Reklama

To miał być drobiazg. Taki z serca. Z duszą. Dla wspomnień. Ręcznie robiony kocyk, który robiłam jeszcze w czasach, gdy mój Zenek miał więcej włosów niż siwizny. Jeszcze zanim urodził się nasz jedyny syn. Każdy kwadracik zszywałam zimowymi wieczorami, w rękawiczkach, bo w starym mieszkaniu piec grzał, jak chciał. Ale to właśnie w takich warunkach robiło się rzeczy, które mają duszę. I właśnie taki kocyk chciałam dać mojemu wnukowi.

Na chłody jesienne, na wieczory z bajką, na sen spokojny. Ale nie sądziłam, że trafi na śmietnik, a razem z nim – kawałek mnie. I że ta kobieta, którą mój syn wziął sobie za żonę, nawet się nie zająknie, co z nim zrobiła. Dopiero jak zapytałam. A jak już powiedziała… No, wtedy zrobiłam to, co każda szanująca się teściowa. Przestałam się odzywać. Niech się domyślą.

Sentymentalny kocyk

– A co to? – spytałam, zaglądając do dużej torby, którą trzymałam na kolanach w autobusie.

Uszyłam specjalny worek z materiału w drobne kwiatki, bo nie miałam papieru do pakowania. W środku leżał on – stary, miękki, ręcznie robiony kocyk, który tyle lat przeleżał w szafie. Pachniał lawendą, ale i czymś jeszcze… starym domem, ciepłem, zimą z dzieciństwa.

– To kocyk – powiedziałam z dumą do siedzącej obok staruszki. – Robiłam go jeszcze za młodu. Dla wnuczka będzie w sam raz. Zamiast tej całej chińszczyzny.

Uśmiechnęła się do mnie i kiwnęła głową, jakby rozumiała, że ten kocyk to nie był tylko kocyk.

Kiedy weszłam do mieszkania syna, młoda właśnie coś gotowała.

– O, dzień dobry, mamo. Co tam masz? – rzuciła obojętnie, nie odrywając wzroku od garnka.

– Niespodzianka dla wnusia. Kocyk. Stary, ale ręcznie robiony. Ciepły. I bez plastiku – dodałam z lekkim uśmiechem.

– Aha… – podeszła, zerknęła i skrzywiła się lekko. – Eee, mamo… on trochę dziwnie pachnie. Stęchlizną czy czymś…

– Pachnie domem – poprawiłam ją. – Tym prawdziwym.

– Dobra, zobaczymy. Odłożę gdzieś. Dzięki.

I tyle. Odłoży... Bez cienia wzruszenia, bez zainteresowania. A ja przez cały obiad czułam, jak mnie ściska w żołądku.

Nie powiedziałam nic. Jeszcze wtedy.

Ale wiedziałam, że jeśli coś się z tym kocykiem stanie… to będzie wojna.

Wzruszyła tylko ramionami

Minął tydzień. Przyszłam jak zwykle w czwartek. Zupę im ugotowałam, barszcz ukraiński, taki jak mój syn lubił od dziecka. I znowu wnuka ponosiłam, poprzytulałam. I tak jakoś, niby od niechcenia, pytam:

– A ten kocyk, co go dałam… Sprawdza się?

Synowa spojrzała na mnie znad talerza.

– Jaki kocyk?

– No, ten... stary, kolorowy, ręcznie robiony. Dałam go ostatnio, mówiłam przecież.

– Aaaa… ten – wzruszyła ramionami. – Mamo, nie było sensu go trzymać. Śmierdział. Wrzuciłam go do śmieci.

Zamarłam.

– Co zrobiłaś?

– No wyrzuciłam. Przepraszam, ale serio… jakby… pleśnią ciągnął. Nie dało się tego uratować.

Nie odpowiedziałam. Odłożyłam łyżkę. Talerz jeszcze był do połowy pełny. Wstałam.

– Mamo, nie obrażaj się, proszę. To tylko stary koc.

Popatrzyłam na nią długo. Chciałam coś powiedzieć, ale język mi się przykleił do podniebienia.

– To nie był „tylko koc” – rzuciłam w końcu cicho. – To było coś, czego ty nie zrozumiesz.

Syn, który dotąd milczał, uniósł wzrok znad telefonu.

– Mamo, no ale serio, nie rób scen. Magda dobrze zrobiła, po co trzymać takie stare graty?

Nie odpowiedziałam. Wzięłam płaszcz. Złapałam za torbę. Nawet się nie pożegnałam.

Z kocykiem wyrzuciła kawałek mnie. I myślała, że to nic takiego.

Ale ja już wiedziałam, że więcej słów nie będzie. Nie z mojej strony.

Ciche tygodnie

Minął tydzień. Potem drugi. Nie zadzwoniłam. Nie przyszłam. Nie gotowałam żadnych zupek. Nie nosiłam wnusia. Nic.

Syn zadzwonił raz.

Mamo, wszystko w porządku?

– W porządku – odpowiedziałam sucho.

– Bo tak cicho się zrobiło. Myślałem, że może coś się stało.

– Nic się nie stało, po prostu… też postanowiłam wyrzucić to, co niepotrzebne.

Zamilkł. Słyszałam tylko jego oddech w słuchawce. I te jego chrząknięcia, gdy nie wie, co powiedzieć. Jak był mały, robił tak samo, jak coś przeskrobał.

– No ale… przyjdziesz w czwartek? Mały się pyta o ciebie.

– Nie wiem – odpowiedziałam chłodno. – Zależy, czy mnie ktoś jeszcze potrzebuje, czy tylko toleruje.

– Mamo, nie przesadzaj… To był tylko kocyk!

Rozłączyłam się.

Przestałam odpowiadać na wiadomości. Przestałam wysyłać te głupie śmieszne memy z kotami, które tak lubili. Nie miałam ochoty. Nie teraz.

I wiecie co? Tęskniłam za wnukiem. Bardzo. Ale nie miałam siły patrzeć na synową. Z tym jej wiecznym „eee, mamo…”, jakby wszystko, co przyniosę, było jakąś skazą na ich idealnym, nowoczesnym życiu.

A potem Magda napisała SMS-a: „Może nie był nowy. Ale był ważny. Przepraszam”.

Nie odpisałam.

Bo przeprosiny to jedno. A poczucie, że ktoś nie rozumie twojego świata, to drugie. Jak ktoś wyrzuciłby twoje wspomnienia, zdjęcia, dzieciństwo… i powiedział, że to tylko papier.

Nie, nie miałam ochoty tego naprawiać. Przynajmniej na razie.

Nie wszystko stracone

W sobotę rano usłyszałam dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że może sąsiadka, bo czasem przychodzi po cukier. Ale nie – to był mój syn.

Stał w progu z wnukiem na rękach i jakimś zawstydzonym wyrazem twarzy.

– Cześć, mamo. Mały się stęsknił. Mogę wejść?

Odsunęłam się bez słowa. Dziecko od razu wyciągnęło do mnie rączki.

– Baba! – krzyknął i przytulił się z całej siły. No i rozkleiłam się.

Zabrałam go na ręce i usiedliśmy na kanapie. Mały zaczął grzebać w mojej torebce, jak zawsze. Syn usiadł naprzeciwko i przez chwilę patrzył w podłogę.

– Magda… nie ogarnia czasem, mamo. Mówi, co jej ślina na język przyniesie. Ale nie chciała cię zranić. Serio.

Nie odpowiedziałam. Maluch w międzyczasie wyciągnął moje okulary i usiłował je założyć na swoją małą głowę. Westchnęłam i poprawiłam mu czapkę.

– A ty? – spytałam. – Ty też nie chciałeś?

Uniósł wzrok.

– Ja… nie wiem. Jakoś… głupio wyszło. Myślałem, że to tylko rzecz. Ale jak przestałaś przychodzić… To zobaczyłem, że chodziło o coś więcej.

Zamieszałam łyżeczką w zimnej herbacie.

– Bo to nigdy nie chodziło o kocyk, synku.

– Wiem – westchnął. – Dlatego przyniosłem ci coś.

Sięgnął do plecaka. Wyciągnął... kocyk. Mały, nowy, z jakimś pastelowym misiem. Ale na jednym rogu… przyszyty był kawałek mojego starego, poszarzałego kocyka. Ten fragment, który mały kiedyś ssał w buzi.

– Magda go znalazła w koszu na pranie. Przyszyła. Chciała, żebyś wiedziała, że nie wszystko stracone.

Patrzyłam na ten kocyk i przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.

Ale łzy poleciały same.

Moje warunki

Siedzieliśmy jeszcze długo. Mały zasnął mi na kolanach, a ja głaskałam go po włoskach, jak kiedyś swojego syna.

– Wiesz – zaczęłam cicho – myślałam, że jak się człowiek zestarzeje, to będzie potrzebny. Że jak zrobi zupę, da kocyk, to komuś rozgrzeje serce.

Jesteś potrzebna, mamo – powiedział syn.

– Nie wtedy, kiedy wam wygodnie.

Zawstydził się. Patrzył w bok.

– Magda też to widzi – powiedział. – Ale ona... Długo była sama. Nie miała mamy. Nie umie się chyba zachować inaczej.

– To nie jest wymówka. A ty? Ty też nie miałeś odwagi stanąć po mojej stronie.

– Masz rację – przyznał. – I chcę to naprawić.

Spojrzałam na niego. I wtedy powiedziałam coś, czego sama się po sobie nie spodziewałam.

– Dobrze. Ale mam warunki.

– Jakie?

– Po pierwsze: chcę mieć klucz do waszego mieszkania. Nie po to, żeby was nachodzić, tylko żebym wiedziała, że mogę przyjść. Że nie jestem obca.

– Okej – kiwnął głową. – Co jeszcze?

– Po drugie: nikt nie wyrzuca nic, co przynoszę, bez mojej zgody. Nawet, jeśli to będzie stara makatka z jeleniem.

Roześmiał się.

– Dobra, obiecuję.

– I po trzecie: chcę jednego dnia w tygodniu tylko dla mnie i wnuka. Bez was. Bez telefonów. Żebym mogła mu opowiadać bajki, piec ciasteczka i pokazywać świat, tak jak mnie kiedyś pokazano.

Syn się wzruszył.

– Zgoda.

A ja tylko skinęłam głową. Wnuk mruknął przez sen i wtulił się mocniej. I wtedy poczułam, że może nie wszystko stracone.

Naprawdę ją polubiłam

Czwartek. Wnuk siedział u mnie na podłodze, otoczony klockami. A na sofie, rozłożony równo, leżał „nowy-stary” kocyk. Ten, który Magda zszyła. Ten z kawałkiem wspomnień.

– Baba, a czemu ten koc ma kawałek innego koca? – zapytał, wskazując palcem na doszyty róg.

Uśmiechnęłam się.

– Bo to taki czarodziejski koc, skarbie. Ma w sobie kawałek starej magii.

– Takiej jak w bajkach?

– Takiej dokładnie. Jak w bajkach, które babcia ci opowiada.

To będzie mój ulubiony koc! – krzyknął i zaraz się w niego zawinął jak naleśnik.

Patrzyłam na niego i czułam, jak rozgrzewa mi się serce. Przez niego. I przez to, że wróciłam. A może raczej – że mnie przywrócono.

Zadzwonił dzwonek. To była Magda. Przyszła odebrać małego. Weszła niepewnie.

– Dzień dobry, mamo… Chciałam… podziękować. Za drugą szansę. Za cierpliwość.

Patrzyłam na nią dłuższą chwilę.

– Każdy kiedyś czegoś nie rozumie. Pytanie, czy chce się tego nauczyć.

– Ja chcę – powiedziała szczerze. – Naprawdę.

– To dobrze – odpowiedziałam. – Bo rodzina to nie tylko dzieci i zdjęcia na ścianie. To też stare kocyki, niedoskonałości i ludzie, których się nie wyrzuca.

Magda przytaknęła. I chyba po raz pierwszy naprawdę ją polubiłam.

Wnuk biegł do drzwi, ale zawrócił i podał mi swój kocyk.

– Trzymaj, baba. Żebyś miała, jak zatęsknisz.

Zamknęłam drzwi i usiadłam. Wzięłam koc na kolana.

Wanda, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama