Reklama

Nie potrafiłam się cieszyć tym urlopem, choć z pozoru wszystko powinno być idealnie. Morze, słońce, śmiech dzieci… Tylko że między promieniami słońca a zapachem słonego powietrza czaił się cień mojej teściowej. Wystarczyło jedno jej słowo, jedno spojrzenie pełne dezaprobaty, by cała radość z planowanego wypoczynku ulatywała ze mnie jak powietrze z dziurawego balonika. Nie chciałam konfliktów, naprawdę starałam się być miła i uśmiechnięta, ale ile można wytrzymać? Teściowa krytykowała mnie na każdym kroku. Każdego dnia czułam się coraz bardziej zgnębiona. Aż w końcu coś we mnie pękło.

Reklama

Pierwszy dzień, pierwszy zgrzyt

– Czy ty naprawdę tak pakujesz rzeczy do walizki? – usłyszałam, zanim jeszcze dobrze zdążyłam przekroczyć próg pensjonatu. Teściowa stała z założonymi rękami, patrząc na mnie jak na nieudolne dziecko, a ja, z torbą na ramieniu i tobołkami w rękach, poczułam się jak ostatnia ofiara losu.

– Mamo, daj spokój, ważne, że dojechaliśmy – wtrącił mój mąż, próbując załagodzić sytuację. Spojrzałam na niego z wdzięcznością, ale teściowa tylko parsknęła.

– Jakbyś ty musiał potem to wszystko ogarniać, to byś wiedział, co mówię – rzuciła z pretensją, rozglądając się po pokoju. – I w ogóle, kto wybiera pokoje od strony parkingu? Przecież tu będzie hałas przez cały dzień!

Zacisnęłam zęby. To był pokój, który udało się zarezerwować w ostatniej chwili – dziękowałam losowi, że w ogóle mieliśmy gdzie spać. Ale teściowa oczywiście miała inne zdanie.

– Może wezmę się za rozpakowywanie – zaproponowałam, chcąc uniknąć dalszej kłótni.

– Lepiej ja to zrobię, bo nie chcę potem szukać wszystkiego po kątach – powiedziała, odsuwając mnie lekko i zaczęła wyciągać ubrania z torby.

Patrzyłam na to bezsilnie, czując, jak w moim brzuchu zaczyna się zbierać napięcie. To dopiero pierwszy dzień, a już miałam ochotę wrócić do domu.

– Mamo, naprawdę, daj jej spokój – odezwał się jeszcze raz mój mąż, ale jego głos był już mniej stanowczy.

Teściowa spojrzała na niego z politowaniem.

– Lepiej, żebyście dziękowali, że mam doświadczenie i wam pomagam. Bez mojej organizacji to byście się pogubili w trzy sekundy.

Przez chwilę chciałam coś powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Zamiast tego wyszłam na balkon, żeby zaczerpnąć powietrza. Patrzyłam na spokojne morze i marzyłam, żeby zniknąć w tej wielkiej wodzie, choćby na chwilę.

Oczekiwania kontra rzeczywistość

Rano obudziłam się wcześniej niż zwykle. Chciałam chociaż raz wstać przed wszystkimi, pójść na spacer brzegiem morza, zaczerpnąć świeżego powietrza i po prostu pobyć sama ze sobą. Niestety, teściowa już krzątała się w kuchni, robiąc hałas, jakby chciała wszystkich obudzić.

– Wiesz, że kawa tak wcześnie to niezdrowa? – rzuciła z uśmiechem, który nawet nie próbował być przyjazny, gdy tylko zobaczyła mnie przy stole. – No, ale jak kto woli.

Zacisnęłam dłonie na filiżance. Nie chciałam wybuchnąć. Mąż jeszcze spał, dzieci przewracały się z boku na bok w swoich łóżkach.

– Może byś zrobiła śniadanie? – zaproponowała teściowa, wpatrując się we mnie znacząco. – Ja już swoje zrobiłam, teraz wasza kolej.

Zebrałam się w sobie. Poszłam do kuchni, przygotowałam jajecznicę, kanapki, kawałki pomidora. Chciałam, żeby było smacznie i miło. Kiedy wszystko stało już na stole, usiadłam zmęczona.

– No nie wiem, czy dzieci zjedzą pomidora z tak twardą skórką – skwitowała teściowa, przyglądając się moim staraniom. – Ja bym go sparzyła i obrała, ale każdy robi, jak uważa.

Czułam, jak robi mi się gorąco. To nie była tylko krytyka pomidora. To była krytyka wszystkiego, co robiłam.

– Może chcesz przejąć kuchnię na cały wyjazd? – zapytałam cicho, z nadzieją, że wreszcie damy sobie spokój.

– Ja? Broń Boże! To wasze wakacje, nie moje. Ja tylko doradzam – odpowiedziała z uśmiechem, który mówił zupełnie co innego.

Tego dnia czułam, jak z każdą godziną we mnie narasta.

Wakacje pod napięciem

Kolejny dzień zaczął się od porannej burzy – tym razem dosłownie. Lało jak z cebra, a ja marzyłam tylko o tym, żeby przeczekać to w łóżku. Ale oczywiście teściowa miała inne plany. Punktualnie o ósmej weszła do pokoju, otworzyła okno na oścież, wpuszczając lodowaty wiatr, i oświadczyła:

– Deszcz nie deszcz, dzień trzeba zacząć aktywnie. Proponuję spacer.

Mój mąż tylko mruknął coś pod nosem, odwracając się na drugi bok, a dzieci schowały się pod kołdry. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem, ale oczywiście nie mogłam się sprzeciwić, bo zaraz usłyszałabym, że „dzieci nie mogą być takie leniwe”. Wyszliśmy na ten jej wymarzony spacer, a deszcz bił nas w twarze jak bicz. Przemokłam do suchej nitki, dzieci marudziły, a ja z każdym krokiem czułam, jak gotuję się od środka.

Dobrze, że chociaż dzieci się ruszają – komentowała teściowa, patrząc na mnie z tym swoim wyższościowym uśmieszkiem. – Ale trzeba było wziąć cieplejsze kurtki, mówiłam przecież, że może się ochłodzić.

– Mówiłaś, ale mamy lipiec, mamo – odezwał się w końcu mój mąż, próbując załagodzić sytuację.

Teściowa westchnęła.

– Wy młodzi to niczego nie rozumiecie. Gdybyście mnie słuchali, nie byłoby teraz problemu.

Chciałam odpowiedzieć, ale poczułam, że zaciskam pięści tak mocno, że aż bieleją mi knykcie. Jeszcze jeden komentarz, jeszcze jedna uwaga i coś we mnie pęknie.

Kropla, która przelała czarę

Kiedy wieczorem usiedliśmy do kolacji, miałam wrażenie, że każdy kęs chleba rośnie mi w gardle jak kamień. Miałam dość. Siedziałam przy stole, patrząc na teściową, która poprawiała serwetki, przesuwała kubki, komentowała, że chleb nie jest najświeższy, a zupa zbyt słona.

– No bo kto to tak gotuje? – mruknęła, mieszając w talerzu. – Przecież dzieci tego nie zjedzą.

– Mamo, możesz przestać? – odezwał się mój mąż z lekkim zniecierpliwieniem, ale jego głos nie miał siły, której potrzebowałam w tym momencie.

– Co? Ja tylko mówię, jak jest – odpowiedziała teściowa z miną niewinnej ofiary, po czym spojrzała na mnie, jakby czekała, aż coś powiem.

I powiedziałam.

– Wiesz co, mamo? Może byś tak czasem po prostu nic nie mówiła? Może pozwoliła nam wreszcie cieszyć się tym wyjazdem, zamiast krytykować wszystko, co robię? Nie muszę gotować jak ty, nie muszę pakować jak ty, nie muszę żyć według twoich zasad!

W pokoju zapadła cisza. Mąż patrzył na mnie zaskoczony, dzieci wpatrywały się w talerze, a teściowa zamarła, trzymając łyżkę w połowie drogi do ust.

– Co ty sobie wyobrażasz? – wydusiła w końcu, a ja poczułam, jak ciarki przechodzą mi po plecach. – To ja ci pomagam, a ty tak się do mnie odzywasz?

– Nie, mamo, ty nas kontrolujesz. Nie potrzebuję twojej pomocy, potrzebuję spokoju.

Moje słowa wisiały w powietrzu jak burzowa chmura.

Pozory przestały istnieć

Teściowa wstała od stołu tak gwałtownie, że jej krzesło przewróciło się z hukiem. Stała teraz naprzeciw mnie, czerwona na twarzy, z zaciśniętymi pięściami.

– Jak śmiesz tak do mnie mówić? – wycedziła przez zęby. – Ja się poświęcam, gotuję, sprzątam, pomagam wam z dziećmi, a ty masz czelność mi mówić, że cię kontroluję?!

– Tak, właśnie tak! – wyrzuciłam z siebie wreszcie wszystko, co od dawna dusiłam. – Pomagasz? Nie, ty tylko krytykujesz! Każdy dzień z tobą to jedna wielka ocena: co zrobiłam źle, co źle powiedziałam, co nie tak ugotowałam. Może po prostu przestań nas oceniać!

– Ja? Ja tylko chcę wam pomóc, bo przecież bez mojego doświadczenia byście sobie nie poradzili! – krzyknęła, rozkładając ręce teatralnie.

– Mamo, przestań! – wtrącił mój mąż, patrząc to na mnie, to na nią. – Przestańcie obie!

Ale było już za późno.

– To może wrócę do domu, skoro jestem tu tylko kulą u nogi! – rzuciła teściowa, chwytając swój telefon i torebkę. – Nie będę tu siedzieć jak piąte koło u wozu.

Może to najlepsze rozwiązanie – odpowiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem.

Mąż stał z boku, jakby nie wiedział, po której stronie się opowiedzieć. A ja poczułam coś dziwnego – coś między strachem a ulgą. Ulgą, że wreszcie powiedziałam to, co od dawna miałam na końcu języka.

Cisza po burzy

Teściowa rzeczywiście spakowała swoje rzeczy i wyjechała następnego dnia rano. Nie było pożegnań, nie było rozmów, tylko jej zaciśnięte usta i spojrzenie pełne urazy. Mąż pomógł jej odnieść walizki do samochodu, a potem wrócił do pokoju i długo patrzył na mnie w milczeniu.

– Przesadziłaś – powiedział w końcu cicho, jakby nie chciał, żeby dzieci usłyszały.

– Może. Ale nie żałuję – odpowiedziałam, patrząc w okno, gdzie słońce zaczęło wreszcie wychodzić zza chmur. – Nie mogę ciągle być tą, która siedzi cicho, bo inaczej będzie źle.

Nie odpowiedział. Usiadł obok mnie na łóżku, wziął moją dłoń w swoją. Przez chwilę nic nie mówiliśmy, tylko siedzieliśmy, wsłuchani w ciche oddechy dzieci i szum morza za oknem.

Kolejne dni urlopu były dziwne – cichsze, spokojniejsze, ale pełne napięcia, które wisi w powietrzu po wielkiej kłótni. Czułam, że coś się zmieniło. Może coś się zepsuło, ale może coś wreszcie zaczęło się układać na nowo. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Po powrocie do domu teściowa długo się do mnie nie odzywała. Unikałyśmy się, wymieniając tylko zdawkowe uprzejmości. Może to było lepsze niż wcześniejsze komentarze, a może po prostu kolejna maska. Ale jedno było pewne – już nigdy więcej nie pozwolę, żeby ktoś mnie tak traktował. Nawet jeśli to będzie matka mojego męża.

Kasia, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama