Reklama

To miały być wakacje marzeń

Zazwyczaj kiedy wybierałam się na wakacje za granicę, moje koleżanki piszczały z zazdrości. Tym razem było inaczej.

Reklama

– Jedziesz do Egiptu? Ty chyba zwariowałaś! – usłyszałam ich pełne przerażenia głosy.

– A to niby dlaczego? – zdziwiłam się.

– Nic nie słyszałaś? Nie dosyć, że rewolucja, to jeszcze teraz grasują tam stada rekinów! Pożarły już mnóstwo turystów! – zaczęły się przekrzykiwać. – To głupota tam się wybierać, nawet nie wejdziesz do morza!

– Nie wejdę? Oczywiście, że wejdę! – zaperzyłam się. – Po pierwsze, te rekiny zostały już wyłapane i zabite. Po drugie, pojawiły się w zatoce przy Sharm el-Sheik, a nie na pełnym morzu obok Taby. Ja lecę właśnie do Taby! – wyjaśniłam im, ale to ich nie przekonało.

Śledziłam ostatnie doniesienia z Egiptu i nie było w nich słowa o żadnych rekinach. Będę tam bezpieczna jak zwykle! Tym bardziej że zamierzałam tylko snurkować, czyli pływać niedaleko od brzegu z maską i rurką, podziwiając magiczny świat rafy.

Cudowne miejsce na urlop

Kiedy zobaczyłam rafę po raz pierwszy, pomyślałam, że trafiłam do raju. Te ławice migotliwych ryb przemykające między koralowcami i falującymi, kolorowymi ukwiałami! Te muszle otwierające się wraz z porywem fali! Dopiero potem dowiedziałam się, jak niebezpieczny może być ten podwodny świat. Muszle, nawet te najmniejsze, kryją rozmaite żyjątka, które obrały je sobie za dom. A te stworzonka, chociaż maleńkie, naprawdę potrafią się bronić przed intruzami.

No i sama rafa jest szorstka jak tarka. Łatwo się o nią zranić, a otarcia goją się długo i opornie. Dlatego od razu po wyjściu z wody trzeba zranione miejsce zakwasić, najlepiej sokiem z cytryny, żeby zneutralizować działanie rafy, która przecież jest żywa i pełno na niej rozmaitych organizmów, które zanieczyszczają ranę.

Wszystko to jednak nigdy nie odebrało mi chęci na snurkowanie. Nie wystraszą mnie także rekiny! Zadowolona wylądowałam w Egipcie. Owionęło mnie powietrze gorące i suche jak z suszarki. Wokoło pyszniły się bugenwille, szumiały korony palm. Miałam przed sobą tydzień błogiego nicnierobienia.

Przez pierwsze dwa dni prawie nie wychodziłam z morza. Leżałam na brzuchu na wodzie, z głową zwróconą w głąb przezroczystej toni, i ledwie poruszając nogami i rękami, dawałam się nieść falom i obserwowałam rafę. Kolejnego dnia, jeszcze przed śniadaniem poszłam na plażę i założyłam płetwy oraz maskę. Miałam zamiar wypłynąć nieco dalej i specjalnie wstałam bladym świtem, żeby wkoło mnie nie było tłumu turystów.

Opłaciło mi się, bo od razu wpłynęłam w migotliwą ławicę drobnych rybek, które otoczyły moje ciało, zabawnie szczypiąc mnie w skórę. „Naturalny peeling!” – pomyślałam rozbawiona, wiedząc, że zjadają martwy naskórek. Promienie słońca przebijały się przez fale, tworząc w wodzie świetlistą aureolę.

Zamarłam ze strachu

I nagle on wypłynął właśnie z tego światła. Ciemny cień sunący niespiesznie, majestatycznie. Od razu poznałam jego płaski łeb i straszliwą paszczę w kształcie ironicznego uśmiechu. Rekin!

Automatycznie zdrętwiałam. Podobnie jak zając, który staje słupka w świetle nadjeżdżającego samochodu i ginie pod jego rozpędzonymi kołami, tak i ja, niczym zahipnotyzowana, wpatrywałam się w drapieżnika. Był tak przerażająco blisko… Zaraz się o mnie otrze i….

Kiedyś pogłaskałam rekina, albo raczej jego kawałek. W sklepie. Leżał na lodzie i nie mogłam się oprzeć, by tego nie zrobić. Z daleka jego skóra wydaje się gładka. Z bliska widać, że jest zbudowana jakby z igieł do zastrzyków – ostro zakończonych tulejek pustych w środku, ułożonych jedna przy drugiej. Kiedy się go głaszcze „z włosem”, dłoń gładko prześlizguje się po łuskach. Ale kiedy „pod włos”… Igły natychmiast się stroszą, wystawiając swoje ostrza! Ranią ofiarę, która zaczyna krwawić, a wtedy nie ma już dla niej ratunku!

Starałam się tkwić bez ruchu, żeby nie powodować falowania, które zwróci na mnie uwagę bestii, ale przez to nieuchronnie opadałam coraz niżej. Aż w końcu słona woda wdarła się przez rurkę do mojego gardła i zaczęła palić mnie żywym ogniem! Obrzydliwa w smaku, spowodowała od razu odruch wymiotny…

Czując, że tonę, bez namysłu zerwałam maskę z głowy i – śmiertelnie już przerażona, pewna, że za chwilę poczuję na swoim ciele zęby rekina – wypłynęłam na powierzchnię, młócąc rękoma wodę, jakbym wcale nie umiała pływać. Miotałam się w morzu jak wariatka, a kiedy ktoś zaczął mnie łapać za ręce, wyrywałam mu się jak szalona, waląc, gdzie popadnie.

Upiekło mi się

– Spokojnie, spokojnie! – odezwał się po angielsku męski głos, a jednocześnie ktoś z całej siły mnie unieruchomił i zaczął holować w kierunku brzegu.

– Rekin! – zdołałam tylko wykrztusić, znowu łykając wodę.

– Już odpłynął – usłyszałam, po czym zostałam wyciągnięta na brzeg.

Tam powoli dochodziłam do siebie. Moim wybawcą był pięknie umięśniony Anglik w średnim wieku, bardzo przejęty.

– Tam był rekin! – krzyknęłam, chcąc usprawiedliwić swoje zachowanie.

– Tak… lamparci. Piękny okaz!

Piękny okaz? Czy on oszalał?

– Musimy powiedzieć obsłudze hotelu, że tutaj pływa! Niech go zabiją, zanim kogoś zaatakuje! – wykrzyknęłam.

– To był rekin lamparci – powtórzył Anglik. – One żywią się tylko mięczakami, skorupiakami i małymi rybkami… Nie są niebezpieczne dla człowieka. Nie widziała pani plamek na jego ciele?

– Plamek? Planktonożerne? – powoli zaczęło do mnie docierać, co mówi.

Plamek nie zobaczyłam, bo rekin wypłynął ze światła, które mnie oślepiło. I nie wiedziałam, że istnieją niegroźne rekiny! Kiedy wróciliśmy do hotelu, Mike przyniósł album o faunie Morza Czerwonego i pokazał mi moją „bestię”. Rekin miał faktycznie ciemniejsze plamki na szarym tle.

– Mogłaś się przestraszyć, szczególnie że to był dorosły osobnik. Tylko młode mają dobrze widoczne, charakterystyczne żółte pasy na ciele, ułożone poprzecznie. Stąd na przykład w moim języku tego rekina nazywa się „zebrą” – powiedział mój nowy znajomy, wytrawny nurek.

Reklama

Do końca pobytu w Tabie wypływałam w morze już tylko w jego towarzystwie, mając świadomość, że piękna rafa chowa przede mną jeszcze wiele tajemnic.

Reklama
Reklama
Reklama