„Podczas wielkanocnych rekolekcji moje serce zabiło mocniej. Nawróciłam się na miłość, ale to było zakazane uczucie"
„Był kwietniowy piątek. Rekolekcje miejskie w nowoczesnym kościele. Beton, szkło i światło. Nie pamiętam, o czym mówił pierwszy ksiądz. Było o grzechu, żalu, rachunku sumienia. Klasyk. Ale drugiego dnia wszedł on. Nie w koloratce. W dżinsowej kurtce, z kubkiem kawy i lekko zmęczoną twarzą. Powiedział jedno zdanie, które rozłożyło mnie na łopatki”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam czuć. Może to się nie wydarzyło nagle, tylko powoli wkraczało do mojego życia. Dzień po dniu. Czasem jeszcze przypominałam sobie, że coś powinno mnie ruszyć – awans, kolacja z kimś nowym, spacer w niedzielę. Ale wszystko było jak przez szybę. Niewyraźne, bez znaczenia.
Z zewnątrz wszystko wyglądało dobrze. Pracowałam w dziale strategii w jednej z największych firm konsultingowych w Warszawie, miałam własne mieszkanie na Mokotowie i konto w aplikacji randkowej, choć rzadko z niego korzystałam. Ale czułam pustkę.
– Nie wiem, co ze mną jest – powiedziałam Ewelinie, gapiąc się na piankę w swojej latte. – Wszystko mam, a czuję się jak duch.
– Zawsze byłaś z tych nadwrażliwych. Może musisz po prostu... naładować baterie? – rzuciła. – A może... przydałyby ci się rekolekcje?
Spojrzałam na nią jak na wariatkę.
– Serio? Ty mi proponujesz religię?
– Nie musisz wierzyć – odpowiedziała spokojnie. – Wystarczy, że posłuchasz.
Zgodziłam się. Dla żartu. Dla świętego spokoju. Dla czegokolwiek.
Był kwietniowy piątek. Rekolekcje miejskie w nowoczesnym kościele. Beton, szkło i światło. Nie pamiętam, o czym mówił pierwszy ksiądz. Było o grzechu, żalu, rachunku sumienia. Klasyk.
Ale drugiego dnia wszedł on. Nie w koloratce. W dżinsowej kurtce, z kubkiem kawy i lekko zmęczoną twarzą. I powiedział jedno zdanie, które rozłożyło mnie na łopatki:
– Wiecie, że czasem święci też tracili wiarę?
Poczułam, że mówi tylko do mnie.
Zdecydowałam się na spowiedź
Sama nie wiedziałam, dlaczego podeszłam do konfesjonału. Może dlatego, że jego kazanie nie dawało mi spokoju. Bo jak to – święci też tracili wiarę? To znaczy, że nie tylko ja?
Nie miałam planu. Nie miałam grzechów, o których chciałam mówić. Miałam za to gardło zaciśnięte jak pięść i serce, które biło jak oszalałe.
Usiadłam. Za kratką milczenie. Jego milczenie. Dziwne, ciepłe. Czekające.
– Dawno nie byłam u spowiedzi – powiedziałam.
– Witaj – odpowiedział, bez oceniania. – Cieszę się, że przyszłaś.
Zamilkłam. Bo nie wiedziałam, co dalej.
– Nie mam nic konkretnego do powiedzenia – wydukałam. – Nie zdradzam, bo nie mam kogo. Nie kradnę. Nie biję dzieci, bo ich nie mam. Nie jestem potworem.
– Więc co cię sprowadza?
Westchnęłam. Chciałam wyjść. Ale nie mogłam. I wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać. Po cichu. Bez dźwięku. Łzy same leciały.
– Nie czuję się sobą. Tylko jak jaki... robot.
Długa cisza.
– To nie grzech – powiedział w końcu.
–Nie? – szepnęłam.
– Nie. To wołanie o pomoc.
Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. Wyszłam rozbita. Szłam przez ciemny parking przy kościele i czułam, że chyba właśnie pierwszy raz od miesięcy ktoś naprawdę mnie... usłyszał.
Znów się z nim spotkałam
Po następnych rekolekcjach czekałam na niego pod kościołem. Ksiądz Adam, bo tak się przedstawił, nie wydawał się tym zaskoczony.
– Nie chcę się spowiadać – powiedziałam przy wejściu do salki parafialnej. – Chcę pogadać. Tylko.
– Jasne – odpowiedział. – Herbata?
Uśmiechnęłam się. To było takie absurdalne – herbatka z księdzem. Ale zgodziłam się. Bo wiedziałam, że ta rozmowa jest mi potrzebna. A przy nim nie musiałam udawać kogoś innego.
Siedzieliśmy przy starym stole, pomiędzy rfegałami z książkami religijnymi i grami planszowymi dla dzieci z oazy. Pachniało kurzem, miętą i czymś jeszcze. Nim?
– Większość ludzi myśli, że wiara to posłuszeństwo – powiedział. – Ale według mnie to raczej pytanie. Takie, którego się nie przestaje zadawać.
– Ja nie umiem nawet pytać – mruknęłam. – Nie wiem, czego chcę. Nic mnie nie rusza.
Patrzył na mnie, ale nie z litością. Jakoś inaczej.
– Czasem to, co czujemy, nie jest do końca prawdziwe – powiedział cicho. – Ale pokazuje, czego nam brak.
Zamilkłam. Chciałam coś powiedzieć, zaprzeczyć, roześmiać się ironicznie. Ale nie umiałam. To zdanie trafiło w coś, czego nie byłam w stanie nazwać.
– Wiesz, że ludzie częściej przychodzą do kościoła nie z wiarą, tylko z głodem? – dodał. – To może być głód duchowy, głód bliskości. Może w twoim przypadku jest podobnie.
Tego dnia wróciłam do domu i zasnęłam spokojnie. Po raz pierwszy od miesięcy.
To był nasz rytuał
Rekolekcje przerodziły się w coś więcej. Spotkania w środy o osiemnastej, herbata, rozmowa. Czasem jedna świeca, czasem dwie. Czasem światło jarzeniówki i krzesła od przedszkolaków. Ale zawsze on. I ja. I cisza między zdaniami, w której coś się tliło.
Zaczęłam odwoływać randki. Przesuwać spotkania w pracy. Raz nawet olałam urodziny koleżanki, żeby zdążyć na „rozmowę duszpasterską”.
Adam też się zmieniał. Coraz częściej patrzył mi w oczy. Coraz częściej stawał zbyt blisko. Raz spóźnił się na wieczorną mszę. Inni księża patrzyli na niego dziwnie. Ale nikt nie pytał.
Tamtego wieczoru salkę zalał deszcz. Dosłownie – sufit przeciekał, więc przenieśliśmy się do jego mieszkania na plebanii. Skromnie, cicho, książki. I herbata z imbirem.
– Czasem myślę, że wszystko w moim życiu to teatr – powiedziałam, siadając na jego wersalce. – W pracy udaję, że wiem, co robię. Na randkach, że coś czuję. A w kościele... że mam jakieś resztki wiary.
– A tu? – zapytał. – Też udajesz?
Zamilkłam.
– Nie wiem. Ale pierwszy raz nie boję się, że zostanę źle zrozumiana.
Pochylił się. I nie wiem, kto pierwszy. Może ja. Może on. Ale na chwilę zapomnieliśmy o całym świecie.
– I co teraz? – szepnęłam, odsuwając się powoli.
Patrzył na mnie z czymś między szokiem a zachwytem.
– Nie wiem – odpowiedział.
To nie mogło wiecznie trwać
Wszystko stało się inne. Cisza między nami stała się cięższa. Ukradkowe dotyki dłoni, niedopowiedzenia.
Spotykaliśmy się częściej, ale preteksty były coraz słabsze. Ktoś musiał zauważyć, że coś jest nie tak. W zakrystii ucichły rozmowy, gdy Adam wchodził. Jedna z katechetek przestała się uśmiechać na jego widok. Proboszcz zaprosił go „na herbatę”.
Tego wieczoru zadzwonił do mnie.
– Nie mogę dziś. Przepraszam. Muszę coś załatwić – powiedział. Ale brzmiał jak ktoś, kto właśnie dostał wyrok.
Kilka dni później spotkaliśmy się na ławce w parku, z dala od kościoła. Powiedział, że musimy z tym skończyć. Że to za dużo. Że nie umie żyć w cieniu podejrzeń.
– Chcesz, żebym zniknęła z twojego życia – powiedziałam. – Rozumiem.
– Nie chcę – odparł zbyt szybko. – Ale wiem, że to nas niszczy.
– A bez siebie będzie nam lepiej?
Zamilkł. Po chwili dodał:
– Wiesz, nigdy nie wątpiłem w swoje powołanie. I nie chcę, żeby to się zmieniło.
Spuścił głowę, a ja wiedziałam, że to oznacza koniec.
Jestem mu wdzięczna
Nie pożegnaliśmy się. Po prostu przestał odbierać telefony. Najpierw dwa dni ciszy. Potem tydzień. Później ktoś w parafii powiedział, że „ksiądz Adam wyjechał”. Do innego miasta. Może na urlop. Może do zakonu. Może zrezygnował. Ale nikt nie wiedział nic na pewno.
Nie próbowałam dzwonić dalej. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu... wiedziałam, że to koniec.
Wróciłam do pracy. Do mojego biurka, maili, spotkań, prezentacji. Na aplikacji randkowej wyskakiwały nowe twarze. Ale nie chciałam już tak żyć.
Zaczęłam pisać bloga. Na początku anonimowo. O miłości, która nie miała prawa się zdarzyć. O księdzu, który zapytał mnie, czego mi brak. I o mnie – dziewczynie, która nie chciała się spowiadać, tylko chciała, by ktoś ją zrozumiał.
Ludzie czytali. Pisali, że to o nich. Że też czują pustkę. Że też się zakochali w kimś nieodpowiednim.
Czasem w nocy myślę, że może gdzieś to czyta. Że może jeszcze pamięta.
Wierzę, że to było prawdziwe. Bo pierwszy raz od bardzo dawna byłam sobą. Nie kimś innym. Sobą.
I za to mu dziękuję. Gdziekolwiek jest.
Alicja, 33 lata
Czytaj także:
- „Wielkanocna spowiedź zniszczyłam naszą rodzinę. Ojciec wziął mnie pod włos, więc powiedziałam mu, co o nim myślę”
- „W Wielkanoc teściowa przeszła samą siebie. Zamiast podzielić się jajkiem, urządziła nam inspekcję i zaglądała w gary”
- „Grażyna nie owijała w bawełnę. Przy wielkanocnym stole powiedziała mi coś, co sprawiło, że przestałem ufać żonie”