„W te Święta spełniłam marzenie mojej siostrzenicy. Przez reakcję jej nieczułej matki, miałam ochotę wyć jak dziecko”
„W Wigilię zerwałam się o świcie jak dziecko podekscytowane własnym prezentem. Owinęłam pudło w papier, delikatnie wsadziłam prezent do środka, zostawiając dziury na powietrze. Na wierzchu przykleiłam kartkę, że to od Świętego Mikołaja. Wpakowałam pudło do bagażnika i pojechałam do siostry”.

- Redakcja
Nie jestem typem osoby, która kupuje wszystkim perfumy albo kolejne skarpetki pod choinkę. Może i lubię przesadzać z prezentami, ale kiedy widzę błysk w oczach obdarowanej osoby – wiem, że było warto. W tym roku szczególnie zależało mi na sprawieniu radości jednej osobie, mojej siostrzenicy, Poli. Ma dziewięć lat i więcej empatii niż niektórzy dorośli. Marzyła o piesku, mówiła o tym od miesięcy. Postanowiłam więc zrobić jej niespodziankę. Tyle że nie przewidziałam jednego – mojej siostry. Jej reakcja była, delikatnie mówiąc, przesadzona. A cała sytuacja wymknęła się spod kontroli szybciej, niż się tego spodziewałam.
Plan idealny, czyli prezent z ogonem
Pomysł zrodził się zupełnie spontanicznie, choć zasiało go jedno zdanie Poli, wypowiedziane przy śniadaniu kilka tygodni wcześniej:
– Ciociu, ja to bym chciała mieć kogoś, kto zawsze się ucieszy, jak wrócę do domu. Może być nawet kudłaty.
Wtedy tylko się uśmiechnęłam, ale to zdanie we mnie zostało. Miałam w głowie obraz Poli wracającej ze szkoły, rzucającej tornister w kąt i przytulającej się do rozszczekanego futrzaka. Znałam swoją siostrzenicę – miała dobre serce i ogromną cierpliwość. Gdyby tylko mogła, otworzyłaby schronisko w swoim pokoju. Zaczęłam szukać. Nie chciałam kupować psa z hodowli. Przeglądałam ogłoszenia ze schronisk i domów tymczasowych. W końcu natrafiłam na małą suczkę – kundelka z wielkimi uszami, który wyglądał jak skrzyżowanie jamnika z nietoperzem. Nazwałam ją tymczasowo Nutka.
Odebrałam ją tydzień przed Wigilią. Przez kilka dni uczyłam ją załatwiania się na matę, oswajałam z domem i samochodem. Kupiłam kocyk w renifery, smycz z gwiazdkami i zapakowałam wszystko do dużego pudła z czerwoną kokardą. Planowałam zawieźć prezent w Wigilię rano i zostawić pod choinką u mojej siostry, zanim przyjadą goście. Byłam tak pewna, że zrobię wszystkim niespodziankę roku, że nie przyszło mi do głowy, by kogokolwiek uprzedzić. Nawet nie rozważałam, że moja siostra może być przeciwna. W końcu sama kocha zwierzęta. Przynajmniej tak myślałam.
Zderzenie z rzeczywistością
W Wigilię zerwałam się o świcie jak dziecko podekscytowane własnym prezentem. Nutka, jakby wyczuwała, że to ważny dzień, siedziała przy drzwiach z przechyloną głową i ogonem kręcącym się jak wiatraczek. Owinęłam pudło w papier, delikatnie wsadziłam ją do środka, zostawiając dziury na powietrze. O, dziwo, wcale nie protestowała. Na wierzchu przykleiłam kartkę: „Dla Poli – od Świętego Mikołaja”. Wpakowałam pudło do bagażnika i pojechałam do siostry. To trwało tylko chwilkę, a psiak był całkowicie bezpieczny.
W domu panował świąteczny chaos – zapach pierogów i barszczu, dźwięki kolęd, dzieciaki biegające między nogami. Siostra krzątała się w kuchni, a Pola rysowała coś przy stole. Skorzystałam z okazji, wstawiłam pudło pod choinkę i cicho się wycofałam, jak złodziej dobrych uczynków. Nie minęło dziesięć minut, kiedy usłyszałam pisk. Najpierw jeden, potem drugi. Nutka najwyraźniej postanowiła wyjść z pudła samodzielnie. Wbiegłam do salonu i… zamarłam. Pola klęczała przy suczce, śmiejąc się i przytulając ją z zachwytem. Jednak moja siostra patrzyła na mnie tak, jakby właśnie ktoś wręczył jej granat z wyciągniętą zawleczką.
– Co to ma być? – zapytała cicho, z tym tonem, który zwiastował katastrofę.
– Prezent. Dla Poli. Spełnienie marzenia.
– Ty chyba żartujesz. Czy ty się mnie w ogóle zapytałaś?
– Chciałam, żeby to była niespodzianka.
– No to gratuluję. Niespodzianka jest. Tylko co ja mam teraz z tym zrobić?
Pola nadal głaskała Nutkę, nieświadoma burzy, która właśnie się zaczęła.
Siostra dostała jakiegoś szału
– Od razu mówię – pies nie zostaje – powiedziała zimno siostra, poprawiając fartuch, jakby w ten sposób próbowała zapanować nad sytuacją.
– Przecież Pola go kocha od pierwszego wejrzenia – odparłam, zaskoczona jej twardym tonem.
– To nie jest argument. Ty nie masz dzieci, więc może nie wiesz, ale dzieci kochają też filmiki na telefonie i żelki na śniadanie.
– Serio? Porównujesz psa do żelków?
– Porównuję twoją nieodpowiedzialność do zachowania kogoś, kto lajkuje co popadnie, nie myśląc o konsekwencjach.
Zatkało mnie zupełnie. Wiedziałam, że może nie będzie zachwycona, ale nie sądziłam, że potraktuje mnie jak rozkapryszone dziecko. Tymczasem Nutka leżała na dywanie, jakby wyczuwała napięcie, i zerkała to na mnie, to na Polę.
– Ja się nią zajmę, naprawdę – wtrąciła cicho Pola. – Będę z nią wychodzić, będę sprzątać, obiecuję...
– Kochanie, ja wiem, że chcesz, ale to ja tu jestem dorosła. I to ja biorę odpowiedzialność. A nie mogę sobie teraz pozwolić na psa.
– Dlaczego nie?
– Bo pracuję, bo czasem jestem poza domem po dziesięć godzin, bo nie mamy nawet ogrodu. I nie będę zamykać zwierzęcia w klatce, tylko dlatego, że ktoś miał sentymentalny impuls.
Zrobiło się cicho. A ja, z prezentem w postaci merdającego ogonka, poczułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Mała tajemnica w piwnicy
Z Wigilii wróciłam z gulą w gardle i pełnym kartonem. Nutka została u mnie, a Pola została z rozczarowaniem, którego nie umiała ukryć nawet pod uśmiechem. Myślałam, że siostrze przejdzie, że po świętach wszystko się uspokoi, że może nawet zadzwoni z przeprosinami. Nic takiego się nie wydarzyło. Milczenie ciągnęło się całe dni. Tymczasem ja i Nutka stworzyłyśmy mały, świąteczny duet. Spała na mojej kanapie, kradła ozdoby z choinki i przynosiła mi je jak trofea. Była cudowna. A jednak coś mnie gryzło – uczucie, że Pola została bez marzenia, które było już prawie w jej rękach. Czwartego dnia po świętach, wieczorem, dostałam wiadomość. Od Poli.
– Ciociu, czy mogę jutro przyjechać do Nutki? Tylko na chwilkę.
Oczywiście, że się zgodziłam. Przyszła z plecakiem i za dużym szalikiem. Przywitała Nutkę, a potem usiadła na dywanie i przez dwie godziny tylko głaskała ją w milczeniu. Dopiero przy wyjściu powiedziała:
– Mama nic nie wie, że tu jestem. Powiedziałam, że idę do sąsiadki. Zostawiłam Nutce kocyk w piwnicy, jakby kiedyś musiała u nas zostać na noc.
Zrobiłam wielkie oczy.
– W piwnicy?
– Tak. Taki kącik. Z miseczką i zabawkami. Nie chcę, żeby się bała, jakby kiedyś tam spała. Może mama się kiedyś zgodzi...
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Może to nie był najrozsądniejszy pomysł, ale był to pomysł dziewięcioletniej dziewczynki o wspaniałym sercu. Stałam w drzwiach z dzieckiem, które w tajemnicy tworzyło schronienie dla psa, którego nie mogło mieć. I zrozumiałam, że siostra nie tylko odrzuciła szczeniaka – odrzuciła najczulszą część własnego dziecka.
Wszystko szybko wyszło na jaw
Nie musiałam długo czekać, aż sprawa się rypnie. Dwa dni później zadzwoniła do mnie siostra, wściekła jak osa.
– To prawda, że Pola była u ciebie? – zapytała od razu, bez żadnego „cześć”.
– Tak. Przyszła odwiedzić Nutkę.
– Bez mojej wiedzy! Bez pozwolenia! Kłamała mi prosto w oczy, a ty to umożliwiłaś. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co robisz?
– Przepraszam, ale nie mogłam jej odmówić. Przyszła taka smutna, miała łzy w oczach...
– To teraz ty jesteś od decydowania, co moje dziecko może robić, a czego nie?
– Nie o to chodzi. Ona naprawdę tęskni za tym psem. Nie widzisz, że ona to przeżywa?
W słuchawce zapadła cisza. A potem usłyszałam coś, czego się nie spodziewałam.
– Wiem. Znalazłam ten jej kącik w piwnicy. Zrobiła to po cichu, nocą. Miseczki, ręcznik, koc. I ten rysunek z Nutką… – jej głos się złamał.
– Ona naprawdę jest gotowa się nią zająć – powiedziałam spokojniej. – I ja jej w tym pomogę. Będę dojeżdżać, wyprowadzać Nutkę, jeśli trzeba.
– To nie jest takie proste.
– A może właśnie jest?
Wieczorem dostałam sms-a. Krótkiego: „Przywieź ją jutro. Zobaczymy, jak to będzie”. To nie było „tak”. To nie była też porażka. To było coś pomiędzy coś na próbę, ale po tylu spięciach i milczeniu – brzmiało to prawie jak zgoda. Albo przynajmniej pierwszy krok w jej stronę.
Czasem trzeba ustąpić... albo poczekać
Następnego dnia przywiozłam Nutkę wcześnie rano. Pola czekała w oknie, machając z takim entuzjazmem, że aż kierowca autobusu zatrąbił z uśmiechem. Pies wbiegł do mieszkania, jakby był tam już ze sto razy. Wszystko obwąchała, zakręciła się dwa razy przy kuchni i położyła się pod stołem, jakby to był jej dom od zawsze. Siostra stała z założonymi rękami, ale jej twarz nie była już tak twarda, jak wcześniej. Patrzyła na Polę, która z przejęciem pokazywała Nutce nowe miejsce do spania – miękki koc w rogu pokoju, obok półki z książkami.
– Tylko na próbę – mruknęła siostra, mijając mnie w przedpokoju. – Tydzień. I jeśli się nie sprawdzi, wraca do ciebie.
– Jasne. Tydzień – przytaknęłam.
Nie wierzyłam, że Nutka wróci. Czasem trzeba po prostu pozwolić ludziom się oswoić. Z nową sytuacją. Z myślą o tym, że dziecko może być już na coś gotowe. Z tym że miłość nie zawsze jest wygodna i zaplanowana. Tydzień później Pola zadzwoniła.
– Ciociu, mama powiedziała, że Nutka może zostać. Tylko musimy razem chodzić na spacery, jak jest ślisko.
– Z przyjemnością – odpowiedziałam, ledwo powstrzymując łzy.
Nie wszystko w życiu da się wygrać za pierwszym razem. Czasem trzeba pozwolić emocjom opaść, zaufaniu wykiełkować. A potem, powoli, wrócić tam, gdzie się naprawdę należy – do domu, w którym czeka ktoś z merdającym ogonem.
Natalia, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Utknęłam z facetem mdłym jak karp w galarecie. Oświadczył mi się w wigilię, bo tak mu mamusia kazała”
- „Po 15 latach wróciłam ze Szkocji do kraju, bo tęskniłam za ojczyzną. Niestety Polacy nie przyjęli mnie zbyt ciepło”
- „Choć mam 70 lat to nie jestem za stara na przygody. Los sprawił, że w starej windzie poczułam się jak nastolatka”