„Pojechałam do córki na Święta, choć wcale nie chciała mnie przy wigilijnym stole. Liczyłam na cud”
„– Mamo, czemu nie mogłaś po prostu zostać u siebie? – zapytała w końcu. – Magda, chciałam spędzić święta z rodziną. Myślałam, że to naturalne – odpowiedziałam, patrząc na nią spokojnie. Była na mnie zła”
- Redakcja
Śnieg walił z nieba jak szalony, a ja siedziałam w tym zatłoczonym pociągu, trzymając swoją starą torbę na kolanach. Ludzie w przedziale mówili coś o świętach, prezentach, o tym, co ugotują. Dzieciaki przy oknie piszczały, że chcą pierogi, a jakaś młoda kobieta śmiała się, że bez barszczu to nie święta. Słuchałam, jakby to był obcy język, bo w moim domu od lat na wigilijnym stole stała jedynie samotność. Magda, moja córka, z wnukami żyła jak w innym świecie. Gdy ostatni raz zadzwoniłam, odebrała jakby z łaski.
– Mamo, po co chcesz przyjeżdżać? Przecież wiesz, że my… no, nie mamy miejsca – mruknęła.
– Magda, to tylko jeden wieczór. Chcę was zobaczyć – powiedziałam, a serce pękło mi na pół, bo nawet wtedy nie zaprotestowała.
Zrozumiałam, że jestem tam niechciana. A jednak siedziałam w tym pociągu i jechałam do niej, licząc, że może jednak ten pusty talerz przy stole ma jeszcze jakieś znaczenie.
Ludzie w pociągu byli mili
Pociąg kołysał się miarowo, a śnieg za oknem zmieniał krajobraz w niemal nieruchomą pocztówkę. Przedział wypełniony był rozmowami. Młoda matka w kącie opowiadała swoim dzieciom o tym, jak babcia przygotowuje najlepsze pierogi na świecie. Starszy pan, siedzący naprzeciw mnie, patrzył na zdjęcie w zniszczonym portfelu.
– Moja Hania robiła kiedyś taki barszcz, że cała wieś nam zazdrościła. Teraz to już tylko pusty talerz dla niej – westchnął i odwrócił wzrok.
Siedziałam cicho, ściskając rączkę torby. Nie chciałam mówić, że dla mnie ten pusty talerz to raczej symbol miejsca, którego nikt mi nie da. Wsłuchiwałam się w rozmowy, jakbym była niewidzialna. Ktoś wspominał dawne święta, ktoś inny śmiał się, że w tym roku będzie pierwszy raz gospodarzem Wigilii. Dla nich to było takie zwyczajne. Dla mnie…? Wspomnienia przyszły jak fala. Magda jako mała dziewczynka biegała wokół stołu w moim domu, piszczała, żeby zagrać kolędę na jej nowym pianinku. Wtedy nie sądziłam, że wyrosną z tego tylko zdjęcia.
Otrząsnęłam się z tych myśli, kiedy drzwi przedziału się otworzyły. Wszedł młody mężczyzna w długim płaszczu, z książką w ręce. Rzucił mi szybkie spojrzenie i uśmiechnął się delikatnie.
– Wolne? – zapytał.
Pokiwałam głową. Chwilę później pociąg znowu ruszył, a ja poczułam, że coś w tej podróży jednak się zmieniło.
Dobrze było porozmawiać
Wszystko zaczęło się od szarpnięcia, które wyrwało pasażerów z rozmów. Pociąg stanął pośrodku pola, otulonego grubą warstwą śniegu. Głos z głośnika przeprosił za opóźnienie, obwieszczając techniczne problemy. W przedziale zrobiło się gwarno. Ktoś westchnął z irytacją, dzieci zaczęły marudzić, a starszy pan z fotografią mruknął coś pod nosem.
– Zawsze to samo z tymi pociągami – poskarżyła się kobieta z dziećmi. – Jakby choć raz mogli przejechać zimą bez awarii.
Siedziałam w milczeniu, patrząc na zimowy krajobraz za oknem. Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie nie było niczego poza bielą i ciszą. Byłam jednak przyzwyczajona do niespodzianek – w moim życiu niewiele rzeczy szło zgodnie z planem.
Obok mnie młody mężczyzna, który wcześniej zajął miejsce, przysunął się bliżej. – Trochę to potrwa – powiedział spokojnie. Miał ciepły głos, który jakby rozpraszał napięcie. – Kamil – przedstawił się, wyciągając dłoń.
– Halina – odpowiedziałam, nieco zaskoczona.
Zaczęliśmy rozmawiać, najpierw o śniegu, potem o podróżach. Okazało się, że Kamil jedzie do rodziców, choć – jak wyznał – ich relacje dalekie są od idealnych. – Nie wiem, czy to ma sens – przyznał, patrząc w okno. – Ale chyba warto próbować, prawda?
Nie wiedziałam, czy mówi do mnie, czy do siebie, ale jego słowa dziwnie mnie poruszyły.
– Czasem trzeba się odważyć – powiedziałam cicho.
I wtedy pomyślałam, że może nie jestem w tej podróży tak całkiem sama.
Bałam się tej wizyty
Po kilku godzinach pociąg w końcu ruszył, a w przedziale zapanowała ulga zmieszana z zmęczeniem. Niektórzy pasażerowie przysnęli, inni wciąż narzekali na opóźnienie. Kamil wysiadł kilka stacji wcześniej, żegnając mnie krótkim uśmiechem.
– Powodzenia – powiedział, jakby wiedział, że będę tego potrzebować.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, miasto przywitało mnie hałasem, błyszczącymi światłami i zgiełkiem, który niemal mnie przytłoczył. Wysiadłam z pociągu, ciasno trzymając torbę. Na peronie ludzie tłoczyli się przy automatach z kawą, a ja czułam się jak zbłąkana dusza.
Droga do mieszkania Magdy była krótka, ale każdy krok wydawał mi się ciężki. W głowie wracały jej słowa z ostatniej rozmowy. Stojąc przed drzwiami jej mieszkania, miałam wrażenie, że te kilka schodków to jak wspinaczka na szczyt. Przez chwilę stałam, trzymając palec na dzwonku, ale nie nacisnęłam go. Zamiast tego usiadłam na pobliskiej ławce. Zimny wiatr smagał moje policzki, ale nie czułam chłodu, tylko tę dziwną mieszankę strachu i nadziei. Czy powinnam tu w ogóle być?
Córka była zaskoczona
Drzwi otworzyły się z impetem, jakby Magda chciała mieć to za sobą. Stała w progu, z rękami skrzyżowanymi na piersi.
– Mamo, myślałam, że sobie darujesz – powiedziała zamiast powitania.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zza jej pleców wybiegły dzieci. Ośmioletni Franek i sześcioletnia Zuzia rzucili się na mnie z takim entuzjazmem, że ledwo utrzymałam równowagę.
– Babciu! Babciu! Przyjechałaś! – Franek uśmiechał się szeroko, ciągnąc mnie za rękę w głąb mieszkania.
– Przywiozłaś coś dla nas? – zapytała Zuzia, z iskierkami w oczach.
– Tylko drobiazgi, kochani – odpowiedziałam, starając się ukryć wzruszenie.
Magda stała w miejscu, patrząc na nas z cieniem irytacji.
– Dzieci, dajcie babci chwilę odsapnąć. Zaraz będzie kolacja – rzuciła chłodno.
Przy stole czułam się jak intruz. Magda rzucała mi spojrzenia, które miały więcej do powiedzenia niż jej zdawkowe „podaj sól” czy „spróbujesz ryby?”. Franek i Zuzia za to trajkotali radośnie, pytając, czy będę z nimi rozpakowywać prezenty.
– Babciu, a pamiętasz, jak robiliśmy pierniki w zeszłym roku? – zapytał Franek, przypominając mi, że to ja kiedyś byłam tą, która wnosiła radość w ich święta.
– Oczywiście, kochanie. Były piękne – uśmiechnęłam się, czując spojrzenie Magdy na sobie.
– Może nie opowiadaj dzieciom, jak to było kiedyś – wtrąciła Magda. – Dla nich liczy się teraz, a nie przeszłość.
Atmosfera była ciężka, jakby każdy kęs karpia ważył tonę. W końcu Zuzia zapytała:
– Babciu, zostaniesz na noc, prawda?
Spojrzałam na Magdę. Na jej twarzy malowała się irytacja, ale nie zaprotestowała.
– Tak, kochanie. Zostanę – odpowiedziałam, choć serce mówiło, że to nie będzie łatwa noc. W tej chwili liczyły się tylko ich małe, szczęśliwe twarze.
Atmosfera nie była świąteczna
Po Wigilii Magda zajęła się sprzątaniem stołu, a ja zostałam z dziećmi w salonie. Franek i Zuzia ciągnęli mnie za ręce, chcąc koniecznie pokazać swoje nowe zabawki. Franek budował wieżę z klocków, a Zuzia malowała coś kredkami, opowiadając mi przy tym o swojej szkole. Ich śmiech wypełniał pokój, jakby atmosfera przy stole nigdy nie była napięta.
Magda weszła do pokoju, rzucając mi krótkie spojrzenie.
– Dzieci, czas się szykować do spania.
Jutro przyjeżdża rodzina Kamila, a ja muszę jeszcze wszystko przygotować.
– Ale mamo, babcia zostaje na noc, może się z nami jeszcze pobawić! – zaprotestował Franek.
– Babcia jest zmęczona. Prawda, mamo? – zapytała Magda, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Pokiwałam głową, choć wcale nie czułam zmęczenia. Bardziej przytłaczał mnie ciężar jej słów i chłodu, który był bardziej mroźny niż zimowa noc.
Córka miała pretensje
Kiedy dzieci poszły spać, zostałam w salonie z kubkiem herbaty. Magda przyszła, siadając naprzeciwko. Milczałyśmy chwilę, a napięcie między nami niemal namacalne.
– Mamo, czemu nie mogłaś po prostu zostać u siebie? – zapytała w końcu.
– Magda, chciałam spędzić święta z rodziną. Myślałam, że to naturalne – odpowiedziałam, patrząc na nią spokojnie.
– Rodzina… – powtórzyła, uśmiechając się gorzko. – Rodzina to moja codzienność, mój chaos, moje obowiązki. Ty jesteś gościem, który przyjeżdża raz na jakiś czas i… nie rozumiesz.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że cokolwiek powiem, nie zmieni jej zdania. Magda wstała, zostawiając mnie samą.
Usiadłam przy oknie, patrząc na światła miasta. Przypomniałam sobie, jak kiedyś to ja byłam w centrum jej świata, a ona w moim. Wtedy każde miejsce przy stole było pełne ciepła. Teraz nawet wśród świątecznych świateł czułam, że ten pusty talerz przy stole to nie symbol gościnności, tylko odrzucenia.
Tej nocy spałam na rozkładanej kanapie, z daleka od dziecięcych uśmiechów, które chwilowo ogrzały mój świat. Rano spakowałam się w ciszy i wyszłam, zanim Magda zdążyła powiedzieć kolejne gorzkie słowa.
Halina, 75 lat