„Na Wigilii u przyjaciółki zamiast pierogów, najadłam się wstydu. Nie potrafiłam udawać, że nie znam jej taty”
„Śnieg skrzypiał pod butami, kiedy wysiadałam z taksówki. Drewniany dom Klaudii wyglądał jak z reklamy – światełka w oknach, dym z komina, choinka świecąca aż na ganek. Pachniało czymś domowym, ciepłym. Czyli wszystkim, czego od dawna nie czułam”.

- Redakcja
Wigilia. Dla wielu najpiękniejszy wieczór w roku. Dla mnie – najbardziej przerażający, bo nic tak nie przypomina o samotności, jak puste krzesła przy stole. Trzy lata temu rozstałam się z mężczyzną, którego byłam pewna. Mówił, że jest wdowcem. Miał w sobie czułość i smutek, którym łatwo się wierzy. A ja – głupia, poraniona po wcześniejszych zawodach – chciałam uwierzyć w coś prostego. W to, że miłość może przyjść drugi raz. Zniknął nagle. Bez słowa. Telefon milczał. Wtedy przysięgłam sobie, że żadnych więcej złudzeń. Od tamtej pory Wigilię spędzałam sama. Czasem z winem i starymi zdjęciami. Czasem z serialem i zupką chińską. Nigdy z kimś, kto naprawdę by mnie znał.
– Nie masz jeszcze planów na święta? – zapytała Klaudia przy ekspresie w kuchni biurowej.
Zakręciłam łyżeczką, starając się, by nie zadrżała mi dłoń.
– Chyba posiedzę w domu – rzuciłam.
– W takim razie przyjedź do nas. Rodzice się ucieszą. Mamy miejsce. Zresztą… święta to nie czas na bycie samemu.
Nie byłam pewna, ale nie miałam odwagi odmówić. Przez myśl mi nie przeszło, że w jej rodzinnym domu spotkam Andrzeja. Mężczyznę, którego poznałam w zupełnie innej roli. I który miał być… wdowcem.
Znajome rysy i ten sam uśmiech
Śnieg skrzypiał pod butami, kiedy wysiadałam z taksówki. Drewniany dom Klaudii wyglądał jak z reklamy – światełka w oknach, dym z komina, choinka świecąca aż na ganek. Pachniało czymś domowym, ciepłym. Czyli wszystkim, czego od dawna nie czułam.
– Martyna! – zawołała Klaudia z werandy. – Mama już grzeje barszcz. Chodź, poznasz wszystkich!
Uśmiechnęłam się z napięciem. Nie czułam się częścią tego świata, ale weszłam.
Najpierw uściskała mnie Anna – jej matka. Wysoka, szczupła, z chłodnym spojrzeniem i idealnie spiętą fryzurą.
– Cieszymy się, że jesteś z nami – powiedziała z uśmiechem, ale bez ciepła.
I wtedy usłyszałam ten głos.
– Dobry wieczór. Miło mi panią poznać. Andrzej, ojciec Klaudii.
Zamarłam. Mężczyzna stojący przede mną miał siwe włosy, znajome rysy i ten sam delikatny uśmiech, który niegdyś rozbierał mnie ze strachu i wstydu. Andrzej. Ten Andrzej. Ręka drgnęła mi w uścisku. On też się zawahał. Patrzyliśmy na siebie sekundę za długo.
– Miło mi – wymamrotałam. – Martyna.
– Martyna... – powtórzył cicho, jakby smakował to imię. A potem odwrócił się do żony.
Żony! W gardle mi zaschło. Złapałam za szklankę kompotu i napiłam się łapczywie, jakby to miało zmyć ten absurd.
„Co tu się do cholery dzieje?” – grzmiał mój wewnętrzny głos. – „Przecież on był wdowcem…”
A może to ja byłam tylko jego wygodną wersją prawdy? Kobietą, którą łatwo ukryć?
Nie był żadnym wdowcem
W kuchni pachniało kapustą z grzybami i pierogami. Klaudia obierała mandarynki, śmiejąc się do siebie.
– Twoja mama wygląda jak z reklamy – rzuciłam, żeby zagaić. – A tata… jest bardzo uprzejmy.
– Taki już jest. Dżentelmen od zawsze – odparła bez cienia złośliwości. – Choć czasem za bardzo znika. Praca, delegacje, znajomi... Ale mama przywykła.
Serce zabiło mi szybciej.
– A… twoja mama długo jest sama? – zapytałam, udając, że wycieram ręce w ściereczkę.
Klaudia spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.
– Sama? Nie, przecież są razem, odkąd pamiętam. Co prawda tata kiedyś... zniknął na jakiś czas, to było przed kilkoma laty, ale wrócił. Mama się z nim nie rozwiodła, więc jakoś to posklejali.
Czułam, jak wszystko się we mnie trzęsie. Obrazy w głowie – Andrzej rozbierający mnie powoli w hotelowym pokoju, mówiący: „Nie mogę się jeszcze do końca pozbierać po żonie…” – zaczęły układać się w nowy, ohydny kolaż. On nie był żadnym wdowcem. On miał żonę. I córkę. I to nie gdzieś tam, tylko tu – tuż obok. Znałam ją. Lubiłam ją. I spałam z jej ojcem.
– W porządku? – Klaudia przerwała moje myśli. – Bo zrobiłaś się nagle blada.
– Nie, po prostu… gorąco tu – wymamrotałam.
Zostawiłam ją z talerzem pierogów i wyszłam na ganek. Potrzebowałam powietrza. Inaczej bym chyba eksplodowała. Boże, jak bardzo dałam się wkręcić! Co za kłamca i manipulant!
Zrobiło mi się duszno
– Ona zachowuje się dziwnie – powiedziała Anna, krojąc grzyby w kuchni. – Nie mówię, że niemiło… tylko jakby była spięta. Albo zestresowana. Od kiedy weszła, nie patrzy mi w oczy.
Stałam za ścianą, trzymając puste półmiski i próbując złapać oddech. Głos Anny był stonowany, ale słyszałam w nim doskonale – to nie była kobieta, którą łatwo oszukać.
– Może po prostu nie czuje się pewnie w cudzym domu. Klaudia mówiła, że Martyna jest raczej… introwertyczna – odparł Andrzej.
– Andrzej, proszę cię. Mam oczy. Widziałam, jak na nią spojrzałeś przy stole. Jakbyś zobaczył ducha.
Zamarłam.
– Przestań, proszę cię – jego głos stwardniał. – Nie rób scen. To Wigilia.
– Ja nie robię scen. Ja tylko obserwuję. – Głos Anny przeszedł w chłód. – Zachowujecie się oboje, jakbyście coś ukrywali. Tylko nie wiem, czy ja mam się tym interesować, czy udawać, że nie widzę.
Zrobiło mi się duszno. Chciałam uciec, ale nie mogłam. Weszłam do kuchni, robiąc najspokojniejszą minę, na jaką było mnie stać.
– Przepraszam, czy mogę zabrać półmiski?
Anna spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, z tym swoim nieodgadnionym spojrzeniem.
– Oczywiście. Mam nadzieję, że dobrze się pani u nas czuje?
– Tak, bardzo. Wszystko jest piękne – wydukałam.
Andrzej odwrócił się do zlewu, jakby mnie nie widział. A ja poczułam, jak napięcie zaczyna mnie wykańczać. Już nie tylko przez niego, ale przez nią. Bo chyba zaczynała się domyślać, że między nami coś było albo… wciąż jest.
Jego żona piekła makowiec
Zimno uderzyło mnie w twarz. Było mocne, trzeźwiące. Stałam w ogrodzie, tuż przy altanie, gdzie kiedyś, jak opowiadała Klaudia, trzymali choinki w doniczkach, zanim je wnieśli do domu. Teraz była tam tylko cisza i szron na ławkach. Usiadłam i schowałam twarz w dłoniach. Ręce mi drżały. Czułam, jak wspomnienia zaciskają się na mnie jak zbyt ciasny szal. Andrzej. Jego usta na mojej szyi. Głos: „Nie wiem, jak to możliwe, że tak późno się spotkaliśmy”.
Te noce, kiedy zasypiałam obok niego, przekonana, że los dał mi drugą szansę. Wierzyłam mu. Do cholery, wierzyłam mu tak bardzo… „Zmarła moja żona” – mówił z tym swoim spokojnym tonem, kiedy siedzieliśmy w samochodzie na parkingu, a ja słuchałam go z zaciśniętym gardłem. A teraz? Jego żona piekła makowiec pięć metrów ode mnie. A córka – moja koleżanka z pracy – śmiała się z dowcipów, nieświadoma, że kobieta, która siedzi z nią przy stole, przez kilka miesięcy sypiała z jej ojcem.
– Martyna! – Klaudia podbiegła z zarzuconym swetrem na ramionach. – Boże, co ty tu robisz? Płakałaś?
– Nie, tylko… za dużo świeżego powietrza – spróbowałam się uśmiechnąć, ale głos mi zadrżał.
– Hej. – Położyła rękę na moim ramieniu. – Jeśli coś się stało, możesz mi powiedzieć.
– Wszystko w porządku. Po prostu… święta. Wiesz. Różnie działają na ludzi.
Pokiwała głową, ale patrzyła długo. I wiem, że już wtedy coś przeczuwała. Nie wiedziała co, ale jej instynkt mówił, że to nie była tylko melancholia. A ja? Chciałam zniknąć, ale też… nie uciekać. Bo ktoś tu musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Choćby tylko po to, żeby wreszcie zamknąć tę historię.
Nie miał już gdzie uciec
Andrzej siedział sam w swoim gabinecie. Klaudia powiedziała, że poszedł „na chwilę się odciąć”, ale ja wiedziałam, że to ewakuacja. Przez cały wieczór unikał mojego wzroku. Teraz nie miał już gdzie uciec. Zapukałam i weszłam, zanim zdążył odpowiedzieć. Odłożył książkę na bok, jakby naprawdę zamierzał ją czytać. Usiadłam naprzeciwko, nie mówiąc nic przez chwilę.
– Chciałem cię przeprosić – zaczął.
– Nie, Andrzej. Ty chciałeś, żebym zniknęła – poprawiłam go. – Jak posprzątany bałagan, ale zapomniałeś, że jestem człowiekiem, z uczuciami.
Patrzył na mnie z tą samą mieszaniną zmęczenia i litości, którą znałam z dawnych nocy, ale teraz nie działała.
– Nie chciałem, żeby tak wyszło… Martyna, ja się wtedy pogubiłem. Myślałem, że moje małżeństwo to tylko fasada. Że to wszystko się skończyło. A ty… dałaś mi oddech.
– Tylko że twoje „skończyło się” miało twarz, imię, obrączkę i córkę. – Wstałam. – Byłeś tchórzem. Zrobiłeś ze mnie kochankę i to bez mojej zgody.
Złapał się za kark, jakby coś go zabolało.
– Wiem. Przepraszam, ale to, co było między nami... Nie udawaj, że nic dla ciebie nie znaczyło.
– Nie udaję. Mówię tylko, że to już nie ma znaczenia.
Spojrzał na mnie wtedy inaczej. Zrozumiał.
– Nie wrócę tu więcej – powiedziałam. – Ale dziękuję za tę Wigilię. Pokazała mi wszystko, co musiałam zobaczyć.
Wyszedł pierwszy. Ja zostałam chwilę dłużej. Bo tylko w ciszy potrafiłam wreszcie poczuć, że to naprawdę koniec.
Przebiegłam maraton emocji
Wróciłam do mieszkania późno. Zimno w środku było inne niż to na zewnątrz – cichsze, bardziej znajome. Zdjęłam płaszcz, usiadłam na kanapie i przez chwilę po prostu siedziałam. W butach. W ciszy. Byłam zmęczona, ale nie w ten fizyczny sposób. Raczej jak ktoś, kto przebiegł maraton emocji, nie ruszając się z miejsca. W telefonie miałam jedną nową wiadomość. Klaudia: „Nie wiem, o co chodziło, ale mam nadzieję, że kiedyś mi powiesz. Wesołych Świąt, mimo wszystko”.
Patrzyłam na ten tekst długo. Mogłam odpisać. Napisać coś miłego, bezpiecznego, prostego, ale odłożyłam telefon. Tego wieczoru zrozumiałam, że przez wiele miesięcy nie byłam zakochana w Andrzeju. Byłam zakochana w tym, co mi obiecał. W tym, jak się przy nim czułam. A on… był tylko aktorem w roli idealnego wdowca. Scenariusz miał gotowy. Zamknęłam oczy. Nie chciałam już udawać, że nie jestem sama. Nie chciałam też litości od nikogo. Po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może samotność nie jest karą. Może jest przestrzenią – do tego, żeby coś naprawić. W sobie. I może… któregoś dnia znów zapachnie świętami, ale już bez złudzeń. Bez iluzji. Tylko z prawdą – nawet jeśli będzie bolała.
Martyna, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W Wigilię odkryłam sekret brata. Musiałam zdecydować, czy ujawnić prawdę jego żonie, czy milczeć”
- „Po urodzeniu dzieci przestałam być żoną. Byłam tylko matką, a mężowi się to w ogóle nie podobało”
- „Teściowa zagroziła, że jak nie ustawię dzieci do pionu, to więcej jej nie zobaczę. Mogłam zrobić tylko jedno”