Reklama

Wróciłam do Rewala po dwudziestu siedmiu latach. Sama nie wiem, co mnie podkusiło. Może to była desperacka potrzeba resetu, a może podszyta sentymentem ciekawość, czy coś się tam jeszcze ostało z dawnych lat? Miałam czterdzieści pięć lat i serce niczym pusty termos – zimne, puste i dziwnie brzęczące przy każdym wspomnieniu. Rewal przywitał mnie tak samo jak wtedy – szumem morza, zapachem smażonych ryb i tą dziwną, przytłaczającą nostalgią, która osiada na barkach jak sól z morskiej bryzy. Nic nie wyglądało dokładnie tak, jak zapamiętałam, ale wszystko pachniało podobnie. A może to tylko moje wspomnienia mieszały się z rzeczywistością?

Reklama

Nie spodziewałam się nikogo spotkać. Tym bardziej Marcina. Pierwszego chłopaka. Pierwszego, którego pocałowałam na wydmach, trzymając w ręku lody z polewą czekoladową, które kapały mi po dłoni. I nagle stał tam, na promenadzie. Taki sam, a jednak zupełnie inny. Dojrzały, pewny siebie. Z ramieniem na szyi kobiety, której nawet nie znałam, i trójką dzieci, które go do bólu przypominały... Wtedy zrozumiałam. Miłość może rdzewieć, ale nie znika. A wspomnienia wracają wtedy, kiedy najbardziej nie chcemy, żeby się pojawiły.

Nasze spojrzenia się spotkały

– Jeden sorbet malinowy, poproszę – powiedziałam do dziewczyny za ladą, choć zupełnie nie miałam na niego ochoty. Po prostu musiałam coś trzymać w ręce, żeby nie wyglądać na kompletnie zagubioną. Rewal w lipcu był jak większość nadmorskich miejscowości. Tłoczny, hałaśliwy i duszny od słodkiego zapachu gofrów. A jednak coś mnie przyciągnęło na tę samą uliczkę, gdzie kiedyś ukradkiem trzymaliśmy się za ręce i uciekaliśmy przed rodzicami. Stałam znowu jak głupia z lodami w ręku i próbowałam nie wyglądać na osobę, która właśnie przeszła wewnętrzny krach emocjonalny, gdy usłyszałam znajomy głos.

– Gdzie jest mały? Miał się nie oddalać!

Zamarłam. Nie wiem, co mnie tknęło, by spojrzeć w tamtą stronę. Ale spojrzałam. I zobaczyłam Marcina. Trzymał za rękę chłopca w kąpielówkach z Minionkiem, a obok niego stała kobieta w sportowym dresie i wielkich okularach przeciwsłonecznych. Ich córka, przysięgam, miała identyczne rude piegi na nosie jak on, kiedy miał siedemnaście lat. Patrzyłam jak idiotka. Lody zdążyły mi się już rozpuścić i kapać po palcach, a ja nadal gapiłam się na jego plecy. I wtedy się odwrócił. Nasze spojrzenia się spotkały. Najpierw było zdziwienie. Potem niedowierzanie. A na końcu to nieznośne, idiotyczne, zupełnie nie na miejscu westchnienie:

– Edyta?

– Cześć… Marcin.

Żona spojrzała na mnie podejrzliwie, a dzieci ruszyły w stronę automatu z pluszakami.

– Co ty tu robisz? – zapytał. Głos miał ten sam, tylko głębszy, jakby bardziej zmęczony życiem.

– Odwiedzam przeszłość. A ty?

– Wakacje z rodziną. No wiesz... klasyk. – Uśmiechnął się, ale tylko ustami. Oczy zostały chłodne.

I wtedy to poczułam. To idiotyczne ukłucie zazdrości. Że jednak nie jestem tą jedyną. Że historia, którą sobie czasem wyobrażałam nocami, kiedy było mi wyjątkowo samotnie, zakończyła się zupełnie inaczej.

Serce biło mi jak opętane

Marcin odprowadził dzieci na dmuchańce. Żona została przy stoliku i „skrolowała” coś zajadle w telefonie, zupełnie niezainteresowana rozmową z własnym mężem. A on… wrócił do mnie.

– Możemy chwilę pogadać? – zapytał.

– Myślisz, że to dobry pomysł? – Uniosłam brew, choć serce biło mi jak opętane.

– Chyba nie, ale i tak to zrobimy.

Usiedliśmy na ławce obok lodziarni. Przez chwilę patrzyliśmy na ludzi, którzy z zapałem wcinali frytki i karmili mewy. A potem zaczęliśmy mówić jednocześnie:

– Pamiętasz ten wieczór na plaży, kiedy…

Jak tam życie? – przerwał mi, jakby celowo. Jakby to było zbyt trudne, żeby do tego wracać.

– Samotnie – rzuciłam krótko. – A ty?

– Przytłaczająco – odparł i westchnął. – Trójka dzieci. Firma. Hipoteka. Życie.

– A uczucia?

Popatrzył na mnie z ukosa, jakby nie wiedział, czy pytam serio.

– A uczucia... gdzieś się zgubiły po drodze.

Zamilkliśmy. Chciałam coś powiedzieć. Coś inteligentnego, błyskotliwego, pełnego dojrzałej kobiecej ironii. Ale wyszło tylko:

– Myślałam, że... może wtedy, jak wyjechałeś, to jednak jeszcze coś do mnie czułeś.

– Czułem. I cholernie żałuję, że nie zostałem. Ale miałem w głowie tylko jedno, żeby nie skończyć jak mój stary. Zostać kimś.

– No to gratuluję. Masz wszystko. Żonę, dzieci, wakacje w Rewalu.

– Mam wszystko – powtórzył. – Tylko nie wiem, czemu patrzę na ciebie i czuję się, jakby mi czegoś bardzo brakowało.

Wtedy jego żona podeszła. Chwyciła go za ramię, rzuciła mi „dzień dobry” bez cienia zainteresowania i zaczęła coś mówić o pizzach na wynos. A ja? Siedziałam tam dalej. Z resztką malinowych lodów na ręce i miną kobiety, która właśnie zderzyła się z życiem. Po raz kolejny.

Nie chciałam tego rozgrzebywać

Wieczorem poszłam na spacer brzegiem morza. Buty niosłam w ręce, bo piasek był jeszcze ciepły. W uszach szumiały mi słowa Marcina: „Nie wiem, czemu patrzę na ciebie i czuję się, jakby mi czegoś bardzo brakowało”. Jasne. Teraz sobie przypomniał. Po dwudziestu siedmiu latach, trójce dzieci i pewnie kredycie na dom do 2054 roku. Zatrzymałam się przy tych samych wydmach, gdzie się kiedyś całowaliśmy, trzymając butelkę taniego wina. Wtedy miało dla nas wyjątkowy smak. Teraz miałabym tylko zgagę.

Usiadłam na piasku i wyciągnęłam telefon. Przekopałam się przez stare zdjęcia zachowane gdzieś na dysku. I znalazłam jedno – poruszone, rozmazane. On w koszulce z napisem „Metallica”, ja z rozmazanym tuszem i miną, jakby cały świat miał się właśnie zaraz zacząć. Siedemnastolatek. Pachniał miętą i nonszalancją. Obiecywał, że nie pozwoli, bym kiedykolwiek poczuła się sama. A potem, z dnia na dzień, po prostu przestał się do mnie odzywać.

– Edyta?

Odwróciłam się gwałtownie. Stał tam znowu. Sam. W dłoni miał dwie puszki piwa.

– Mówiłem dzieciom, że idę po frytki. A przyszedłem tu.

Jak za dawnych czasów – parsknęłam. – Tylko że wtedy nie musiałeś się tłumaczyć.

– No właśnie. I to był mój największy błąd.

Usiadł obok mnie i podał mi puszkę. Nie otworzyłam.

– Wiesz, kiedy cię zobaczyłem dzisiaj… Poczułem coś, czego nie czułem od bardzo dawna.

– Nie rób tego, Marcin.

– Czego?

Nie rozgrzebuj czegoś, co ledwo się we mnie zasklepiło. Nie jestem tą samą dziewczyną. I ty nie jesteś tym samym chłopakiem.

Spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Milczeliśmy. Tylko fale mówiły za nas – szeptały o tym, co mogło się zdarzyć. Ale się nie wydarzyło.

Czułam smutek i ulgę

Wróciłam do pensjonatu po północy. Recepcjonistka spała na fotelu z głową opartą o stół. Zupełnie jak kiedyś, gdy jako nastolatka przemykałam bocznym wejściem, po nocnych spacerach z Marcinem. Tylko że wtedy byłam pełna życia, marzeń i planów, a teraz... byłam zmęczoną kobietą w średnim wieku, która próbowała przypomnieć sobie, po co właściwie tu przyjechała.

Zamknęłam się w pokoju i usiadłam na łóżku. Otworzyłam album w telefonie i przeglądałam stare zdjęcia z rodzinnych wakacji – moich dzieci, dawnego męża, siebie z tamtego życia. Ale nigdzie nie było Marcina. Tak jakby naprawdę wyparował z mojej przeszłości. Może tylko ja sobie coś dopowiadałam? Może tylko mnie to tak poruszyło? Nagle ktoś zapukał.

– Edyta? – usłyszałam jego głos.

Nie odpowiedziałam. Wstałam i otworzyłam drzwi.

– Dzieci śpią – rzucił, jakby się tłumaczył. – Żona została w pokoju, ogląda serial. Możemy... chwilę pogadać?

Wyszliśmy na taras. Usiadł naprzeciwko mnie, jakbyśmy mieli znowu po siedemnaście lat i planowali przyszłość, która nigdy nie nadeszła.

– Wiem, że nie mam prawa tego mówić. Ale jak cię dziś zobaczyłem... Coś mi się nagle przypomniało. Coś ważnego.

– Marcin, my już nic nie mamy – powiedziałam cicho. – To było tylko nastoletnie lato. Parę pocałunków. I jedno złamane serce.

– Ale twoje serce złamałem ja. I nie wiem, jak mam z tym żyć...

Spojrzałam na niego i zobaczyłam w oczach zmęczenie, a nie tę dawno utraconą namiętność. Czułam smutek. I ulgę. Bo już wiedziałam – nie tęskniłam za nim. Tęskniłam za sobą z tamtego czasu.

– Wiesz co? Nie musisz się ze mną rozliczać. Już nie. Już za późno – powiedziałam.

Wstałam i weszłam do środka. Nie obejrzałam się za siebie.

Nie chciałam go już widzieć

Wyjechałam z Rewala dzień wcześniej, niż planowałam. Rano spakowałam walizkę szybko, bez zastanowienia. Ostatnie spojrzenie przez okno na balkon, gdzie kiedyś piliśmy oranżadę z butelki po winie, wystarczyło. Nie chciałam czekać, aż znowu mnie dopadnie. Recepcjonistka zapytała, czemu tak wcześnie.

– Pogoda się psuje – skłamałam.

Bo prawda była taka, że nie chciałam go już widzieć. Nie chciałam kolejnego przypadkowego spotkania, kolejnej rozmowy zbudowanej z niedopowiedzeń, spojrzeń i dźwięków niewypowiedzianych słów. W samochodzie włączyłam radio. Leciała jakaś stara piosenka, taka z czasów, kiedy miałam na sobie jeansy z ciuchlandu i śmiałam się z jego kiepskich żartów. Zakręciłam gałką, zmieniłam stację. Za dużo wspomnień. W połowie drogi zadzwonił telefon. Numer nieznany. Nie odebrałam.

Po chwili przyszła wiadomość: „Dziękuję, że mogłem Cię znów zobaczyć. Niczego nie oczekuję. Chciałem tylko wiedzieć, czy jeszcze coś między nami jest”. Usunęłam bez czytania reszty. Bo odpowiedź była prosta. Nie, Marcin. Nic nie ma. I kiedy wjeżdżałam z powrotem do miasta, z jego korkami, spalinami i moim samotnym mieszkaniem, czułam... ulgę. To nie była historia o drugiej szansie. To była historia o kobiecie, która przez chwilę znów poczuła się młoda. Ale tylko przez chwilę.

Tęskniłam za sobą z dawnych lat

Dziś mijają dwa miesiące od mojego powrotu z Rewala. Czasem łapię się na tym, że patrzę w lustro inaczej. Może mniej surowo. Może z większym zrozumieniem. Bo tamto spotkanie nie było karą ani testem. To był znak, że już nie czekam. Nie tęsknię za Marcinem. Tęskniłam za sobą z tamtych lat. I chyba w końcu ją odzyskałam. Nie całą, ale wystarczająco, by nie patrzeć ciągle za siebie.

Edyta, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama