Reklama

Mam 37 lat, dwójkę dzieci, stałą pracę i męża, który nigdy mnie nie zdradził. A przynajmniej tak sądzę. Teoretycznie – mam wszystko. W praktyce... od dawna żyję na autopilocie.

Reklama

Rano budzik. Szykuję śniadanie, pakuję dzieciom plecaki, biegnę do szkoły, potem zakupy, pranie, obiad, korepetycje Julki, piłka Olka. Wieczorem padam na kanapę obok Adama i... cisza. On czyta wiadomości, ja udaję, że coś oglądam. Czasem zapyta: „Jak w pracy?”, a ja odpowiadam: „Spokojnie”. I to wszystko.

Kiedy Magda – moja koleżanka z liceum – zaproponowała, żebyśmy razem wyskoczyły na tydzień do Toskanii, roześmiałam się. Ja? Matka, żona, nauczycielka? Mam tak po prostu wyjechać? Ale Magda nie odpuszczała.

– Anka, ja nie mówię, żebyś tam flirtowała z Włochami. Chcę tylko, żebyś przypomniała sobie, że jesteś kobietą – rzuciła z uśmiechem. I to zdanie siedziało mi w głowie.

Po co ci te wakacje bez nas? – zapytał Adam, kiedy pakowałam walizkę.

– Chcę tylko trochę odpocząć, naprawdę – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.

Co innego miałam mu powiedzieć? Że czuję się przezroczysta?

Przewodnik mnie rozbrajał

Toskania pachniała lawendą, rozgrzanym kamieniem i winem. Już na lotnisku czułam, jak coś we mnie mięknie. Magda ciągle się śmiała, robiła selfie, komentowała każdego przystojnego faceta – była żywa, swobodna, jakby oderwana od wszystkich problemów. Ja potrzebowałam chwili, by się przestawić. Przez pierwsze dwa dni chodziłam z telefonem w ręku, sprawdzając wiadomości od Adama i dzieci, zanim Magda w końcu wybuchła:

– Anka, do cholery, dajże temu facetowi i dzieciakom pożyć przez tydzień bez ciebie. Nie rozpadną się! A ty się rozpadasz!

Zamurowało mnie, ale miała rację. Odłożyłam telefon.

Na trzeci dzień pojechaliśmy na wycieczkę do winnicy. Grupka turystów, słońce nad głową, kieliszek wina w ręku. I on – Łukasz. Przewodnik. Wysoki, opalony, z lekkim zarostem i oczami, które wyglądały, jakby znały wszystkie sekrety tej ziemi. Mówił po polsku z lekkim włoskim zaśpiewem.

– Wszystkie kobiety tu mają piękne uśmiechy, ale pani to... – zwrócił się do mnie – ...pani uśmiecha się tak, jakby nie robiła tego od dawna. Zbyt długo.

Zaśmiałam się nerwowo.

– Może pan to mówi każdej turystce?

– Tylko tym, które naprawdę zapomniały, że są piękne.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Odwróciłam wzrok, ale serce zabiło szybciej. Tego dnia Magda piła za dużo wina, a ja – zbyt długo myślałam o oczach przewodnika.

Przyciągał mnie jak magnes

Nie wiem, czy to był przypadek, że podczas kolejnych wycieczek Łukasz zawsze znajdował się gdzieś blisko mnie. Czasem rzucał komentarz, czasem spojrzenie, które potrafiło rozbroić mnie na cały dzień. Nie mówiłam o tym Magdzie. Zresztą – co miałam mówić? Że czekam na te krótkie rozmowy jak na powiew świeżego powietrza?

Pewnego popołudnia, kiedy zwiedzaliśmy stare miasteczko z widokiem na dolinę Chianti, Magda zaszyła się w lokalnej trattorii z winem i makaronem. Łukasz zaproponował, że pokaże mi coś poza szlakiem. Nie zaprotestowałam.

Weszliśmy na niewielkie wzgórze. Przed nami rozciągały się winnice i cyprysy aż po horyzont. Zachód słońca był jak pocztówka, ale w tamtym momencie nie robiłam zdjęć. Chciałam po prostu być. I byłam – obok mężczyzny, który widział we mnie coś więcej niż „mamę Julki i Olka” czy „żonę Adama”.

– Masz w sobie coś smutnego, ale pięknego – powiedział cicho.

– Może dlatego, że zapomniałam, kim jestem – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Spojrzał na mnie uważnie, z tą swoją niepokojącą czułością.

To wróć do siebie. Czasem wystarczy pozwolić sobie poczuć.

Nie pocałował mnie. Nie dotknął. Ale kiedy wracaliśmy do miasteczka, szliśmy w milczeniu, a jego dłoń przypadkiem musnęła moją. Nie cofnęłam jej.

Sama tego chciałam

To miało być niewinne spotkanie. Magda zasnęła po kolacji z winem, a Łukasz napisał tylko: „Idziesz jeszcze na chwilę na spacer? Ciepło dziś”. Poszłam. W sukience bez stanika, z rozpuszczonymi włosami – inaczej niż zwykle. Jakby coś we mnie wołało, że nie chcę już być tylko ostrożna.

Szliśmy między drzewami oliwnymi, potem usiedliśmy na kamieniu przy drodze. Cisza była miękka, nie krępowała. On zaczął mówić o swoich podróżach, życiu w Toskanii, o tym, że tu czas płynie wolniej. Ja opowiadałam o dzieciach, o pracy w szkole, o Adamie – jakby był kolegą z dawnych lat, nie mężem.

– A ty? – zapytałam. – Masz rodzinę?

– Nie. Nigdy nie umiałem się zatrzymać na dłużej. Może nie znalazłem powodu.

Spojrzałam na niego. Chwilę później jego usta były już na moich.

Nie walczyłam. Nie analizowałam. Dłonie same odnalazły jego kark, usta odpowiedziały, ciało przypomniało sobie, jak to jest być pożądanym. Potem był hotel – jego pokój. Tylko świece, otwarte okno, cykady i my. Głodni, zachłanni, spragnieni czułości.

Nie zasnęłam długo. Patrzyłam w sufit, słuchałam jego oddechu. Bałam się, co się zaczyna. A jeszcze bardziej – że to się zaraz skończy.

Nie będę cię zatrzymywał – powiedział cicho, nie otwierając oczu.

– Nie wiem, czy chcę, by to się kończyło – odpowiedziałam. I mówiłam prawdę.

Zostały tylko wspomnienia

Wróciłam do Polski z opalenizną, kilkoma butelkami oliwy i głową pełną obrazów, których nie mogłam nikomu pokazać. Adam odebrał mnie z lotniska. Dzieci rzuciły mi się na szyję, a ja... poczułam, że jestem tu tylko ciałem. Myślami wciąż byłam gdzieś pod włoskim niebem, z ręką splecioną z tą, której nie powinnam dotykać.

Codzienność była jak ciężka kurtka, którą musiałam znów na siebie założyć. Poranki z budzikiem, śniadania w pośpiechu, lekcje, korki, zakupy. Adam był taki jak zawsze – cichy, poukładany, obecny obok. Ale nie ze mną.

Wieczorami siedzieliśmy razem przy stole, jakbyśmy grali małżeństwo. Wpatrywałam się w ścianę, a on próbował coś mówić.

Znowu jesteś gdzieś daleko? – zapytał pewnego dnia, gdy dzieci się kąpały.

– Po prostu jestem zmęczona – skłamałam.

Nie miałam siły mówić prawdy. Bałam się, że gdy tylko otworzę usta, wszystko się wyleje – tęsknota, złość, chaos, którego nie umiałam ogarnąć.

Czasem łapałam się na tym, że porównywałam. Jak Łukasz mnie dotykał, jak patrzył, jak mówił. A potem widziałam Adama, jak podlewał kwiaty i zamykał cicho drzwi szafki. Bez emocji. Bez słowa.

Wieczorem w łazience dotknęłam palcami szyi – tam, gdzie całował mnie Łukasz. Jakby ślad miał jeszcze zostać. Jakby to wszystko naprawdę się wydarzyło.

Postanowiłam być szczera

Długo unikałam rozmowy. Żyłam obok Adama jak cień. Aż pewnego wieczoru, gdy dzieci poszły już spać, usiadł na fotelu naprzeciwko mnie i powiedział tylko jedno zdanie:

Powiedz mi prawdę.

Zamarłam. Udawałam, że nie rozumiem.

– O co ci chodzi?

– O ciebie. O ten wyjazd. O to, że wróciłaś inna. Że mnie nie ma dla ciebie. Już dawno mnie nie ma, ale teraz... teraz to już nawet nie udajesz.

Nie zaprzeczyłam. Nie byłam w stanie.

Poznałam kogoś – wyszeptałam. – Tam. W Toskanii.

Zamilkł. Patrzył na mnie przez chwilę, jakby właśnie próbował poskładać na nowo obraz kobiety, którą znał przez kilkanaście lat.

Zniszczyłaś wszystko dla wakacyjnego skoku w bok? – zapytał gorzko.

– To nie był skok w bok. To było coś, co mi przypomniało, że w ogóle istnieję.

– Istniałaś tu. Dla dzieci. Dla nas.

Ale nie dla siebie – przerwałam. – Od lat nie dla siebie.

Pochylił głowę, jakby coś w nim się złamało. Ale nie powiedział już nic. Ja też nie miałam siły tłumaczyć, że to nie chodzi tylko o seks, o wakacje, o chwilową fascynację. Chodziło o mnie. O to, że przestałam czuć. A tam poczułam wszystko naraz.

Anna, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama