Reklama

Gdy zgłaszałam się na sezonową pracę przy zbiorze borówek, nie miałam pojęcia, że to lato odmieni mnie bardziej niż jakiekolwiek wcześniejsze wakacje. Szukałam zajęcia, ale chyba bardziej potrzebowałam ucieczki od siebie samej, od niedawnych rozczarowań i nieznośnej stagnacji. Plantacja pod lasem wydawała się spokojnym miejscem. Nie spodziewałam się, że tam właśnie spotkam Bartka – chłopaka o spojrzeniu jak z reklamy i pewności siebie większej niż rozmiar jego rękawów. Sądziłam, że wreszcie trafiłam na kogoś wyjątkowego. Myliłam się. Ale to była cenna lekcja, której potrzebowałam.

Reklama

Zauważył mnie od razu

Wysiadłam z autobusu i pierwsze, co mnie uderzyło, to zapach nagrzanej ziemi i kurzu. Plantacja ciągnęła się po horyzont – równe rzędy krzaczków borówki, wśród których krzątali się ludzie z wiadrami przy pasach. Kierownik, z którym wcześniej rozmawiałam przez telefon, szybko mnie odnalazł i zaprowadził do kontenerowca, gdzie miałam mieszkać z innymi sezonowymi pracownikami.

W środku panowała duchota i zapach starych materaców. Dzieliłam pokój z dwiema dziewczynami – Kaśką, wiecznie uśmiechniętą studentką architektury i Kingą, milczącą brunetką o spojrzeniu, które mówiło, że już za dużo widziała w swoim życiu. Wieczorem zaprosili mnie na ognisko pod lasem. Tam go pierwszy raz zobaczyłam. Stał nonszalancko oparty o drzewo, trzymając puszkę piwa. Bartek. Miał sprane jeansy, bluzę z kapturem i spojrzenie, które błądziło gdzieś ponad głowami rozmówców. Zauważył mnie od razu.

– Nowa? – zapytał i uniósł brew w sposób, który miał być pewnie uwodzicielski.

– Tak. Dopiero dziś przyjechałam – odpowiedziałam, siadając przy ogniu.

– Musisz uważać. Tutaj dziewczyny szybko się zakochują – mruknął, patrząc mi prosto w oczy.

Zaśmiałam się, choć nie byłam pewna, czy mówił to żartobliwie. Kiedy potem podał mi kiełbaskę nabitą na patyk, jego palce musnęły moje. To był pierwszy moment, kiedy poczułam, że ten chłopak może namieszać mi w głowie.

Pierwsze wrażenie – błyski i cienie

Zaczęliśmy razem pracować już następnego dnia. Bartek podszedł do mnie o świcie, kiedy szukałam swojego rzędu na plantacji.

– Masz szczęście, trafiłaś na najlepszy sektor – powiedział z uśmiechem, który chyba miał być jego znakiem firmowym. – Pokażę ci, jak się zbiera, żeby szybko nabić kilogramy.

Przez kilka pierwszych godzin śmialiśmy się, rozmawialiśmy o głupotach i podjadałam borówki z jego wiadra. Słońce prażyło, ale z nim czas mijał szybciej. Był czarujący, pewny siebie, czasem może zbyt nachalny, ale też opiekuńczy – podsuwał mi wodę, kiedy zapominałam pić, żartował, gdy traciłam siły.

– W mieście jestem DJ-em, wiesz? – rzucił znienacka. – Taka praca sezonowa to dla mnie jak wakacje. Zbieram na sprzęt.

– Aha. To pewnie masz dużo fanek – odparłam z lekkim przekąsem.

– No, bywa. Ale ja nie szukam przygód – spojrzał mi w oczy z tym swoim pseudogłębokim spojrzeniem. – Ja szukam czegoś poważniejszego.

Brzmiało to jak banał, ale wtedy... chciałam wierzyć. Może dlatego, że po ostatnim związku czułam się jak pusty worek. Potrzebowałam kogoś, kto powie mi, że jestem wyjątkowa. A Bartek był dokładnie takim typem – mówił to, co chciałam usłyszeć. Wieczorem poszliśmy na spacer. Trzymał mnie za rękę, jakbyśmy znali się całe życie. Gdy pocałował mnie przy jeziorze, przysięgam – przez chwilę świat przestał istnieć. Tylko że to był błysk. I jak się okazało, miał swój cień.

Macho od siedmiu boleści

Z dnia na dzień coraz częściej byliśmy razem. Bartek wpakował się do mojego świata jak burza – rozbijał nudę, dodawał koloru, a jednocześnie narzucał swoje reguły. Nagle przestałam pracować w swoim rytmie. Zawsze musiałam być tam, gdzie on. Zbierałam wolniej, bo mówił, że lepiej być razem niż szybciej zarabiać.

– Jesteś tu dla mnie czy dla kasy? – pytał z żartobliwym półuśmiechem, ale jego ton nie był żartem.

Coraz mniej miałam przestrzeni tylko dla siebie. Zaczęłam się też domyślać, że jego urok nie był tylko dla mnie – Kaśka, ta zawsze uśmiechnięta współlokatorka, coraz częściej rzucała mi ukradkowe spojrzenia, jakby wiedziała coś, czego ja nie wiedziałam. A Kinga… cóż, jej milczenie było wymowniejsze niż tysiące słów.

Uważaj na Bartka – rzuciła pewnego wieczoru, niespodziewanie, wpatrując się w ekran telefonu.

– Dlaczego? – zapytałam, udając obojętność.

– Bo on gra. Cały czas. Tylko nie zawsze wiadomo, na ilu planszach.

Wtedy jeszcze ją zignorowałam. Bartek potrafił być czuły. Przynosił mi borówki w plastikowym kubeczku „na deser”, mówił, że pachnę jak lato, a moje oczy są bardziej hipnotyzujące niż wszystkie gwiazdy razem wzięte. Brzmiało to kiczowato, ale... działało. Tylko że tego samego dnia, gdy wróciłam wcześniej z pola, usłyszałam jego śmiech zza drzwi od kontenerowca. I zachrypnięty, szepczący głos... Kaśki. Zawahałam się. Nie weszłam. Usiadłam na trawie, jak idiotka i czekałam, aż wyjdzie. Może tylko rozmawiali? Może... Ale coś w środku mnie już się złamało.

Słodkie kłamstwa i kwaśna prawda

Następnego dnia na polu zachowywał się, jakby nic się nie stało. Przytulił mnie od tyłu, zażartował z mojego kapelusza przeciwsłonecznego i pocałował mnie w kark.

– Dziś robimy rekord, nie? – rzucił z tym swoim „pewniackim” uśmiechem.

– Jasne – odpowiedziałam krótko, odsuwając się od niego.

Udawałam, że wszystko gra, ale w środku już buzowało. Nie spałam prawie całą noc, a w głowie rozgrywałam dziesiątki scenariuszy. Może coś źle zrozumiałam. Może to przypadek. Ale gdy zobaczyłam, jak rzuca Kaśce to samo spojrzenie, które jeszcze tydzień temu kierował tylko do mnie, coś się we mnie przełamało ostatecznie. Wieczorem, gdy siedzieliśmy razem przy ognisku, nie wytrzymałam.

– Bartek, byłeś z nią?

Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale nie udawanym. Ale raczej nie z powodu pytania, tylko z faktu, że się odważyłam.

– Co ty za głupoty gadasz? – odparł z lekkim rozbawieniem.

– Nie żartuj. Słyszałam was. Wyszłam wcześniej z pola.

Zaczął się śmiać. Prawdziwie, szczerze, głośno.

– O matko, serio? Podsłuchujesz mnie teraz? Chcesz być moją dziewczyną czy tajniakiem?

Zamrugałam. Śmiech ustał. Zmrużył oczy.

– Dobra, posłuchaj. To była Kaśka. Mówiła, że tęskni za kimś. Wypłakiwała się. Przytuliłem ją, no i co?

Wstałam bez słowa i odeszłam. Nie krzyczałam. Nie rzucałam w niego niczym. Ale w środku wszystko już krzyczało. On był jak te ciemne borówki – z wierzchu słodki, w środku kwaśny, a po kilku takich już tylko mdliło.

Zderzenie z rzeczywistością

Od tamtej rozmowy wszystko się zmieniło. Nie próbował się tłumaczyć. Właściwie unikał mnie, jakby cała sytuacja była dla niego niewygodnym epizodem, który najlepiej szybko wymazać. Ale plantacja była mała. Codziennie widywałam go z Kaśką. I chociaż nie trzymali się za ręce, nie trzeba było słów – spojrzenia, drobne gesty mówiły wszystko. Zaczęłam pracować sama, z dala od nich. Milczenie stało się moją tarczą. Tylko Kinga czasem przynosiła mi kanapkę albo wodę, siadała obok i nic nie mówiła. I to było najlepsze. Bo nie trzeba było pytań, nie trzeba było słów.

Wieczorami patrzyłam w telefon, ale nie dzwoniłam do nikogo. Mama by pytała, co u mnie. Przyjaciółka próbowałaby mnie pocieszać. Ale ja nie chciałam pocieszenia. Chciałam zapomnieć. Zrobić reset. Pewnego dnia, gdy zbierałam borówki w milczeniu, Bartek podszedł. Bez uśmiechu. Bez tej pewności siebie, która wcześniej tak biła od niego.

– Ej… Nie wiem, co ty sobie ubzdurałaś, ale nie zamierzałem cię ranić.

– Za późno – powiedziałam, nie odrywając wzroku od krzaka. – Nie wszystko trzeba planować, żeby kogoś skrzywdzić.

Stał jeszcze chwilę, potem odszedł. Nie oglądałam się. Nie musiałam. Ostatniego dnia zebrałam rekordową ilość kilogramów. I może nie zarobiłam fortuny, ale coś wygrałam – siebie. Bo zrozumiałam, że lepiej być samą niż z kimś, kto traktuje uczucia jak jednorazowe rękawiczki.

Ostatni koszyk, ostatnia lekcja

Wyjeżdżałam z plantacji z jednym plecakiem, obolałymi dłońmi i głową pełną myśli. W autobusie nikt ze mną nie rozmawiał – i dobrze. Patrzyłam przez okno na przesuwające się pola, domy, lasy, jakbym próbowała zostawić tam kawałek siebie. Ten naiwny, zakochany kawałek, który przez moment wierzył, że Bartek to ktoś wyjątkowy.

Kilka dni później, już w domu, dostałam od Kaśki wiadomość. Krótką.

„Już nie jesteśmy razem. Zostawił mnie, bo nie był gotowy na nic poważnego. Ale ty pewnie to wiedziałaś od początku”.

Nie odpisałam. Bo prawda była taka, że wcale nie wiedziałam. Dopiero musiałam to przeżyć, żeby zrozumieć. Bartek był typem chłopaka, który błyszczy tylko przez chwilę – jak iskra przy ognisku. Rozgrzewa, może nawet zachwyci, ale szybko gaśnie, zostawiając po sobie dym i gryzący zapach. Nie miał złych intencji, był po prostu małym chłopcem, który się bawi cudzymi uczuciami. Nieświadomie, jak dziecko bawi się szkłem – nie wiedząc, że może siebie i kogoś pokaleczyć.

Teraz kiedy ktoś pyta mnie o wakacje, uśmiecham się lekko i mówię:

– Zbierałam borówki. Było gorąco i... pouczająco.

Nie wspominam o pocałunkach przy jeziorze, o dłoniach muskających moje, o spojrzeniach, które zdawały się obiecywać wszystko. Bo z tej historii najcenniejsza była lekcja. Już wiem, że prawdziwa siła to nie ta, która przyciąga spojrzenia, ale ta, która pozwala odejść, kiedy trzeba.

Zosia, 26 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama