Reklama

Prawie dwa tygodnie zbierałam się, żeby pojechać na działkę. Chciałam trochę posprzątać po zimie i zająć się ogródkiem. Wiedziałam, że to konieczne, bo wiosna zbliżała się wielkimi krokami. Z drugiej jednak strony trochę mnie odrzucało na myśl, że miałabym tam nocować, bo domek był nieprzewietrzony i wyziębiony, a noce wciąż bardzo chłodne.

Reklama

Nie byłam pewna, czy dmuchawka kupiona kiedyś na bazarze od handlarzy zza wschodniej granicy da radę go ogrzać bez nabijania mi kosmicznego rachunku za prąd. Ale z kolei jechać ponad pięćdziesiąt kilometrów i wracać jeszcze tego samego dnia? Takie rozwiązanie także niezbyt mi się nie uśmiechało. Z powodu tego mojego wahania minął kolejny tydzień.

Jadę. Załadowałam do samochodu stary śpiwór mojego syna, jakieś koce i ciepłe dresy, po czym wyruszyłam na działkę. Dzień był przepiękny! Słońce świeciło radośnie, obwieszczając koniec zimy, aż miło było popatrzeć na budzącą się ze snu przyrodę. Podejrzewałam, że na działce prócz resztek zbutwiałych ubiegłorocznych liści zastanę kwitnące pierwsze krokusy, które uwielbiałam.

Kiedy skręciłam w boczną wiejską drogę, poczułam dreszczyk podniecenia, jak zwykle kiedy oddalałam się od cywilizacji. Moja działka znajduje się na uboczu, za wsią i zagajnikiem, w cichej okolicy. Otoczona jest polami i pastwiskami. Pewnie kiedyś wchłonie ją rozrastające się miasto, lecz miałam nadzieję, że to się stanie dopiero po mojej śmierci.

Kiedy dotarłam na miejsce i otwierałam bramę, odniosłam dziwne wrażenie, że ogród i dom są jakby mniej zaniedbane niż zwykle po zimie.

Zobacz także

Niby wszystko stało na swoim miejscu, nic nie było poprzestawiane

A jednak coś mnie zaniepokoiło… Weszłam do środka, otworzywszy zamek w drzwiach. Zwykle po kilku miesiącach zimy klucz przekręcał się opornie, a teraz poszło jak z płatka. Dziwne... Zapaliłam światło i… aż krzyknęłam ze zdumienia. W domku rozłożone były obce rzeczy!

W pierwszym odruchu chciałam uciec. Zaraz potem stwierdziłam, że przecież widzę cały pokój jak na dłoni, razem z aneksem kuchennym, więc z pewnością nikogo w nim nie ma. A łazienka? Z wieszaka na płaszcze zdjęłam wielki parasol z solidną drewnianą rączką i tak uzbrojona zaczęłam się cicho skradać. Gwałtownie otworzyłam drzwi do łazienki i wpadłam do środka, zamierzając się na ewentualnego intruza. Na szczęście tam również nikogo nie było.

Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, poczułam nagłą ulgę. Przebiegłam się po całym domku, zaglądając w różne kąty i odrywając wszędzie ślady obecności dzikiego lokatora. „Nawet lodówkę sobie włączył! – pomyślałam z oburzeniem, słysząc ciche mruczenie z aneksu kuchennego. – Ciekawe, kto za to zapłaci!”. Zajrzałam do lodówki. Stały w niej porządnie poustawiane owocowe jogurty, masło i jakiś serek. Taki zestaw i obecność w łazience kilku damskich kosmetyków sugerowały, że do mojego domku włamała się kobieta.

W końcu co za różnica, czy się dostanie pałką w łeb od faceta, czy od kobiety? Nie wiadomo, co to za baba. Nie mając pojęcia, co robić, zadzwoniłam do syna. Od kilku lat mieszka i pracuje w innym mieście, więc wiedziałam doskonale, że nie przyjedzie mi pomóc, tylko doradzi coś przez telefon.

– Nie ma śladów włamania?! – zdziwił się na wstępie, po czym jakby się zawiesił i w słuchawce zapadła głucha cisza.

Mamo, muszę ci się do czegoś przyznać – powiedział w końcu. – Właśnie sobie uświadomiłem, że zostawiłem swój klucz od domku w schowku na oknie… Wiesz, pod doniczką stojącą na parapecie. Możesz zobaczyć, czy tam jest?

Oczywiście klucza nie było. Doniczka, pod którą leżał, najwyraźniej spadła i się rozbiła, o czym świadczyły resztki skorup walające się po trawie. I już było wiadomo, jak dzika lokatorka dostała się do środka. Zawdzięczałam to synowi!

– Mamo? Jesteś tam? – dopytywał się Michał. – Nie gniewaj się, proszę… Pamiętasz, to się stało wtedy, gdy mieliśmy gości. Poszli do wsi po mleko, a my nad jezioro. Bałaś się, że wrócą przed nami i zastaną zamknięty domek, więc powiedziałaś, że mam tam zostawić im klucz. A potem wrócili już po nas i na śmierć o tym kluczu zapomniałem...

– No już trudno, stało się! – skwitowałam. – Tylko co mam teraz zrobić?

– Moim zdaniem powinnaś zgłosić to na policję! Kto wie, kim jest ta osoba? No i natychmiast zmienić zamek. Opłacę ślusarza – zapewnił mnie.

Nadal byłam zdenerwowana całą tą sytuacją

Gdy jednak zdałam sobie sprawę z tego, że intruzem jest kobieta, która nie włamała się na siłę, tylko „skorzystała z okazji”, a w dodatku utrzymywała w moim domku porządek, i jeszcze posprzątała w ogródku – jakoś zaczęłam inaczej patrzeć na tę sprawę. Musiałam coś postanowić, to pewne. Tylko czy zaraz dzwonić na policję...?

Zanim jednak podjęłam jakąkolwiek decyzję, ta kobieta stanęła w drzwiach. Każda z nas była zaskoczona widokiem tej drugiej. Najwyraźniej ona nie zauważyła mojego auta, zaparkowanego za tujami, bo jest małe i ciemnozielone. Pewnie zobaczyła otwarte drzwi, ale pomyślała, że zwyczajnie zapomniała je zamknąć. Bezpieczne do tej pory mieszkanie w moim domku przytępiło chyba jej instynkt samozachowawczy.

Sekundę później krzyknęła i natychmiast rzuciła się do ucieczki.

– Poczekaj! – zawołałam i wybiegłam za nią na dwór. – Nic ci nie zrobię!

Nie bałam się jej, bo w ogóle nie wyglądała groźnie. Sprawiała raczej wrażenie małej, wylęknionej myszki. To właściwie było jeszcze dziecko, chociaż od razu zauważyłam, że spojrzenie miała bardzo dorosłe, poważne. Jej strój sugerował, że nie mam do czynienia z żadną narkomanką czy inną alkoholiczką, tylko z porządną młodą dziewczyną.

– Dokąd teraz pójdziesz? – użyłam najwyraźniej właściwego argumentu, bo zatrzymała się przy furtce. Odwróciła się niepewnie i ze skruszoną miną zrobiła kilka kroków w moją stronę.

Niczego nie ukradłam ani nie zniszczyłam… – zaczęła z potulną miną.

– Widziałam – powiedziałam łagodnie. – Wejdź, napijemy się herbaty.

Nie wiem, dlaczego to zaproponowałam

W końcu ta dziewczyna bez pytania wtargnęła na mój teren i samowolnie korzystała z moich sprzętów! A jednak było w niej coś takiego, co sprawiło, że pragnęłam poznać bliżej jej historię.

– Długo tutaj mieszkasz? – zapytałam, kiedy poznałam już imię mojej nieproszonej lokatorki – Marta.

– Od sześciu tygodni – odparła.

Zastanawiałam się, ile może mieć lat. Wyglądała bardzo młodo. Miała może z metr sześćdziesiąt wzrostu, delikatne rysy twarzy i długie jasne włosy.

– Jestem pełnoletnia! – powiedziała, jakby czytając mi w myślach.

– No dobrze, ale pewnie ktoś cię szuka. Rodzice? – spytałam.

– Mam tylko matkę – mruknęła.

– Więc pewnie się o ciebie martwi.

– Ja jej nie obchodzę. Pójdę już – podeszła z kubkiem do zlewu i umyła go po sobie, a potem zaczęła zbierać rzeczy.
Patrzyłam na to z mieszanymi uczuciami. A kiedy zobaczyłam, że pakuje do plecaka podręczniki, coś mnie tknęło.

– Chodzisz do szkoły? – spytałam.

Dziewczyna zasępiła się.

– Do klasy maturalnej – odparła w końcu. – Ale nie zamierzam tam wracać.

Usiłowałam pozbierać myśli

Dziewczyna wyglądała porządnie, miała ze sobą szkolne podręczniki i najwyraźniej czytała nawet moje angielskie powieści. Dopiero teraz zauważyłam, że były poprzestawiane na półkach, a jedna z książek leżała przy tapczanie. Z drugiej strony Marta najwyraźniej wpadła w jakiś konflikt z matką, uciekła z domu i przestała chodzić do szkoły.

– Słuchaj… Nie wiem dlaczego, ale czuję, że jesteś fajną dziewczyną, tylko masz jakiś poważny problem – zaczęłam. – Sama sobie chyba z nim nie poradzisz, a to nie rozwiązanie ciągle uciekać. Znam ludzi, którzy uciekają tak przez całe życie, nigdzie nie zagrzewając miejsca.

Zauważyłam, że dziewczyna przysłuchuje mi się teraz uważnie.

– Skoro już zamieszkałaś w moim domku, to chyba należą mi się jakieś solidniejsze wyjaśnienia, a potem spróbuję ci jakoś pomóc. Zgoda? – zapytałam, po czym dodałam jeszcze: – Na twoim miejscu nie odrzucałabym takiej propozycji, bo nie wiadomo, kiedy może ci się trafić następna. Mam dobre zamiary.

Liczyłam na to, że w Marcie odezwie się zdrowy rozsądek. Nie wyglądała przecież na typową uciekinierkę. Nie zauważyłam w jej oczach tego czegoś, co mają luzie żyjący z dnia na dzień.

W moim domku nie zrobiła sobie legowiska, trzymając wszystkie swoje rzeczy pod ręką, tylko zamieszkała jak w wynajętym lokum. Zostawiła na przykład swoje kosmetyki na półce w łazience. To nie sprzyjało szybkiej ewakuacji, do której przywykli notoryczni uciekinierzy.

Nie wiem, czy będzie mogła mi pani pomóc… – wyszeptała teraz.

– Jeśli nie zaryzykujesz, to nigdy się tego nie dowiesz – stwierdziłam spokojnie.

Marta przełknęła ślinę, po czym przysiadła na fotelu i zaczęła swoją opowieść

Mieszkała przedtem z mamą w mieście odległym aż o trzysta kilometrów od mojej działki. W te okolice przyjeżdżała kiedyś na wakacje, gdyż w pobliżu znajdował się dom jej, teraz już nieżyjącej, babci.

Pamiętała, że jest tu sporo letniskowych domków, których właściciele nie zaglądają do nich zimą. Miała nadzieję, że do któregoś uda jej się wejść. Na szczęście wcześniej wiatr strącił doniczkę z mojego parapetu, więc zobaczyła klucz.

Dlaczego uciekła? – to była najtrudniejsza część spowiedzi. Widziałam, że podczas opowiadania Marta była cała spięta. Widocznie wydarzenia, o których mi opowiadała, były jeszcze świeże i bardzo wpłynęły na jej psychikę.

Wyznała, że dopóki żył ojciec, matka, choć z nim rozwiedziona, nie przyprowadzała do domu obcych mężczyzn. Ale kiedy tata zmarł, zaczęły się wizyty różnych dziwnych facetów, aż w końcu jeden z nich zamieszkał na stałe.

– Dobierał się do mnie – powiedziała spokojnym głosem, choć zauważyłam, że trzęsą jej się ręce, a twarz przybrała kredowobiały odcień.

– Twoja mama nie reagowała? – zdumiałam się, a dziewczyna potaknęła.

– Była o mnie zazdrosna. Twierdziła, że to ja prowokuję jej kochanka i go podrywam! Byłam bezsilna.

– I dlatego uciekłaś... – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. – Skąd miałaś na to wszystko pieniądze?

– Dostaję rentę po tacie, dopóki się uczę – wyjaśniła. – Mam założone konto w banku. Odkąd skończyłam osiemnaście lat, matka nie ma do niego dostępu.

Więc jeśli rzucisz szkołę, nie będziesz też miała pieniędzy? – spytałam

– Tak – przyznała. – Ale ja nie mogę tam wrócić. Matka by mnie chyba zabiła, gdyby mnie dorwała. Zawsze uważała, że jej przeszkadzam w życiu, a teraz pewnie dyrektorka nieraz ją wzywała do szkoły, żeby się dowiedzieć, co ze mną. Nie mam pojęcia, co im o mnie nagadała!

Zdziwiłam się, że Marta zdecydowała się na samotność, zamiast zamieszkać u jakiejś bliższej rodziny albo koleżanki. Gdy ją spytałam, dlaczego tego nie zrobiła, tylko wzruszyła ramionami.

– Jakby mama mnie u nich znalazła, zmusiłaby mnie do powrotu. Ja jej nie obchodzę, ale martwi się, co powiedzą sąsiedzi. Teraz pewnie powiedziała wszystkim, że wyjechałam gdzieś do szkoły z internatem w nagrodę za dobre stopnie.

– Chciałabyś zdać maturę? – spytałam.

– Jeszcze jak! – Marcie zaświeciły się oczy. – Z maturą mogłabym zacząć pracować i zarobić na studia! A tak, zostaje tylko sprzątanie albo coś podobnego…

– A czy kiedy chodziłaś do szkoły, miałaś jakieś zaległości? – zapytałam.

– Ani jednego dnia – zapewniła mnie.

– Tylko… przecież mnie do innej szkoły nie przyjmą, już za moment matura!

– Przyjmą, nie przyjmą, co się teraz będziesz martwiła na zapas. Popytamy… – uspokoiłam ją, myśląc o mojej przyjaciółce, dyrektorce liceum: była dobrą osobą i pewnie zgodziłaby się wziąć dziewczynę do siebie w tych okolicznościach.

Na szczęście okazało się, że Marta miała całkiem dobre stopnie

To zdecydowanie popchnęło sprawę. W rekordowym tempie, bo w ciągu tygodnia, potrzebne papiery zostały przesłane z jednego liceum do drugiego. Oczywiście informacja, gdzie teraz Marta będzie chodziła do szkoły, pozostała tajemnicą. Dziewczyna zamieszkała u mnie. Przygotowałam dla niej dawny pokój syna. Na szczęście Michał odniósł się do tego ze zrozumieniem. Choć się tego obawiałam, nie sugerował, że Marta może mnie okraść albo nawet zamordować we śnie. Nic takiego nie powiedział

Wyglądał na naprawdę przejętego jej sytuacją. Chyba dobrze go wychowałam. Marta zdała maturę i dostała się na wymarzony kierunek studiów. Nadal mieszka ze mną, chociaż jest już na drugim roku. Teraz jednak płaci mi za wynajem. Nie chciałam przyjąć od niej pieniędzy, bo dużo mi pomaga w domu i w ogóle jest teraz dla mnie jak córka, ale się uparła.

Jest bardzo ambitna i lubi udowadniać sobie i innym, że świetnie sobie radzi w życiu. To mądra dziewczyna.
W czasie wolnym od zajęć dorabia tu i ówdzie, wieczorami sprząta biura. Jestem pewna, że już wkrótce znajdzie coś lepszego. Takie jak ona dużo osiągają. Ostatnio nawet zadzwoniła do matki.

Reklama

Wygląda na to, że jej wybaczyła i zapragnęła mimo wszystko utrzymywać z nią kontakt. Cieszę się, bo to oznacza, że rana w jej sercu powoli się zabliźnia. Zależy mi na tym, aby Marta była szczęśliwa, bo w pełni na to zasługuje. Dobrze zrobiłam, pomagając jej.

Reklama
Reklama
Reklama