Reklama

Jestem kobietą z natury raczej spokojną i poukładaną. Od ośmiu lat jestem żoną Huberta. Znaliśmy się jeszcze z czasów studenckich. Zawsze mówił, że mnie kocha. Przez wiele lat nasze życie było stabilne i przewidywalne. W weekendy chodziliśmy do lasu na spacery, na jagody, czasem jeździliśmy do jego rodziców. Mieliśmy swoje rytuały. Niektórzy mówili, że to nudne, ale ja to lubiłam. Ta przewidywalność dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Jednak coś się zaczęło zmieniać.

Reklama

Hubert był jakby bardziej nieobecny. Zdarzało mu się zapominać o drobiazgach i coraz częściej siedział przy telefonie. Czasem mówił, że ma „dużo roboty”, ale gdy próbowałam dopytywać, zbywał mnie. Niby nadal był czuły, ale… to nie było już to samo. Czułam się, jakby jego ciało było przy mnie, ale dusza gdzieś uciekła. Mimo tego wszystkiego wciąż mu ufałam. Jednak tego dnia... coś we mnie pękło.

Serce mi zamarło

Był lipcowy poranek, trochę duszny, ale cichy i spokojny. Po śniadaniu Hubert rzucił:

– Jedziemy? Jagody się same nie nazbierają.

Założyłam kalosze, wzięłam koszyk i w milczeniu wsiedliśmy do samochodu. Jechaliśmy do tego samego lasu, co zawsze. Hubert włączał radio, podśpiewywał coś pod nosem, ale czułam, że to wszystko jest na pokaz. W lesie rozdzieliliśmy się. On zawsze szedł dalej, bo „tam rosną największe okazy”. Ja zostałam w swoim miejscu, klęcząc wśród jagód. Gdy sięgnęłam po kolejną kiść, coś błysnęło mi w trawie. To był telefon Huberta. Leżał na ściółce, a ekran migotał. Zdziwiłam się – on przecież nigdy nie rozstaje się z telefonem. Chciałam go zawołać, ale wtedy zawibrował. Na ekranie pojawił się numer bez nazwy, tylko cyferki. I... zanim zdążyłam się zastanowić, co robię – odebrałam.

Kochanie, jesteś z nią teraz? W końcu jej powiesz?

Serce mi zamarło.

– Halo? – zapytałam, choć głos miałam zduszony.

Po drugiej stronie ktoś się rozłączył. Potem była już cisza. Stałam w lesie z telefonem mojego męża w ręku i sercem walącym jak oszalałe. Nie pomyliłam się. To był kobiecy głos. Miękki, pewny siebie, intymny. Schowałam telefon do kieszeni i zaczęłam zbierać jagody jakby nigdy nic. Nie chciałam, żeby Hubert coś zauważył. Po kilkunastu minutach wrócił, roześmiany, z koszykiem w ręce.

– Jak tam twoje zbiory?

– Całkiem nieźle – odpowiedziałam, uśmiechając się sztucznie.

W gotowałam się od środka. I grałam dalej.

W głowie dudniło mi jedno zdanie

W drodze powrotnej do domu samochód wypełniała cisza. Hubert raz po raz zerkał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał. Ja również nie miałam siły zaczynać rozmowy – nie chciałam, żeby wyczuł, że coś wiem. W głowie dudniło mi tylko jedno zdanie: „Kochanie, jesteś z nią teraz?”. Przypominałam je sobie raz po raz. Może to była pomyłka? Nie, to nie był żaden błąd. Zaczęłam ostrożnie:

– Dużo masz ostatnio pracy, prawda?

Hubert drgnął. Spojrzał w moją stronę, ale zaraz znów skupił wzrok na drodze.

– No... trochę się tego nazbierało. Klienci przed urlopami, wiesz, jak jest.

– I dużo dzwonisz – dodałam spokojnie.

Tym razem nie odpowiedział od razu. Przełknął ślinę.

– No, trzeba być w kontakcie – rzucił jakby od niechcenia.

Wzięłam głęboki oddech. I wtedy powiedziałam:

– Znalazłam twój telefon w lesie. Dzwoniła jakaś kobieta i pytała, czy jesteś ze mną, i kiedy mi powiesz.

Zerknął na mnie zaskoczony.

– Co?

– Powiedziała tylko jedno zdanie. Potem się rozłączyła.

– To musiała być jakaś pomyłka – mruknął.

Odwróciłam głowę do okna, by nie widział moich łez.

– Może – odpowiedziałam sucho.

Nie chciałam, żeby wiedział, jak bardzo mnie zranił. Nie chciałam dać mu tej przewagi. W myślach miałam tylko jedno: niech sam się przyzna. Chciałam zobaczyć, jak traci grunt pod nogami.

Serce biło jak szalone

Tego wieczoru niemal się nie odzywaliśmy. Po dwudziestej poszłam do sypialni. Przebrałam się, zgasiłam światło i udawałam, że śpię. Minęła może godzina, gdy usłyszałam skrzypnięcie podłogi. Chwilę później usłyszałam głos męża. Wstałam i bezszelestnie podeszłam do drzwi.

– Tak, wyszedłem na chwilę. Ona śpi.

Zamarłam.

Nie, nie powiedziałem jej. Nie teraz. Jeszcze nie.

Dłonie zaczęły mi drżeć. Serce biło jak szalone.

– Wiem, obiecałem. Tylko że... to nie jest takie proste.

Zamilkł na chwilę. Słuchał. Potem znowu:

– Tak, był plan, ale nie teraz. Nie dziś.

To wystarczyło. Wyszłam z sypialni jakby we śnie. Hubert odwrócił się gwałtownie, jakby zobaczył ducha.

Słyszałam wszystko. Kto to był? – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Zamarł.

– Magda... Ja...

Patrzył na mnie długo, w milczeniu.

Miałem ci powiedzieć. W swoim czasie.

– Więc to prawda – powiedziałam, a głos mi się załamał.

Nie zaprzeczył.

Przepraszam – wyszeptał.

To słowo w tamtej chwili nic nie znaczyło.

Spojrzał mi prosto w oczy

Siedzieliśmy w salonie, naprzeciwko siebie. Zegar tykał gdzieś za nami, a w powietrzu wisiała dusząca cisza. Hubert w końcu podniósł wzrok i zaczął mówić – powoli, z przerwami, jakby sam musiał to wszystko dopiero sobie ułożyć.

– Poznałem ją w pracy. To znaczy… najpierw był projekt, potem kilka spotkań. W sumie nic specjalnego. Z czasem zaczęło mnie do niej ciągnąć. Nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło.

Milczałam.

– Myślałem, że to chwilowe. Naprawdę. Że to tylko coś, co się wypali. Nie wypaliło. Zaczęliśmy się widywać częściej. Ukrywałem to... przed tobą, przed sobą nawet.

Podniosłam na niego wzrok.

– Więc wszystko, co mówiłeś, kiedy wracałeś późno, te bajki o „zebraniu” i „klientach”, to były kłamstwa?

Westchnął i skinął głową.

Nie chciałem cię ranić. Czułem się, jakby coś we mnie umarło. Jakbyśmy byli razem, ale nie byli. I nagle ktoś mnie zauważył. Ktoś, kto...

– Kto ci nie robił obiadu i nie pytał, czy wywiesiłeś pranie? – przerwałam mu, z goryczą w głosie.

Spojrzał mi prosto w oczy.

– Nie chodzi o to. Chodziło o to, że przy niej poczułem się... żywy.

Coś we mnie pękło.

– I co teraz? – zapytałam, cicho.

– Nie wiem – szepnął. – Chciałem ci powiedzieć, ale... bałem się, że cię stracę.

– Już mnie straciłeś – odpowiedziałam.

Wyszłam z domu i włóczyłam się bez celu przez pół godziny. Później wybrałam numer Justyny.

– Mogę do ciebie wpaść?

– Zawsze.

Czułam ulgę

Justyna otworzyła mi drzwi i przytuliła mnie bez słowa. Pachniała kawą i świeżo upieczonym ciastem. Jak dom. Usiadłyśmy na kanapie. Przez chwilę tylko patrzyła na mnie, zanim zapytała:

– Co się stało?

On mnie zdradza – powiedziałam cicho.

I po tych słowach się rozkleiłam. Płakałam, ale inaczej niż w filmach – bez jęków, bez łez lecących po policzkach. To był cichy płacz, ten, który najbardziej boli.

Co za gnojek – mruknęła Justyna, zaciśniętą szczęką. – A ty? Co teraz zrobisz?

– Nie wiem. I wiesz, co jest najgorsze? Czuję ulgę.

Justyna uniosła brwi.

– Ulga?

– Tak. Bo już nie muszę udawać. Nie muszę się starać za dwoje. Przez ostatnie miesiące żyłam obok, a nie z nim. Teraz… Teraz mam wybór.

– I co wybierasz?

Spojrzałam na nią. Jej spojrzenie było jak lustro – odbijało mnie taką, jaką naprawdę byłam. Nie tę idealną Magdę z jagodami i ciepłą zupą. Tylko tę pogubioną, która wreszcie mogła coś postanowić dla siebie.

– Nie chcę być już nudą żoną – powiedziałam. – Nie chcę być tą, co czeka na weekendy i na odrobinę czułości. Może to nie była zdrada. Może to było przebudzenie.

– To chodź. Zrobimy listę rzeczy, które chcesz zabrać z domu – powiedziała Justyna i sięgnęła po kartkę.

Pierwszy raz od dawna poczułam, że mogę oddychać.

Musiałam to zrobić

Spakowałam się następnego dnia. Walizka była lżejsza, niż się spodziewałam. Ubrania, kilka książek, kosmetyczka. Reszta mogła zostać. Nie zabierałam pamiątek, kubków, wspólnych zdjęć. Zresztą... co było wspólne, rozpadło się na kawałki. Hubert spał, gdy wychodziłam. Leżał na boku, z ramieniem rzuconym niedbale na poduszkę. Nie obudziłam go. Nie zostawiłam żadnego listu. Nie miałam zamiaru się tłumaczyć z decyzji, którą podjął za mnie, miesiące temu. Zadzwonił, gdy byłam już u Justyny. Raz. Drugi. Potem przestał. Nie odebrałam. Bo niby co miałabym mu powiedzieć? Że cierpię? Że jestem wściekła? Że wszystko się rozpadło? Nie. On dobrze o tym wie.

Siedziałyśmy z Justyną przy kuchennym stole. Było spokojnie. Cicho. Bez fałszu.

– Co teraz? – zapytała Justyna.

Popatrzyłam na nią, potem na swoją walizkę w kącie.

– Nie wiem. Może wynajmę coś na próbę. Może pojadę gdzieś dalej. Może popłaczę przez tydzień, dwa. Jedno wiem na pewno – powiedziałam.

– Mhm?

– Nie wracam. Nie do tej wersji siebie, która czekała, aż ktoś ją pokocha.

Nie wiedziałam, czy jestem gotowa na nowe życie, ale stare już się skończyło.

Magdalena, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama