Reklama

Nigdy nie byłam typem osoby, która z własnej woli wybiera błotnistą wieś zamiast weekendu w spa albo kiszenie warzyw zamiast sushi z dostawą. Kiedy Marta zaproponowała wspólny wyjazd na warsztaty kiszenia warzyw, parsknęłam śmiechem. Nie dlatego, że pomysł był zły — po prostu, wydał mi się tak odległy od tego, czym żyłam na co dzień. Praca w korporacji, kawy na wynos, szybkie randki przez aplikacje i wieczny brak czasu. A potem przyszła myśl: a może właśnie dlatego powinnam jechać? Oderwać się. Uciec. Wrócić do czegoś prostego, pierwotnego. Po krótkiej wymianie wiadomości i jednym kliknięciu „Zapisz mnie!”, siedziałyśmy już z Martą w pociągu jadącym do małej, podlaskiej wioski o nazwie, której nie potrafiłam nawet zapamiętać.

Reklama

Tamten pierwszy dzień był pełen zapachu czosnku, kiszonego ogórka i... czegoś jeszcze. Czegoś, co nie miało nic wspólnego z warzywami.

Wpadł mi w oko

– Dzień dobry wszystkim! – zawołała energiczna kobieta z chustką w wisienki na głowie. – Nazywam się Grażyna i przez trzy dni będę waszą przewodniczką po świecie kiszenia. Ale uwaga! Mamy dziś specjalnego gościa. Król kapusty osobiście pokaże wam, jak się robi najlepszy kiszony mix!

Z tłumu wyłonił się mężczyzna w lnianej koszuli i z wiadrem ogórków w dłoni. Wysoki, z rudawą brodą, przypominał mi trochę wikinga.

– Cześć, mam na imię Jarek – powiedział z lekkim uśmiechem. – Dziś będziemy kisić marchew, kalafiora, ogórki i kapustę. Zaczynamy od siekania.

Stanęłam przy stole, a Marta porozumiewawczo trąciła mnie łokciem.

Podoba ci się, co? – szepnęła.

– Co? Kapusta? – odparłam z udawanym oburzeniem.

– No ta „kapusta”, która ma dwie nogi i brodę. – Marta zachichotała.

– Uwaga na palce! – zawołał Jarek, pochylając się tuż przy mnie, gdy niezgrabnie cięłam marchewkę. – Trzeba z wyczuciem, nie siłą.

– A ja mam wrażenie, że ja i marchewka się dziś nie dogadamy – mruknęłam, odwracając się do niego.

– Spokojnie, damy radę. Kiszenie to nie wyścig, to medytacja.

Uśmiechnął się i wrócił do siekania. Marta znowu mnie trąciła.

– No i co?

Zaniemówiłam na chwilę

Następnego dnia w powietrzu unosił się zapach kopru i czosnku. Może to przez nocne deszcze ziemia pachniała intensywniej? A może to po prostu Jarek, który przyszedł dziś w ciemnozielonym swetrze i pachniał obłędnie.

– Dziś robimy kimchi po podlasku – ogłosiła Grażyna. – Kto nie lubi ostrego, niech nie żałuje czosnku. A kto lubi ostre... niech żałuje później.

– Pomóc ci w czymś? – Jarek pojawił się przy moim stole, jakby to było całkowicie naturalne.

– Jasne, jeśli nie boisz się, że coś spaprzę.

– Wtedy zjemy razem. Kiszonki łączą ludzi – mrugnął do mnie.

Zaczęliśmy kroić kapustę pekińską, a Jarek co chwilę podrzucał mi kawałki do spróbowania.

– Za słone? – zapytał, gdy oblizałam palce.

– Nie, w sam raz. Tylko... może trochę za dużo czosnku?

– Czosnek to życie. Zaufaj mi.

Wszystkim mówisz, żeby ci ufali? – spojrzałam na niego z uniesioną brwią.

– Tylko tym, którzy mają uśmiech jak ty.

Zaniemówiłam na chwilę. Marta, stojąca nieopodal, podniosła kciuk do góry i zrobiła głupią minę.

– No i kimchi gotowe – Jarek zakończył mieszanie, a potem dodał ciszej: – Chcesz się przejść po warsztacie? Z tyłu mają stary sad. Jest magiczny.

– Magiczny sad? Teraz to już brzmi jak bajka.

– Zobaczysz sama.

Poszłam z nim do sadu

Poszliśmy ścieżką wzdłuż ogrodzenia, za którym rosły stare jabłonie. Powietrze było chłodne, ale przyjemne. Takie, które sprawia, że oddychasz głębiej.

– I co? Robi wrażenie? – zapytał Jarek, gdy zatrzymaliśmy się przy zardzewiałej ławce.

– Trochę... smutny ten sad. Myślałam, że będzie bardziej kolorowy.

– On taki jest – powiedział, siadając. – Cichy, trochę zaniedbany, ale z duszą. Jak ja.

Usiadłam obok niego i przez chwilę milczeliśmy.

– Co robisz, kiedy nie kisisz warzyw? – zapytałam, przerywając ciszę.

Prowadzę małą przetwórnię. Po dziadku. Ludzie z miasta zamawiają u mnie „naturalne emocje w słoikach”. Tak to nazywam. A ty?

– Pracuję w marketingu. Duża firma, dużo spotkań, mało sensu.

– Brzmisz jak ktoś, kto przyjechał tu po coś więcej niż przepisy.

– A ty brzmisz jak ktoś, kto widzi więcej, niż mówi.

Uśmiechnął się, ale jego spojrzenie stało się poważniejsze.

Nie jestem idealny. Trochę się tu zaszyłem.

– Przed czym?

– Przed wszystkimi. Jak jesteś tu wystarczająco długo, to nawet kiszona kapusta może cię zmusić, żebyś znowu czuł.

Przez chwilę patrzyłam na niego, niepewna, czy to jeszcze flirt, czy już coś prawdziwego. A może jedno i drugie?

– Chcesz tu posiedzieć chwilę ze mną? Zanim twój świat znowu się rozpędzi.

– Tylko chwilę – odpowiedziałam, choć wiedziałam, że nie chcę, żeby ta chwila się kończyła.

Rozczarował mnie

Trzeciego dnia Marta miała migrenę, więc na warsztaty poszłam sama. Przy stole było cicho, a Jarka nigdzie nie widziałam. Pół godziny siekania buraków później pojawił się... z kobietą. Uśmiechał się do niej.

– Cześć wszystkim, poznajcie Olę – powiedział, stawiając obok niej dwa słoiki z kiszoną rzodkwią. – Pomaga mi w przetwórni, przyjechała na chwilę z Białegostoku.

Ola była piękna. Miała ten luz w spojrzeniu, którego mi często brakowało.

– Wieczorem robimy ognisko w starym sadzie. Będziesz? – Jarek powiedział, jakby nic się nie stało.

– A Ola też będzie? – zapytałam z udawanym uśmiechem.

– Może. To przecież nie ma znaczenia.

Dla ciebie może nie.

Zamilkł. Na chwilę. Potem spojrzał na mnie bez uśmiechu.

– To nie tak. Ola to przeszłość. Nie spodziewałem się, że przyjedzie. Ale...

– Nie zdążyłeś mnie uprzedzić? Czy nie wiedziałeś, że jeszcze coś czujesz?

– Nic nie czuję. Przysięgam.

– To słowo straciło dla mnie wartość w liceum – rzuciłam i wyszłam z sali.

Na zewnątrz padał lekki deszcz. Nie miałam kurtki, ale nie wróciłam. Usiadłam pod wiatą i wpatrywałam się w zroszoną łąkę. A potem przyszła Marta.

– I co, król kiszonej kapusty jednak ma królową? – zapytała z półuśmiechem.

Coś do niego poczułam

Nie planowałam iść na to ognisko. Siedziałam w domku, zawinięta w koc, z kubkiem gorącej herbaty i książką. Kiedy Marta wróciła po kolacji, rzuciła tylko:

– Idziemy. Jak nie dla niego, to dla siebie.

Naprawdę nie mam...

– Masz. Bez gadania. Ronisz to dla siebie, prawda?

I poszłam. Ognisko już płonęło, ludzie się śmiali, ktoś grał na gitarze. Zobaczyłam Jarka. Siedział sam na pieńku, patrząc w ogień. Nie szukał mnie wzrokiem. Po prostu tam był.

– Przyszłam tylko na chwilę – powiedziałam, siadając obok.

Myślałem, że nie przyjdziesz.

– Też tak myślałam. Nie lubię zostawiać rzeczy bez wyjaśnienia.

Zamilkł na moment.

– Ola była ważna, kiedyś. A to, co poczułem przy tobie... nie wiem, jak to nazwać. Może to było tylko trzy dni, ale...

Spojrzałam na ogień. Płomienie tańczyły, jakby wiedziały coś, czego my jeszcze nie rozumieliśmy.

– Też coś poczułam – powiedziałam.

Milczeliśmy chwilę razem.

Jutro wyjeżdżam – powiedziałam.

– Wiem.

– Ale może zostawię ci etykietę. Na pamiątkę.

– A może adres i numer telefonu. Żeby nie było tylko na pamiątkę.

Pojechałam do niego

Minął miesiąc. Siedziałam przy biurku w open space, popijając kawę, która smakowała jak rozczarowanie. I wtedy otrzymałam wiadomość od Jarka. Napisał tylko jedno zdanie:

„Gotowa na degustację?”.

– Biorę dzień urlopu – rzuciłam, wstając nagle.

– Ale... co?

– Jadę. Do Jarka.

Cztery godziny później byłam pod jego domem. Stał w fartuchu.

Wpadłaś po więcej przepisów? – zapytał z uśmiechem.

– Nie. Po ciebie. I po ten kiszony czosnek, który już chyba naprawdę mi się śni.

– Mam jeden słoik, którego jeszcze nie otworzyłem. Nie byłem pewien, czy dojrzał.

– To może teraz go spróbujemy?

Wziął mnie za rękę i zaprowadził do kuchni. Otworzył słoik. Zapach był intensywny, ale nie odstraszał. Wręcz przeciwnie.

– Jeśli nam nie wyszedł... – powiedział, patrząc mi w oczy – to najwyżej zrobimy nową partię. Razem.

A potem pocałował mnie namiętnie. Nie pozostałam mu dłużna.

Sabina, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama