„Pojechałam z synową na cmentarz, ale ona cały czas traktowała mnie jak powietrze. Serce pękło mi jak kryształowa waza”
„Nie chciałam się narzucać. Tylko im dłużej milczała, tym bardziej bolało. Bo ile razy można próbować, zanim człowiek zrozumie, że jest tylko dodatkiem do rodziny, a nie jej częścią?”.

- Redakcja
Wiem, że nie jestem ideałem. Może czasem powiem za dużo, może lubię, jak jest po mojemu. Jednak czy to powód, żeby traktować mnie jak niewidzialną? Żeby milczeć całą drogę, nie spojrzeć ani razu w oczy, jakbym była nieproszonym cieniem? Człowiek się stara, naprawdę się stara. Daje wnuczce prezenty, pyta, jak w pracy, mówi: „pomóc ci z czymś?”. A ona? Cisza. Jakby między nami był mur ze szkła – widać mnie, ale nie słychać.
W niedzielę pojechałyśmy razem na cmentarz. Synowa była poważna i zamyślona. Nie chciałam się narzucać. Tylko im dłużej milczała, tym bardziej bolało. Bo ile razy można próbować, zanim człowiek zrozumie, że jest tylko dodatkiem do rodziny, a nie jej częścią? I wtedy właśnie poczułam, że coś we mnie pęka. Tak cicho, bez krzyku. Jakby ktoś zrzucił z półki kryształową wazę. I chociaż uśmiechałam się, jakby nigdy nic – już wiedziałam. Coś się zmieniło.
Ignorowała mnie
– To może te chryzantemy, co? – zapytałam, pokazując palcem na dorodne żółte kule.
Milczenie. Synowa stała trzy metry ode mnie, z telefonem w dłoni, jakby wybierała tapetę, a nie kwiaty na grób matki.
– Albo te białe, ładniejsze. Trochę droższe, ale od przybytku głowa nie boli – dodałam, próbując żartować.
Nic. Nawet nie drgnęła. Tylko klik, klik, klik na ekranie. Jakby mnie tam nie było.
– No nie wiem, ale jak dla mnie to te żółte są bardziej eleganckie. I tańsze. – Zrobiłam krok bliżej. – Co myślisz?
– Bierz, jakie chcesz – mruknęła w końcu.
No pięknie. Kiedyś mówiła „mamo”. Zacisnęłam usta. Kupiłam żółte. W aucie cisza. Spojrzałam na nią kątem oka. Ręce na kierownicy, wzrok wbity przed siebie.
– Dobrze się czujesz? – zagadnęłam. – Bo taka jesteś… nieobecna.
– Wszystko w porządku.
– Pytam tylko, bo wiesz… my tu jedziemy na grób twojej mamy. Myślałam, że może chcesz pogadać, powspominać.
– Nie mam nastroju – odparła. I zamilkła.
Przełknęłam ślinę.
– Wiesz, naprawdę lubiłam twoją mamę. Dobrze się nam rozmawiało…
– Serio? – odparła. – Bo ona nie miała takiego wrażenia.
Zamrugałam. A więc o to chodzi.
Stałam jak głupia
Na cmentarzu było pusto. Tylko wiatr przeganiał liście. Wyszłyśmy z auta bez słowa. Niosłam kwiaty, Martyna – znicze. Podeszłyśmy do grobu. Martyna uklękła. Patrzyłam na nią. Na to, jak drżą jej dłonie, jak układa świeczki w idealnej symetrii.
– Chcesz, żebym ci pomogła? – zapytałam cicho.
– Nie trzeba.
Stałam jak głupia. W głowie kotłowało się tysiąc myśli.
– Mamo... – zaczęła po chwili. – Wiem, że próbujesz. Tylko czasem twoje „pomaganie” bardziej boli, niż pomaga.
– To, że ci obiady przynoszę, że dzieciaka z przedszkola odbieram, że zapytam, czy ci coś potrzeba? To boli?
– Tak, kiedy przy okazji mówisz, że twoje kotlety smakują lepiej niż moje albo że Michał wygląda na zmęczonego, jakby w domu nie miał spokoju.
Zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o granit.
– Ja tak tylko z troski...
– Ja wiem. Jednak czasem ta troska jest jak papier ścierny. Rani.
Spojrzała na mnie pierwszy raz tego dnia. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
Ręce mi się trzęsły
Stałyśmy tam chwilę, może dwie. Dla mnie – wieczność. Patrzyłam, jak płomień znicza tańczy, chwiejny jak moje emocje.
– Wiesz… nie jestem twoją matką – powiedziałam nagle. – Jednak też cię kocham.
– Wiem – odpowiedziała cicho, prawie bezgłośnie.
Nie wiedziałam, czy to „wiem” to „mam cię dość”, czy „też coś czuję”. Ciągnęłam dalej.
– Czasem nie wiem, co robić. Staram się być obecna, ale nie chcę się narzucać. A jak nic nie robię, to mam wyrzuty sumienia.
– A ja się duszę – powiedziała, splatając ręce. – Bo czuję się jak między młotem a kowadłem. Ty z jednej strony, Michał z drugiej. I wszyscy coś ode mnie chcą. A ja sama ledwo się trzymam.
Przyklękłam obok niej, ręce mi się trzęsły.
– Może nie jestem idealna, ale nie jestem też twoim wrogiem.
Spojrzała na mnie. W oczach miała błysk, ten sam co Zosia, kiedy próbuje nie płakać.
– A może po prostu przestań mnie poprawiać, oceniać. Pozwól mi być sobą. Zepsuć coś. Nauczyć się po swojemu. Nie po twojemu.
Westchnęłam.
– Czyli mam się nie wtrącać?
– Tylko wtedy, kiedy cię o to poproszę.
Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem.
– Trudna robota. Ale dobrze, spróbuję.
Na moment zapadła cisza.
Poczułam spokój
W drodze powrotnej znów milczałyśmy, ale to było inne milczenie.
– Chcesz kawy? – spytałam nieśmiało, kiedy zaparkowała pod moim blokiem. – Wpadnij na chwilę. Mam jeszcze te ciastka, co Zosia lubi.
Spojrzała na mnie z wahaniem.
– Pięć minut – powiedziała w końcu.
– To może być nawet trzy – odparłam, uśmiechając się.
W kuchni usiadłyśmy przy stole. Zaparzyłam kawę i podałam ciastka.
– Ładne zdjęcie Zosi – powiedziała, wskazując ramkę na półce.
– Z lata. Bawiła się w księżniczkę. Wymyśliła, że jesteś królową, Michał – rycerzem, a ja… czarownicą – powiedziałam łagodnie i się zaśmiałam.
Martyna się uśmiechnęła.
– No cóż, coś w tym jest.
– Wiem, że czasem mówię bez ogródek, wtrącam się, jakbym wiedziała wszystko najlepiej. Taka jestem.
– A ja zamykam się w sobie. Udaję, że nie potrzebuję nikogo, nawet jak ledwo się trzymam.
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę.
– Może byśmy zaczęły od nowa?
– Jakieś hasło? Umówione mrugnięcie, że już mnie za dużo?
– „Czarownica wraca do chatki” – zaproponowała.
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem, a synowa dodała po chwili:
– Dajmy sobie szansę. Nie jako matka i synowa. Jako dwie kobiety, które chcą dla tej rodziny dobrze.
– Tylko dobrze? Ja chcę też tort od czasu do czasu.
– Więc zrobimy!
I wtedy naprawdę poczułam coś, co przypominało spokój.
Zaskoczyła mnie
Tydzień później wpadłam do nich z zupą pomidorową. Bez zapowiedzi. Wiem, że to łamanie zasad, ale miałam pretekst.
– Zrobiłam za dużo. Szkoda wyrzucić – powiedziałam, kiedy otworzyła drzwi.
– Mamo… – uniosła brwi, ale nie wyglądała na złą. – „Czarownica wraca do chatki”?
– Raczej „czarownica przynosi eliksir życia” – podałam jej garnek. – Pomidorowa, twoja ulubiona, jak mówił Michał.
– Wejdziesz?
– Nie muszę. Mogę, jak nie przeszkadzam.
– Wejdź. Zosia właśnie kończy rysować babcię czarodziejkę.
W kuchni pachniało obiadem. Zosia biegała bosa, a Michał coś stukał w komputerze.
– Babciu, zobacz! – Mała podała mi kartkę.
Narysowała mnie z wielkim nosem i miotłą, ale w koronie.
– Królowa czarownic! – uśmiechnęłam się. – Świetna robota, kochanie.
Martyna patrzyła na nas z kuchennego progu.
– Wiesz… cieszę, że tak się wtedy pokłóciłyśmy.
– Ja też.
– Może tak miało być.
Spojrzałam na nią, na stół, na Zosię.
– Wiesz, nie zastąpię ci matki.
– Nie oczekuję tego, ale czasem zadzwonię i zaproszę na kawę.
Skinęłam głową.
Zrozumiałam coś ważnego
Wieczorem siedziałam sama w kuchni, popijając herbatę z filiżanki, która miała lekki odprysk. Nie wyrzuciłam jej, chociaż miałam już nowy komplet. Lubiłam ją. Przypominała mi o czymś ważnym – że nawet pęknięte rzeczy mogą być użyteczne. I że nie wszystko, co nieidealne, trzeba wyrzucać. W myślach wróciłam do tamtej niedzieli. Do tego, że przez lata próbowałam zyskać jej sympatię nie słowami, tylko działaniem. I w końcu zrozumiałam – ona nie potrzebowała kolejnej matki. Potrzebowała sojuszniczki. Zadzwonił telefon. Martyna.
– Mamo, Zosia mówi, że narysowała cię jako superbohaterkę i trzeba to zobaczyć osobiście.
– A ma pelerynę?
– Nawet dwie.
Zaśmiałyśmy się obie.
– Wpadniesz jutro? – zapytała.
– Jasne. Ale pod jednym warunkiem.
– Że nie przyniesiesz nam zupy?
– Że przyjmiesz ją bez komentarza.
Rozłączyłyśmy się w zgodzie. Kiedyś sądziłam, że rodzina to coś, co się ma z automatu. Ale nie. Rodzina to coś, co trzeba zbudować. Z kruchych gestów, niedoskonałych słów, z filiżanek z odpryskiem. Moje serce naprawdę pękło tamtego dnia na cmentarzu. Jednak pęknięcie nie oznacza końca. Czasem to początek czegoś nowego. Zrobiłam herbatę do drugiej filiżanki. Jutro znowu będziemy piły razem.
Lucyna, 56 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłam sukienkę w lumpeksie za 5 zł i wyglądałam w niej obłędnie. Teściowa momentalnie zaczęła węszyć podstęp”
- „Dawałam wnukom po 100 zł za odwiedziny i źle się to skończyło. Babcia na własne życzenie stała się bankomatem”
- „Z mężem żyjemy jak współlokatorzy. Mam w sobie ogień 30 lat, ale ten stary tetryk skutecznie go gasi”