„Pojechałem zimą do sanatorium i wdałem się w romans. Od gorących kąpieli solankowych wolałem ciepłe ramiona kochanki”
„Siedemdziesiąt lat na karku, z czego ponad czterdzieści u boku tej samej kobiety – Heleny. Ludzie mówią, że to coś pięknego, tyle lat razem, ale jakby tak zapytać mnie o zdanie... Nie wiem. Może i kiedyś to było coś pięknego. Może i była miłością mojego życia. Ale teraz? Teraz żyjemy obok siebie jak sąsiedzi. Bez kłótni, bez rozmów, bez dotyku. Czasem mam wrażenie, że zamieniliśmy się w dwa pomniki tej samej przeszłości”.

- Redakcja
Mam na imię Stefan. Siedemdziesiąt lat na karku, z czego ponad czterdzieści u boku tej samej kobiety – Heleny. Ludzie mówią, że to coś pięknego, tyle lat razem, ale jakby tak zapytać mnie o zdanie... Nie wiem. Może i kiedyś to było coś pięknego. Może i była miłością mojego życia. Ale teraz? Teraz żyjemy obok siebie jak sąsiedzi. Bez kłótni, bez rozmów, bez dotyku. Czasem mam wrażenie, że zamieniliśmy się w dwa pomniki tej samej przeszłości.
Każdy dzień wygląda tak samo. Kawa o siódmej, telewizja, kolacja o dziewiętnastej. Siedzimy przy jednym stole, a jakby nas dzieliła przepaść. Kiedyś ją kochałem, naprawdę. Teraz... teraz mam wrażenie, że z naszej miłości nie zostało już nic. To żona zapisała mnie do sanatorium. Powiedziała, że dla zdrowia, ale dobrze wiem, że chodziło o coś innego.
– Zmienisz otoczenie, odpoczniesz. Może mniej będziesz marudził – rzuciła pewnego wieczoru, nawet nie podnosząc wzroku znad gazety.
– Może i to lepiej – odpowiedziałem cicho, bez sprzeciwu.
Nie zapytała, czy chcę jechać. Nie musiała. Tak naprawdę chyba oboje czuliśmy, że potrzebujemy od siebie przerwy. Ja poczułem ulgę. I smutek. Bo kiedy małżeństwo dochodzi do tego momentu, w którym rozstanie przynosi więcej spokoju niż wspólna kolacja, to znaczy, że coś się skończyło. Tylko co? Miłość? Szacunek? A może wszystko naraz? Nie wiem. Ale po raz pierwszy od dawna poczułem, że ten wyjazd może coś zmienić. Może pozwoli mi jeszcze raz poczuć, że żyję. Bo przecież to nie jest tak, że nie mam już w sobie emocji. Po prostu nikt ich nie dotyka. A może... ktoś jeszcze mógłby?
Nie czułem się tak całkiem samotny
Sanatorium znajdowało się przy lesie w spokojnej miejscowości. Miałem jednoosobowy pokój z balkonem, widok na drzewa i ten zapach natury, jakiego nie ma w mieście. W pierwszych dniach nie rozpakowałem nawet wszystkich rzeczy. Kręciłem się po pokoju, wychodziłem na balkon i rozglądałem się po okolicy. Prawda była taka, że nie chciałem rozmawiać z ludźmi. Mijali mnie na korytarzach – uśmiechnięci, rozgadani, jakby znali się od lat. Nie pasowałem tam. Nie czułem się częścią tego gwarnego świata. Przychodziłem na zabiegi, robiłem to, co trzeba, a potem wracałem do siebie i patrzyłem w drzewa.
Trzeciego dnia postanowiłem zejść do kawiarni na dole. Nie miałem na to ochoty, ale było za cicho. Usiadłem przy stoliku w kącie i zamówiłem czarną kawę. Przede mną tańczyły pary. Obserwowałem ich z dystansem, trochę z zazdrością. Wtedy zauważyłem ją – siedziała przy sąsiednim stoliku i również patrzyła na parkiet. Kobieta w moim wieku, może trochę młodsza, schludnie ubrana, z prostymi włosami spiętymi klamrą. Miała taki uśmiech, jakiego dawno nie widziałem. Nie sztuczny, nie wymuszony. Ciepły.
– Ci nasi tancerze to mają odwagę – odezwała się, zerkając na mnie.
– Ja bym się bał, że mi się nogi poplączą.– odpowiedziałem, zaskoczony, że odezwałem się do obcej kobiety.
Spojrzała na mnie z rozbawieniem. Przedstawiła się – Wanda. Zamówiliśmy po kolejnej kawie. O dziwo rozmowa się kleiła. Rozmawialiśmy dość długo jak starzy znajomi. Wieczorem, leżąc w łóżku, zorientowałem się, że przez chwilę nie myślałem o Helenie. Nie czułem winy. Po prostu byłem obecny tu i teraz. I może pierwszy raz od dawna nie czułem się tak całkiem samotny.
Co właściwie się między nami dzieje
Przez kilka kolejnych dni widywaliśmy się z Wandą niemal codziennie. Nie było w tym żadnych wielkich gestów ani słów. Spotykaliśmy się na spacerach, czasem siadaliśmy razem w tej samej kawiarni, innym razem po prostu przystawaliśmy na chwilę przy ścieżce prowadzącej do lasu. Wanda mówiła dużo, ale nigdy o sobie wprost. Lubiła opowiadać różne historie. Śmialiśmy się z nich. I to było najdziwniejsze – że śmiech znowu brzmiał normalnie. Nie jak nerwowy dźwięk, którym zakrywa się pustkę. Wanda wprowadzała lekkość tam, gdzie ja nosiłem ciężar. Któregoś wieczoru w sanatoryjnej sali tanecznej, gdzie grali na żywo, zapytała:
– Może masz ochotę na wspólny taniec?
Nigdy nie byłem królem parkietu, ale w tym momencie nie zastanawiałem się długo. Tańczyliśmy wtedy po raz pierwszy. Pierwszy raz od dawna nie czułem się staro. Nie czułem się niewidzialny. Wanda położyła mi dłoń na ramieniu z taką lekkością, jakby znała mnie od lat. Po tańcu usiedliśmy na ławce obok sali, z której leciała muzyka.
– Tylko się we mnie nie zakochaj – powiedziała nagle z kokieterią. – To już nie te lata na amory.
– Nie planuję – odpowiedziałem, choć nie byłem tego taki pewien.
Milczeliśmy dłuższą chwilę.
– Nie mam siły budować czegoś nowego – dodała cicho. – Ale chcę się śmiać. Czuć, że jeszcze jestem dla kogoś ważna.
Spojrzałem na nią.
– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś zrobił na mnie takie wrażenie – powiedziałem, nie odrywając wzroku.
Nie skomentowała tego. Skinęła tylko głową, jakby rozumiała więcej, niż byłem w stanie wypowiedzieć. Tego wieczoru, leżąc w łóżku, zacząłem się zastanawiać, co właściwie się między nami dzieje. I czy to nie jest zdrada. Może nie cielesna, ale ta inna – ta, która zaczyna się od spojrzeń i śmiechu, którego nie zabierasz do domu.
To nie był pocałunek z filmów
Telefon zadzwonił w południe, akurat gdy siedziałem w pokoju. Na wyświetlaczu imię Heleny. Odebrałem, choć nie od razu.
– Jak się masz? – powiedziała zaskakująco ciepłym tonem. – Pusto tu jakoś bez ciebie.
Milczałem chwilę, a potem wyrwało mi się coś, czego nie planowałem.
– Wiesz, myślałem o nas ostatnio, o tym, kim kiedyś byliśmy dla siebie.
– Co masz na myśli? – zapytała po chwili ciszy.
Nie odpowiedziałem. Zakończyłem połączenie i schowałem telefon do kieszeni. Wiedziałem tylko, że nie potrafię już udawać. Nie tęskniłem za naszą rutyną, za tymi wspólnymi kolacjami w milczeniu. Tęskniłem za naszą dawną wersją. A może za kimś, kto mnie wtedy jeszcze widział.
Nie wiem, co mam myśleć
Następnego dnia nie poszedłem na spotkanie z Wandą. Nie odezwałem się, nie zostawiłem żadnej wiadomości. Chodziłem bez celu po alejkach, z dusznością w piersi, której nie dawało się uspokoić żadnym spacerem. Miałem wrażenie, że zdradziłem wszystko – Helenę, Wandę, a najbardziej samego siebie. Wieczorem usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem Wandę. Stała spokojnie, z rękami w kieszeniach.
– Przestraszyłeś się? – zapytała. – Tego, że coś poczułeś.
Nie zaprzeczyłem.
– Nie wiem, co mam myśleć o tym wszystkim, gubię się – powiedziałem w końcu.
– Może czasami lepiej pozwolić sprawom toczyć się swoim rytmem – odpowiedziała łagodnie.
Usiedliśmy na fotelach w moim pokoju. Rozmawialiśmy długo, spokojnie, jakby ten dzień milczenia musiał się wydarzyć, żeby to wszystko wybrzmiało. W pewnym momencie pochyliła się i musnęła moje usta. To nie był pocałunek z filmów. Nie było w nim pożądania. Była czułość. I obecność.
Nie obiecujmy sobie niczego
To był mój ostatni dzień w sanatorium. Walizka stała spakowana przy drzwiach, a ja po raz pierwszy nie czułem chęci powrotu. Nie dlatego, że bałem się Heleny. Bałem się, że znowu stanę się tym samym człowiekiem, którym byłem przed przyjazdem – cichym, schowanym w sobie. Spotkaliśmy się z Wandą w holu. Siedziała przy stoliku, piła herbatę, jak gdyby nic się nie kończyło. Usiadłem obok.
– Nie obiecujmy sobie niczego – powiedziała, zanim zdążyłem się odezwać.
– Dziękuję, że dzięki tobie przez chwilę znów czułam się kobietą – dodała.
Chciałem coś odpowiedzieć, ale ona mi przerwała. Wstała i wyszła bez słowa. Zostałem sam z dziwnym uczuciem, że straciłem coś, czego nawet nie zdążyłem w pełni nazwać. Wróciłem do domu późnym popołudniem. Helena otworzyła drzwi w fartuchu, bez uśmiechu, bez zdziwienia. Jakbyśmy się nie widzieli najwyżej dzień.
– Zrobiłam rosół – powiedziała, wracając do kuchni.
Odstawiłem walizkę i zdjąłem płaszcz. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak wcześniej. Te same zasłony, te same filiżanki na półce, ta sama cisza. Przeszedłem do salonu i usiadłem w fotelu. Patrzyłem, jak Helena nakrywa do stołu. Nie zapytała, jak było. Nie powiedziała, czy się cieszy, że wróciłem. Wieczorem siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Ona szydełkowała coś w skupieniu, ja udawałem, że czytam gazetę.
Patrzyłem na nią długo. I myślałem o Wandzie. O tym, co powiedziała, co czułem, kiedy trzymała moją dłoń. I o tym, jak przez chwilę nie czułem się przezroczysty. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek jeszcze wrócę do sanatorium. Nie miałem pojęcia, czy Wanda znów tam będzie. Ale jedno wiedziałem na pewno – nie jestem już tym samym człowiekiem, który wyjeżdżał. Coś we mnie drgnęło, coś się obudziło. I nie chciałem już, żeby zasnęło z powrotem. Może to wszystko było tylko chwilą. Krótką, cichą, ledwie zauważalną. Ale może właśnie takie chwile przypominają, że wciąż jesteśmy ważni.
Stefan, 70 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wdałam się w romans z żonatym, licząc na coś więcej. Poświęciłam dla drania wszystko, a zostałam na lodzie”
- „Między skarpetkami męża znalazłam dowód jego zdrady. Zdziwił się, bo myślał, że tam nie zaglądam”
- „Latami utrzymywałam leniwego męża, bo nie mógł znaleźć pracy. Przypadkiem odkryłam, że cwaniaczek nieźle się ustawił”