Reklama

Jak mogłam dać się tak nabrać? Przecież jestem inteligentną, wykształconą kobietą, a uwierzyłam w bajki, które wstyd mi nawet teraz przytaczać... Cóż, dostałam nauczkę. Niestety, kosztowną i bolesną. Koleżanki zawsze mówiły mi, że mam wielkie wymagania wobec facetów.

Reklama

– Z takim podejściem to nigdy żadnego nie złapiesz! – powtarzały.

A ja nie chciałam nikogo łapać. Chciałam, żeby to mnie złapano i traktowano jak księżniczkę.

– Nie będę dziewczyną, która świeżo po studiach utknie w garach, gotując obiady dla jakiegoś przeciętniaka... Taksówkarza, nauczyciela czy innego urzędnika. Po prostu chcę czegoś więcej. Chcę faceta, który ma ambicje, który coś osiągnął, a przy tym szuka silnej kobiety i nie chce zrobić z niej swojego trofeum – podkreślałam.

Dziewczyny patrzyły na mnie z pewnym politowaniem. Jakby chciały mi powiedzieć „Chciałabyś! Takich facetów zwyczajnie nie ma”. Faktycznie, poszukiwania nie były łatwe. W każdym kolejnym chłopaku, którego poznawałam, prędzej czy później odkrywałam coś, co przekreślało naszą dalszą relację. Albo czuł się zagrożony tym, że i ja robię swoją karierę i pragnę w niej coś osiągnąć – albo próbował namówić mnie, że „o mnie zadba” i że wcale nie muszę pracować. Nie dawałam się nabrać na takie gierki. Widziałam się tylko u boku faceta, który nie ma na tyle kruchego ego, żeby musieć się dowartościować władzą nad kobietą.

– Skończyłabyś już z tymi feministycznymi bzdurami... Starzejesz się, Iga, a nikogo na horyzoncie nie ma. Zaraz zostaniesz sama i tyle z tego będzie – groziła mi jedna z koleżanek.

Sama była już po ślubie i miała w drodze dziecko. Ale jej mąż...? Nic szczególnego. Kucharz w jakiejś biednej knajpie. Harował jak wół, a do domu przynosił grosze. I co to za sukces upolować taką partię? Żaden! A jednak wszystkie moje koleżanki, które mogły się poszczycić co najwyżej przyzwoitymi facetami, dawały mi do zrozumienia, że są ode mnie lepsze. Strasznie mnie to drażniło.

Spadł mi z nieba

I właśnie wtedy poznałam Jasona. Stał pod londyńskim hotelem, w którym odbywała się konferencja mojej firmy. Zostałam tam wysłana na kilka dni. Miałam przedstawić prezentację dotyczącą naszych wyników i perspektyw na rozwój i, w międzyczasie, obadać konkurencję. Jason podszedł do mnie, gdy paliłam papierosa pod wejściem.

Masz może poratować jednym? – zapytał ładną angielszczyzną.

– Pewnie – odpowiedziałam.

Był przystojny, dobrze ubrany. Po zegarku (złota Omega) poznałam, że nieźle mu się w życiu powiodło. Przynajmniej finansowo.

– Nie widziałam cię na konferencji. Z której firmy jesteś? – zagaiłam.

– Nie pracuję tu. Moje biuro jest ulicę dalej, byłem na szybkim spacerze... dla zdrowia – uśmiechnął się szeroko, machając papierosem, którego właśnie odpalił.

– Rozumiem.

– Zainteresowałaś mnie. Na długo tu jesteś? – zapytał bezpośrednio.

Byłam w szoku. W Polsce faceci podrywali znacznie wolniej. Subtelniej.

– Zostaję do piątku. Jestem tu służbowo. Mieszkam w Warszawie – odpowiedziałam.

– Chcesz się wybrać na kolację jutro wieczorem? – zaproponował.

Jego pewność siebie i bezpośredniość zupełnie zbiły mnie z tropu. Niewiele myśląc, zgodziłam się.

– To do zobaczenia – wyszczerzył się, podając mi swoją wizytówkę i odchodząc w stronę parku znajdującego się po drugiej stronie ulicy.

Jason był ideałem

Napisałam do niego wieczorem, po zakończonych wykładach. Zaprosił mnie do luksusowej restauracji. Takiej, do której nie poszłabym nawet w ramach nagrody za awans. Jeszcze przez długi czas. Niezwykle mi tym zaimponował.

Nigdy tu nie byłam – powiedziałam, gdy tylko usiedliśmy.

– To świetne miejsce. Teraz dużo pracuję i nie mam już tyle czasu, żeby szlajać się po knajpach, ale kiedyś bywałem regularnie. Mają doskonałą wołowinę – odparł.

Gdy opowiadał o firmie, w której pracuje, o swoich celach, sukcesach, ale i o prywatnych marzeniach, słuchałam jak zaczarowana. „Co za gość! Ideał!”, zachwycałam się. Kupił mnie, gdy zaczęłam opowiadać o swojej pracy. Nawet na chwilę nie oderwał ode mnie wzroku. Nie wiercił się nerwowo, nie zapytał, czy zamierzam pracować nawet jak wyjdę za mąż i nie lekceważył moich osiągnięć. Gdy odprowadzał mnie do hotelu, byłam już zadurzona.

Połączyła nas niesamowita chemia. Chociaż wcześniej podchodziłam do intymności dość zachowawczo, z Jasonem poszłam na całość. Marzyło mi się spędzić noc w jego ekskluzywnym penthousie, o którym tyle mi opowiadał, ale przyjechali akurat jego rodzice.

Chodźmy do twojego hotelu. Zaproszę cię do siebie następnym razem, obiecuję – szeptał, gdy całowaliśmy się namiętnie na londyńskich uliczkach.

Książę na białym koniu

Gdy wyjeżdżałam, obiecaliśmy sobie, że zostaniemy w kontakcie i będziemy do siebie przyjeżdżać. Oszalałam z miłości jak głupia nastolatka. Całe dnie spędzałam przyklejona do telefonu: w pracy, w domu i na imprezach towarzyskich.

– Co to za wyjątkowy facet? – dziwiły się koleżanki. – Wcześniej żadnemu nie poświęcałaś tyle uwagi.

– On jest niesamowity, serio! Ma wszystko to, czego szukałam! – zachwycałam się.

– Ale związek na odległość. Czy to się uda?

– Spokojnie, damy radę.

I faktycznie, dawaliśmy. Jason zaskakiwał mnie deklaracjami typu „kupiłem bilet na piątek, masz wolny weekend?”. I po prostu przyjeżdżał. Gdy odwiedzał Warszawę, niemal lewitowałam ze szczęścia. A gdy się żegnaliśmy, wylewałam morza łez z tęsknoty – choć jeszcze nie wyjechał. Przez ten cały rok nie zauważyłam, że nadal ani razu nie byłam w jego mieszkaniu. Wystarczały mi zdjęcia, które mi wysyłał. Nie miałam żadnych podejrzeń, bo i dlaczego miałabym mieć? Byłam przeszczęśliwa.

Tak spędziliśmy cały rok. „Kochanie, na naszą rocznicę przygotowałem coś wyjątkowego. Lecimy do luksusowego kurortu na Bali”, napisał mi któregoś dnia. Myślałam, że oszaleję ze szczęścia. Czułam się jak bohaterka jednej z amerykańskich komedii romantycznych. Taka, która poznaje milionera czy innego księcia i nagle jej życie zaczyna przypominać bajkę. To, że lecieliśmy do niezwykle kosztownego, luksusowego kurortu klasą ekonomiczną z dwiema przesiadkami również nie wzbudziło moich podejrzeń. A powinno...

Spędziliśmy niezwykle upojny, bajeczny tydzień. Kąpaliśmy się w basenie, a wieczorami chodziliśmy na eleganckie kolacje w hotelowej restauracji. Znaków, że coś jest nie tak, było więcej, ale ja miałam klapki na oczach. Na przykład co wieczór kelner nerwowo zagadywał Jasona czy mógłby uregulować płatność.

– Pod koniec wyjazdu – odpowiadał, momentami nawet arogancko.

– Dlaczego tak cię nękają? – pytałam zdziwiona.

– Bardzo nieelegancka obsługa, zgłoszę to managerowi. Wszyscy wiedzą, że płaci się na koniec pobytu – denerwował się.

Dużo czerwonych flag

Podobne sytuacje powtórzyły się jednak kilkukrotnie. W którymś momencie doszło do tego, że czułam się obserwowana przez obsługę hotelu.

Co oni mi się tak przyglądają? – pytałam Jasona z niepokojem.

– Nie mam pojęcia, to też zgłoszę. Napiszę wielką skargę! Kto to słyszał, żeby tak traktować klientów takiego miejsca? – pieklił się mój ukochany.

I nagle... wszystko runęło. Następnego dnia obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Wstałam gwałtownie.

– Kochanie?

Nikt mi nie odpowiedział. Jasona nie było. Co dziwne, jego rzeczy również nie. Byłam coraz bardziej zaniepokojona. Otworzyłam drzwi, przed którymi stał hotelowy manager, wraz z pracownikiem recepcji i policjantem.

– Gdzie pani partner? – zapytał policjant łamaną angielszczyzną.

– Ja... Nie wiem – odpowiedziałam skołowana. – Co tu się dzieje?

– To, że pani facet to oszust! Zatrzymał się w naszym hotelu już drugi raz bez płacenia! Za każdym razem pod innym nazwiskiem i... – tu urwał na chwilę. – Z inną kobietą.

– Co też pan opowiada?! – zdenerwowałam się. – Wparowujecie mi tutaj z samego rana z takimi oskarżeniami? Zaraz zadzwonię do Jasona i...

Ten pan nie nazywa się Jason... Rozpoznał go jeden z pracowników i natychmiast zgłosiliśmy sprawę. Ostatnim razem zostawił dane karty, którą następnie anulował i ulotnił się bez wymeldowania. A teraz... No cóż, wygląda na to, że zrobił to samo.

Byłam głupia i ślepa

Osunęłam się na ścianę. Byłam w absolutnym szoku. Zaczęłam składać w całość wszystkie wydarzenia ostatnich dni, a właściwie ostatniego roku... Nigdy nie widziałam jego mieszkania. Tanie linie lotnicze. To, że w Warszawie to zawsze ja płaciłam za kolacje i atrakcje. Czy płacił rachunek tamtego wieczoru w londyńskiej restauracji? Nie, po prostu wyszliśmy...

Nagle dotarło do mnie, jak głupia i naiwna byłam. I jak łatwo dałam się ograć.

– Mówią panowie, że był tu z inną kobietą...? – zapytałam słabo.

– Tak... Miesiąc temu – odpowiedział funkcjonariusz.

Zapowietrzyłam się.

– Przepraszam, ale... Ile właściwie wynosi nasz rachunek?

– Na ten moment dwadzieścia dwa tysiące dolarów... Plus masaże i kolacje – wyrecytował z kartki manager.

A mnie zrobiło się jeszcze słabiej. „Chciałaś światowca... To teraz masz! Kombinuj, jak z tego wybrnąć!”, pomyślałam. I szybko wykręciłam numer swojego prawnika.

Natalia, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama