Reklama

Cisza w naszym domu nie była nowością. Taka była zawsze – spokojna, nieraz wręcz błogosławiona. Michał nie był gadułą, ja też nie potrzebowałam nieustannego trajkotania. Zamiast słów były rytuały, takie jak kawa o siódmej, spacer po śniadaniu w niedzielę, jagody latem. W tej ciszy jakoś się odnajdowaliśmy. Byliśmy razem dwadzieścia jeden lat. Bez dzieci, bez wielkich burz. Ludzie mówili, że to spokojne, dobre małżeństwo. I może tak właśnie było – spokojne. Ale czy dobre... nie jestem już taka pewna.

Reklama

Nie pytaliśmy siebie, czy jesteśmy szczęśliwi. W pewnym wieku to już nie wypada. Człowiek cieszy się tym, co ma. Michał zawsze był opanowany, punktualny, odpowiedzialny. Ja raczej delikatna, często zamyślona. Nie potrzebowałam więcej niż jego obecności. Do czasu. To było kilka tygodni temu. Niedziela. Las. Jak co roku, pojechaliśmy zbierać jagody. Michał z jednej strony polany, ja z drugiej. I wtedy coś się zmieniło. Coś pękło. Zobaczyłam go – jakby nie mojego męża, tylko jakiegoś innego człowieka. Stał bokiem, z telefonem przy uchu, i uśmiechał się. Tak ciepło, tak miękko, jak już dawno nie uśmiechał się do mnie. Nie wiem, co mnie bardziej zabolało, czy to, co usłyszałam, czy to, że to nie było dla mnie. Tego dnia w lesie zaczęłam wątpić. W siebie. W nas. W nasze życie.

Udawałam, że nic się nie stało

Jagód było od zatrzęsienia w tym roku. Ciemne, soczyste, jakby las chciał nas wynagrodzić za cierpliwość. Michał przyszedł z własnym wiadrem, jak zwykle ubrany schludnie, w stare dżinsy i koszulę w kratę. Ja miałam swój słomkowy kapelusz, rękawiczki i koszyk. Jak zawsze. Jak co lato. Zawsze osobno, bo „tak szybciej się zbierze”. Polana była pusta, słońce nieco przymglone. Ptaki śpiewały leniwie. Michał oddalił się o dobre dwadzieścia metrów. Schyliłam się po kolejną garść jagód, gdy usłyszałam jego głos. Cichy, miękki. Wyraźnie mówił przez telefon.

– Tęsknię też. Wiesz, że chciałbym być teraz tam – mówił, uśmiechając się lekko, jakby nie był w lesie, tylko w jakimś miękkim fotelu.

Zamarłam. Skuliłam się między krzakami, jak dziecko, które nie powinno słyszeć rozmowy rodziców. A jednak słyszałam. Zbyt wyraźnie. Gdy wracaliśmy do samochodu, udawałam, że nic się nie stało. Ale serce waliło mi jak oszalałe. Dopiero kiedy zapinał pas, zapytałam:

– Z kim to była ta rozmowa?

Spojrzał na mnie spokojnie.

– Z klientem, z firmy z Olsztyna.

– Ach, miło ci się z nim rozmawiało – powiedziałam z uśmiechem, który nawet dla mnie brzmiał fałszywie.

– Przestań. Przewrażliwiona jesteś – mruknął, zerkając w lusterko.

Nie odpowiedziałam. Ale już wtedy czułam, że to nie była rozmowa o fakturach. Tam w tym lesie zaczął we mnie rosnąć niepokój. I zazdrość. Pierwszy raz w życiu.

Nie chciałam histeryzować

– Mówisz, że powiedział „tęsknię też”? – Zofia popatrzyła na mnie znad kubka kawy. – I że to był niby klient z Olsztyna?

– Tak mówił. Ale ja… ja już sama nie wiem – westchnęłam. – Nie chcę być histeryczką, ale to nie był ton rozmowy służbowej.

– Może ma kochankę. Albo nową pasję. Na przykład jogę z instruktorką w legginsach – Zofia uśmiechnęła się ironicznie. – Faceci są prości jak budowa cepa. Jak zaczynają się uśmiechać do telefonu, to zazwyczaj jednak nie do faktur.

– Nie mów tak – poprosiłam cicho, ale jej słowa zagnieździły się we mnie jak zadra.

Wieczorem Michał był wyjątkowo małomówny. Siedział z laptopem przy kuchennym stole, jak zwykle. Potem poszedł niby do garażu „sprawdzić akumulator”, bo „coś słabo się kręciło”. Otworzyłam okno. I usłyszałam jego głos. Taki sam jak wtedy w lesie – cichy, czuły.

– Wiem. Ja też się nie mogę doczekać. Chciałbym już... tak, codziennie.

Zamarłam. A potem wyszłam na ganek i zawołałam:

– Znowu klient?

Chwilę ciszy. Potem skrzypnięcie drzwi.

– Słucham?

– Słyszałam cię przez okno. Znów komuś mówisz, że tęsknisz – powiedziałam, starając się brzmieć spokojnie.

– Wydaje ci się. Może czas odpocząć od tych podejrzeń – odparł, z lekkim uśmiechem, jakby mnie głaskał po głowie.

Jego uśmiech, sprawił, że coś we mnie pękło. Nie wiem, co bardziej bolało – jego kłamstwa, czy to, że tak dobrze mu szły.

Stałam jak zamrożona

Tego dnia Michał był cichy, jakby coraz dalej odpływał. Jadł obiad w milczeniu, nawet nie narzekał jak zwykle, że ziemniaki za miękkie. Wieczorem znów zamknął się w swoim pokoju pod pretekstem „pisania maili do kontrahentów”. W kuchni siedziałam bez ruchu, z kubkiem zimnej już herbaty. Czekałam. Może to irracjonalne, może niemądre, ale wzięłam szklankę i przystawiłam ją do ściany. Usłyszałam jego głos – znowu ten miękki, niewinny, jakby dotykał kogoś słowami.

– Wiem, że musimy być cierpliwi. Ale ja też tego chcę… Tak, wiem, że nie mogę obiecać nic teraz. Ale czuję... – i wtedy przerwał. Bo weszłam.

Otworzyłam drzwi bez pukania. Michał siedział z telefonem w ręku, spojrzał na mnie jak uczeń złapany na ściąganiu. Zmroziło mnie, ale mówiłam spokojnie.

– Z kim rozmawiałeś?

– Nie teraz – odpowiedział zbyt szybko.

– Teraz albo nigdy – powtórzyłam, nie mrugając.

Zamilkł na chwilę, jakby szukał w głowie najmniej bolesnej wersji.

– Z Dominiką. Znamy się od dawna. To… skomplikowane.

– Zdradzasz mnie? – zapytałam, a głos mi się nie załamał, choć czułam, jak wszystko we mnie się kruszy.

– Nie. My tylko… rozmawiamy.

Przez moment myślałam, że wybuchnę. Że krzyknę, rzucę talerzem, uderzę. Ale tylko stałam jak zamrożona. Jakbym patrzyła na obcego człowieka. On odwrócił wzrok pierwszy. To było jak przyznanie się do winy. Nie płakałam. Nie wtedy. Łzy przyszły dopiero nocą, kiedy las za oknem szumiał zbyt cicho, a jego „my tylko rozmawiamy” grzmiało w mojej głowie jak burza.

Zrozumiałam, że to koniec

Siedzieliśmy przy stole do późnej nocy. Żadne z nas nie miało siły podnieść głosu. Michał mówił, ja słuchałam. Jakby ktoś inny przemawiał przez niego – obcy człowiek, nie mój mąż.

To zaczęło się niewinnie – zaczął. – Spotkaliśmy się przypadkiem, potem zaczęliśmy pisać. Dominika... po prostu mnie rozumiała.

– A ja nie? – zapytałam cicho.

– Jesteśmy razem od tylu lat. Wiesz, jak to jest. Cisza. Codzienność. Zatraciliśmy coś po drodze.

– Ty zatraciłeś – poprawiłam go. – Ja nadal byłam tu. Obok. Gotowa słuchać, patrzeć, tulić...

Michał odwrócił wzrok. Mówił dalej, jakby sam siebie chciał przekonać.

– To nie miało być nic poważnego. Tylko rozmowy. Ucieczka. Ona mnie nie zna, więc mogłem być kimś innym.

– Czyli prawdziwym sobą? – zapytałam, a serce ścisnęło mi się jak dziecku zostawionemu pod szkołą.

Milczał. W końcu wstałam. Założyłam sweter, wzięłam latarkę i wyszłam. Nie zapytał, dokąd idę. Szłam na ślepo, przez łąki, w stronę lasu. Tego samego, gdzie zbieraliśmy jagody. Siadłam na polanie i spojrzałam w ciemność. Tęskniłam za czasem, gdy jagody znaczyły lato, wspólny śmiech, zaplamione palce Michała. Teraz ta sama cisza była jak ściana. I zrozumiałam, że coś się skończyło – nie z hukiem, nie dramatem. Tylko po cichutku. Zostałam tam do rana, zziębnięta, choć nie czułam nic, wtulona w ściółkę, jakbym chciała, żeby las mnie wchłonął razem z moją rozpaczą.

Nigdy mu nie wybaczę

Wróciłam o świcie. Stopy miałam zmarznięte, włosy pachniały wilgotnym mchem. W kuchni Michał już siedział – ubrany, ogolony, z kubkiem kawy w ręce. Jakby to był każdy inny poranek. Ale nie był. Weszłam cicho, usiadłam naprzeciwko niego. Przez chwilę tylko patrzyliśmy na siebie.

– Nie chcę cię zatrzymywać – powiedział, spuszczając wzrok.

– Już mnie nie masz – odpowiedziałam spokojnie.

– Przepraszam. Naprawdę. Nie planowałem tego. To… po prostu się stało.

– Wiesz, najgorsze nie jest to, że rozmawiałeś z inną kobietą. Najgorsze jest to, że przez te wszystkie tygodnie potrafiłeś patrzeć mi w oczy i udawać. Że okłamywałeś mnie z taką łatwością, jakbyś całe życie to ćwiczył.

Milczał.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek ci wybaczę – dodałam.

– Chcę wszystko naprawić, jeśli tylko się da – powiedział, ale brzmiało to jak automat.

– A da się? – zapytałam. – Umiesz cofnąć czas? Wymazać ten głos, który usłyszałam pierwszy raz w lesie?

Pokręcił głową.

– Jowita…

– Nie wymawiaj mojego imienia. Przestało być twoje.

Wstaliśmy niemal równocześnie. On odłożył kubek. Ja zdjęłam obrączkę.

– Zastanów się, gdzie zamieszkasz. Na razie możesz zostać, ale nie w sypialni.

Skinął głową. Nie kłócił się. Może ulżyło mu, że nie ma sceny. A może było mu naprawdę żal. Tylko że żal to za mało. Od tego poranka wszystko było inne. Żadne z nas nie podniosło głosu. Ale milczenie było jak lodowaty mur. Kończyliśmy się bez krzyku. Bez płaczu. Bez szans.

Zamknęłam za nim drzwi

Nie wiem, czy bardziej boli zdrada, czy ten moment po niej, gdy trzeba dalej żyć, oddychać, zmywać naczynia, podlewać kwiaty. A serce jakby nie nadążało. Wciąż stoi tam, w lesie, przy tej polanie z jagodami, słucha szeptu „tęsknię” i nie może się ruszyć. Michał wyprowadził się po tygodniu. Nie było wielkich walizek, płaczu, pożegnań. Spakował się w ciszy. Zostawił kilka koszul, jakby miał kiedyś wrócić. Ale nie wróci.

Ja zostałam. W naszym domu, z naszymi kubkami po kawie, z ciszą, która już nie koi. A tylko przypomina. Zofia przychodzi częściej. Przynosi sernik, opowiada o bzdurach. Robi to, co trzeba. Nie pyta, jak się czuję. Wie, że to nie czas na słowa. Najgorzej jest, kiedy jadę sama do lasu. Siadam na tej samej polanie. Jagód już nie ma, tylko suche liście, szum wiatru. Zamykam oczy i widzę go – jak wtedy. Uśmiechniętego, zakochanego, ale już nie we mnie...

Myślałam, że nasze życie było spokojne. Teraz widzę, że było ciche. A cisza to nie to samo, co spokój. Czasem łapię się na tym, że chciałabym go zapytać, co ona miała, czego ja nie miałam. Ale zaraz przypominam sobie, że to już nie ma znaczenia. Zamknęłam za nim drzwi. A za nimi zostawiłam też tamtą wersję siebie – tę ufającą, spokojną Jowitę. Teraz jestem kimś innym. I już nigdy nie spojrzę na jagody tak samo.

Jowita, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama