„Pojechaliśmy z mężem na rekolekcje adwentowe. Gdy ja się modliłam za nasze małżeństwo, on adorował koleżankę z pracy”
„Zacisnęłam szczęki. Wiedziałam, że to wszystko, co zdoła powiedzieć. Ten wyjazd, jego czułość, wszystkie gesty – nagle zobaczyłam je jako próbę przykrycia czegoś, co już dawno się wydarzyło. Wieczorem nie poszliśmy na spotkanie z grupą”.

Gdybym miała opisać swoje małżeństwo w jednym słowie, powiedziałabym: cisza. Nie ta błoga, w której można się zanurzyć i odetchnąć. Nie, nasza cisza była ciężka, gęsta, wisiała w powietrzu jak kurz w mieszkaniu, którego nikt nie wietrzył od miesięcy.
Zbywał mnie
– Późno wracasz – powiedziałam cicho, gdy Piotr znów przekroczył próg po dwudziestej.
– Było zebranie – odpowiedział bez emocji, jakby czytał z kartki.
– Codziennie?
Wzruszył ramionami i poszedł do kuchni. Nie zapytał, jak minął mój dzień, od miesięcy nie pytał. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio się do mnie uśmiechnął. Wieczorami modliłam się za nas. W myślach prosiłam Boga, żeby przywrócił nam bliskość, czułość, żeby Piotr znów mnie dostrzegł.
Nie miałam dowodów, że mnie zdradza, ale coś we mnie – może intuicja, może ten szósty zmysł, który mają kobiety – szeptało, że jego ciało jest obok, ale serce już dawno poszło gdzie indziej. Czasem zaglądałam do jego telefonu, ale nigdy nie znalazłam nic konkretnego. Jednak to, czego nie było, mówiło mi więcej niż obecność czegokolwiek.
Brak wiadomości, brak zdjęć, pustka w historii połączeń – jakby wszystko było wyczyszczone. Jakby chciał ukryć, że coś – ktoś – istnieje. I wtedy mój mąż, którego prawie już uznałam za straconego, usiadł któregoś wieczoru obok mnie na kanapie.
– Znalazłem coś… rekolekcje dla małżeństw. Może moglibyśmy pojechać?
Chcieliśmy to naprawić
Spojrzałam na niego zaskoczona. W jego głosie była nieśmiałość, jakby nie był pewny, czy ma do tego prawo.
– Naprawdę chcesz?
– Chcę spróbować.
– Dobrze – powiedziałam. – Pojedźmy.
Jeszcze tego wieczoru zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Magdy.
– Coś się dzieje – wyszeptałam jej do słuchawki. – Piotrek zaproponował rekolekcje. Chce jechać ze mną.
– Może to znak – odpowiedziała. – Może to znaczy, że mu zależy.
– Też tak chcę myśleć – przyznałam. – Choć się boję, że się łudzę…
Milczenie po drugiej stronie trwało sekundę za długo.
– Marta… ale nawet jeśli się łudzisz, to może warto?
Zamknęłam oczy.
– Może warto – powtórzyłam, prawie modląc się, żeby to nie był kolejny błąd.
Coś się zmieniło
Z samego rana spakowaliśmy walizki. Ośrodek był położony na uboczu. Pomyślałam, że to miejsce, gdzie łatwiej będzie oddychać. Podczas pierwszej adoracji Piotrek wziął mnie za rękę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz to zrobił. Jego dłoń była sucha i szorstka, ale nie cofnął jej, trzymał mocno. Wtedy po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że nie jestem zupełnie sama. Przez cały dzień rozmawialiśmy mało, ale nie było między nami złości.
Następnego dnia na zajęciach mówiło się o małych krokach i o tym, jak łatwo jest się pogubić, gdy nie ma się fundamentu. Przypomniałam sobie nasze początki – mieszkanie z niedziałającym kaloryferem, zakupy za ostatnie pieniądze, wieczory z herbatą w jednym kubku. Patrzyłam na Piotrka i widziałam w nim tego chłopaka, który wtedy obiecywał mi, że nigdy nie będę musiała być silna.
To był czwarty dzień rekolekcji. Nic nie wskazywało na to, że coś się wydarzy. Uczestniczyliśmy w zajęciach, rozmawialiśmy z innymi parami, nawet się uśmiechałam. Po południu Piotrek wyszedł na konferencję, zostawił telefon na stoliku. Przez chwilę patrzyłam na niego, niepewna, czy mam prawo. Wiedziałam, że to nie w porządku, ale coś mnie tknęło. Odblokowałam go jego pinem. Ten sam od lat.
Odkryłam prawdę
W galerii było niewiele zdjęć, ale między nimi kilka, których nie powinnam była zobaczyć. Kobieta, naga, w lustrze. Wiadomości – krótkie, pełne emotikonów, wysyłane późno w nocy. Nie z tego tygodnia, nie z wczoraj, ale wystarczająco świeże, by zabolały. Siedziałam na łóżku z telefonem w dłoni, serce biło mi tak mocno, że aż mnie zemdliło. Usłyszałam, że Piotrek wraca, ale nie schowałam telefonu. Spojrzałam na niego, bez słów podałam mu urządzenie.
– Kim ona jest?! – zapytałam.
Zamarł. Patrzył pustym wzrokiem.
– Marta…
Zacisnęłam szczęki. Wiedziałam, że to wszystko, co zdoła powiedzieć. Ten wyjazd, jego czułość, wszystkie gesty – nagle zobaczyłam je jako próbę przykrycia czegoś, co już dawno się wydarzyło. Wieczorem nie poszliśmy na spotkanie z grupą. Zamknęliśmy się w pokoju, a między nami wreszcie padły słowa, które od dawna wisiały w powietrzu. Na początku tylko siedziałam i patrzyłam na niego. On stał pod ścianą i udawał, że nie wie, co zrobić z rękami.
Miałam żal
– Dlaczego mnie tutaj zabrałeś? – spytałam spokojnie. – Żeby się wybielić?
– Chciałem spróbować jeszcze raz… ale nie umiem być z tobą – odpowiedział zaskakująco szczerze.
W tej chwili wszystko się we mnie załamało. Rzucałam mu w twarz pytania, których nie kończyłam, oskarżenia, które tylko częściowo miały sens. On próbował coś wyjaśniać, ale każde jego słowo brzmiało jak wymówka.
– Mogłeś po prostu odejść, ale nie, lepiej było mnie tu przywieźć, trzymać za rękę przed Najświętszym Sakramentem i mówić o przebaczeniu, prawda?
Nie odpowiedział. W końcu zamilkłam. Zrobiło się cicho jak nigdy, on spojrzał w okno, ja na swoje dłonie i wiedziałam, że już nic między nami nie zostanie uratowane. Następnego dnia spakowałam się w ciszy. Piotrek zaproponował, że mnie odwiezie, ale odmówiłam. Pojechaliśmy osobno.
Wróciłam do mieszkania późnym wieczorem. Drzwi zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem. W przedpokoju panował półmrok, zostawiłam płaszcz na podłodze i usiadłam na krześle w kuchni. Nagle dotarło do mnie, że to naprawdę koniec. Nie dramatyczny, z hukiem, tylko cichy, prawie niewidoczny – ale nieodwracalny.
To był koniec
Zdejmując obrączkę, nie płakałam. Patrzyłam na nią przez chwilę, położyłam na parapecie. Pomyślałam, że nie chcę jej nosić nawet z przyzwyczajenia. Czułam w sobie pustkę, ale też coś w rodzaju ulgi. Już nie muszę się oszukiwać. Od tamtej pory, gdy modliłam się wieczorem, nie mówiłam już „proszę Cię, Boże, o nas”. Prosiłam o siebie, o siłę, o spokój.
Wróciły do mnie słowa z rekolekcji – te jedyne, które naprawdę we mnie zostały: o godności, o tym, że miłość bez prawdy nie jest miłością, że przebaczenie nie zawsze oznacza powrót.
Nie wiem, jak będzie wyglądało moje życie za miesiąc, za rok. Nie mam planu i chyba pierwszy raz w życiu nie próbuję niczego na siłę kontrolować. Już nie szukam znaków, że ktoś mnie kocha, nie wypatruję cudów. Przestałam się modlić za nasze małżeństwo. Może wcale nie trzeba, żeby wszystko się naprawiło, może wystarczy, że się skończy.
Marta, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nigdy nie chciałam być matką, ale dzięki temu mogłam dostać spadek. Zaczęłam kalkulować, czy to mi się opłaca”
- „Rozwód był w toku, ale udawaliśmy szczęśliwe małżeństwo dla dobra dzieci. W końcu zapomnieliśmy, że gramy role”
- „Synowa tylko o sobie myśli, a wnuki całe dnie biegają samopas po podwórku. Nie mogłam tego tak zostawić”