„Pokochali się do szaleństwa, ale to była zakazana miłość. Gdy spotkali się po latach, czar prysł”
„Cała rodzina uwielbiała wszelkie przetwory z tych pysznych owoców. A dziadek – nie. Dziwiło mnie to, ale kiedy poznałam jego wojenne losy, wreszcie zrozumiałam”.
- Joanna, lat 58
Dziadek Antoni żył dziewięćdziesiąt cztery lata w dobrym zdrowiu i kondycji. Zaczął gasnąć pół roku temu; odszedł szybko, we śnie, nikomu nie sprawiając kłopotów… dokładnie tak, ja chciał!
Urodził się w tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim roku. Miał osiemnaście lat, kiedy wybuchła druga wojna światowa. Był przedstawicielem straconego pokolenia, tak jak wielu spośród swoich rówieśników w październiku miał rozpocząć studia, Chciał być lekarzem, tak jak jego ojciec i dziadek. Nic nie wyszło z tych planów!
Uśmiechała się tak słodko i niewinnie
Wszyscy mężczyźni w jego rodzinie byli przystojni, ale dziadek Antoni był naprawdę pięknym mężczyzną! Miał prawie metr dziewięćdziesiąt, niebieskie oczy, blond czuprynę i zwinną, szczupłą sylwetkę. Nie zachowało się żadne zdjęcie z jego młodości, lecz wyobrażam sobie, że dziś zrobiłby wielką karierę w modelingu albo w kinie... Być może w tamtych strasznych czasach ta uroda też pozwoliła mu przetrwać, może znajomość języka niemieckiego, bo w domu dziadka mówiło się i po polsku, i po niemiecku, a może po prostu szczęście, jakie się zdarza bez żadnej zasługi z naszej strony!
Kiedy Ordnungspolizei (Policja Porządkowa III Rzeszy – przypis redakcji) zgarnęła go w ulicznej łapance, zakwalifikowano go jako kandydata do pracy przymusowej w głębi Niemiec. Nic dziwnego, mimo młodego wieku dziadek wyglądał na silnego mężczyznę. Wysłano go z transportem do Brandenurgii. Tam trafił do ogromnego gospodarstwa rolnego i od pierwszych dni zaczął toczyć swoją prywatną wojnę z właścicielem majątku, człowiekiem okrutnym i gardzącym każdym, kto nie był Niemcem. Gospodarz szybko zauważył, że młody Polak jest krnąbrny i uparty, więc postanowił go nauczyć rozumu. To się nie mogło dobrze skończyć!
Właściciel majątku miał dwoje dzieci: syna, który na ochotnika zgłosił się do służby w Wafen-SS, i córkę Evę, tylko pół roku starszą od mojego dziadka. Była prześliczną dziewczyną o wielkich, ciemnych oczach. Na jedynej fotografii, jaką dziadek miał, była ubrana w kwiecistą sukienkę i biały fartuszek. Uśmiechała się tak słodko i niewinnie, jakby nie wiedziała, że dookoła pali się świat i ludzie się nawzajem zabijają w strasznej, morderczej wojnie!
Zobacz także
Razem z dzieckiem dostali majątek
W opowieści dziadka Eva była aniołem zaplątanym przypadkiem na ziemi i promieniującym niezwykłym światłem.
– Zawsze była uprzejma, na nikogo nie krzyczała, kiedy się pojawiała w wielkiej kuchni, wiadomo było, że robotnicy dostaną słodszą kawę z cykorii i żołędzi, grubiej krojony chleb, a czasami nawet kawałek ciasta z wiśniami. Nawet jej srogi ojciec miękł, kiedy ona była w pobliżu i przestawał wrzeszczeć, a matka Evy, też głośna, wysoka i tęga jak mąż cichła i łagodniała.
Dziadek się dziwił, jakim cudem taka dziewczyna urodziła się parze kompletnie do niej niepodobnych ludzi, ale dopiero po roku dowiedział się, że Eva nie jest ich rodzoną córką! Podobno była owocem romansu młodziutkiej hrabianki, która do szaleństwa zakochała się w jakimś biednym artyście i zapomniała przy nim o bożym świecie! O mezaliansie nie mogło być mowy, więc wściekły graf oddał noworodka zaufanemu słudze, a ten znalazł dla dziewczynki nową rodzinę, której się to bardzo opłacało, bo razem z dzieckiem dostali ziemię, młyn i gorzelnię. Stali się bogaczami!
Na ich plus trzeba zapisać, że pokochali Evę szczerze i głęboko. Ich dziesięcioletni wówczas syn także... Malutka siostrzyczka stała się dla niego oczkiem w głowie!
Myśleli, że burza ich ominie
Był rok tysiąc dziewięćset czterdziesty pierwszy, kiedy dziadek Antoni zobaczył śliczną Evę. Dopiero rozkwitała jak najpiękniejszy kwiat! Nie od razu ją pokochał... Był jeszcze chłopcem, tęsknił za rodzicami, ciężko pracował i jedyne, o czym marzył, to najeść się do syta i wyspać we własnym, wygodnym i czystym łóżku. Marzył także o tym, żeby wrócić do domu i żeby ta przeklęta wojna się skończyła. A Eva, choć piękna i miła, była w jego oczach przedstawicielką wrogiego narodu, który mu odebrał wszystko, za czym tęsknił. Więc nie mógł jej tak od razu pokochać... Musiało minąć trochę czasu; prawie trzy lata, ale kiedy już się to stało, uczucie wybuchło jak wulkan i nie dało się zagłuszyć!
Prześliczna Eva nie pozostała obojętna na ogień w jego oczach także dlatego, że z natury była wrażliwa i uczuciowa, a dziadek z dnia na dzień stawał się coraz przystojniejszy, zręczniejszy, lepiej zbudowany i doroślejszy. Wyrastał na prawdziwego mężczyznę!
Pierwszy raz spojrzeli na siebie z bliska, kiedy dziadek przyniósł do kuchni wielki kosz wiśni. W gospodarstwie był ogromny sad i właśnie zaczynał się okres sierpniowych zbiorów, więc wiśnie były wszędzie i wszystko nimi pachniało... Wtedy dziadek nie wiedział, że ten zapach obrzydnie mu do końca życia!
Pod tymi wiśniowymi drzewami zaczęli się po kryjomu spotykać, tam się pierwszy raz pocałowali, aż w końcu stało się to, co się musi stać między dwojgiem młodych, zdrowych, zakochanych w sobie ludzi. Te godziny i chwile miłości były piękne i tragiczne, bo oboje wiedzieli, co im grozi, gdyby ktoś doniósł, że robotnik rolny noszący na ubraniu naszywkę z literą P utrzymuje intymne kontakty z Niemką i tym samym hańbi rasę! Groziła za to pewna śmierć!
Dziadek wiedział, że ryzykuje życiem, bo przecież podpisał specjalne oświadczenie, że zna zakaz wszelkich kontaktów z Niemkami. Liczył na to, że nikt na nich nie doniesie, bo oboje byli lubiani, a Eva cieszyła się taką sympatią, że w całej okolicy nie znalazłby się podlec, który by ją zadenuncjował. Przez parę miesięcy im się udawało, więc tylko czekali na koniec wojny i na to, żeby jak najszybciej wyjechać gdzieś daleko i znaleźć swoje miejsce. Myśleli, że burza ich ominie...
Nie zdążył na czas
W połowie czterdziestego czwartego roku ojciec Evy też poszedł na front, mimo wcześniejszego zwolnienia ze służby wojskowej z powodu astmy i rozedmy płuc. Po jego wyjeździe wszystko się zmieniło; ludzie przewidywali niedaleki koniec wojny i klęskę Niemiec, więc narastał strach. Gospodarstwo bez właściciela już nie szło jak w zegarku, wszystko się rozłaziło i podupadało. W tym trudnym czasie przyszła wiadomość o śmierci brata Evy, który zginął na wschodnim froncie. To załamało jego matkę! Znienawidziła wszystkich „obcych”, uznała ich za winnych swoich nieszczęść, za śmierć syna i brak męża, a już najbardziej za hańbę córki, o romansie której ludzie plotkowali już prawie głośno. To ona doniosła na młodych i zniszczyła ich miłość.
Policja przyjechała po dziadka Antoniego o świcie. Był początek kwietnia, po ciepłej nocy wstawał pogodny dzień i wschodzące słońce oświetlało zakwitające wiśniowe drzewa. Dziadek pamiętał, że sad był cały w białych kwiatach, bo wiśnie kwitną na biało i kiedy opadną płatki, na ziemi leży gruba warstwa podobna do świeżego śniegu. Udało mu się uciec, bo tej nocy, zupełnie jakby wyczuł niebezpieczeństwo, wstał bardzo wcześnie i poszedł do sadu. Z daleka widział nadjeżdżający policyjny samochód i prysnął między drzewa. Liczył na to, że Evie nic nie zrobią; w najgorszym razie groził jej tylko miesiąc aresztu... Rozmawiali o tym, więc była przygotowana, że gdyby coś się stało, musi wytrzymać i czekać, aż on ją odnajdzie.
Koniec wojny zastał Ewę w więzieniu. Wróciła do domu i postanowiła czekać na dziadka Antoniego, tak jak się umówili. Niestety, on nie zdążył na czas. Dotarł do gospodarstwa, w którym spędził ostatnie lata, dopiero jesienią następnego roku, ale Evy już tam nie było i nikt nie wiedział, co się z nią stało. Dziadek nigdy sobie nie wybaczył, że stracił tyle miesięcy.
Życie było jak dobre jedzenie bez żadnych przypraw
– Najpierw dołączyłem do polskiego wojska i poszedłem z nim na Berlin. Byłem ranny, potem ciężko zachorowałem na tyfus – opowiadał. – Ledwo się wylizałem. Byłem taki słaby i wyniszczony, że ledwo się trzymałem na nogach, a czekała mnie daleka droga, więc musiałem trochę wydobrzeć. Mijały tygodnie, a ja snułem się jak cień i na nic nie miałem siły. Wreszcie przyszedł taki dzień, kiedy poczułem się lepiej i od razu ruszyłem w drogę. Cały czas mi się wydawało, że Eva mnie woła, że dzieje się jej jakaś krzywda, ale nic nie mogłem na to poradzić. I wtedy musiałem zdecydować, czy jadę do Evy, czy najpierw wracam do domu, żeby zobaczyć się z rodziną, bo przez ten cały czas nie wiedziałem, co się z nimi dzieje. Wybrałem to drugie!
Nie znalazł swoich bliskich. Zostali wysiedleni w czterdziestym pierwszym roku i nikt nie wrócił z zesłania. Dziadek Antoni został sam na świecie, więc postanowił, że nie będzie dłużej czekał i pojedzie po swoją ukochaną. Cudem, przez dawnego przyjaciela swego ojca załatwił pozwolenie na wyjazd i wyruszył do Niemiec. Miał nadzieję, że ona też czeka, że o nim nie zapomniała.
Niestety, Evy nie odnalazł! Niemcy się próbowały dopiero ogarnąć po wojnie, w gospodarstwie zastał tylko matkę Evy, ale ona albo faktycznie żyła już w swoim świecie, albo udawała, że go nie poznaje... W każdym razie niczego się nie dowiedział.
Wrócił do Polski i zaczął poszukiwania przez Czerwony Krzyż. Bez skutku. Była radiowa skrzynka poszukiwania rodzin i inne drogi, ale Eva przepadła jak kamień w wodę. Dziadek cierpiał, miał straszne wyrzuty sumienia, rozpaczał. Ale każdy, nawet największy ból kiedyś się kończy. Więc i on zaczął się godzić z myślą, że stracił bezpowrotnie swoją miłość!
W połowie lat pięćdziesiątych dziadek Antoni spotkał inną dziewczynę, polubił ją i się z nią ożenił. Córka, która się urodziła rok później, czyli moja mama, dostała imię Ewa... Dziadek się starał być dobrym mężem i dawał swojej żonie wszystko, oprócz gorącego uczucia. Babcia Weronika zawsze powtarzała, że jej życie było jak dobre jedzenie bez żadnych przypraw: mdłe, jednakowe i niesmaczne...
Dziadek nie został doktorem; skończył zaocznie politechnikę i pracował jako mechanik w dużych zakładach lotniczych. Na początku lat siedemdziesiątych pojechał w delegację do Niemiec Wschodnich i znalazł się blisko miejscowości, w jakiej pracował w czasie wojny. Postanowił tam pojechać...
Ja nie mogę pamiętać
Pamiętał opuszczony, powojenny sad i ogólny obraz zaniedbania i pustki. Zastał kwitnące, dobrze prosperujące przedsiębiorstwo rolniczo-ogrodnicze, odnowiony, rozbudowany dom z czyściutkim dziedzińcem i samochodami na podjeździe.
Powitał go uprzejmy Niemiec, który kiedy się dowiedział, że dziadek Antoni był tu najemnym robotnikiem, zaprosił go na kawę i ciasto. Dziadek przeszedł czyściutką sień z błyszczącą podłogą i firaneczkami w oknach, potem krótki korytarz i wszedł do znajomej, dużej kuchni apetycznie pachnącej świeżo parzona kawą i ciastem z wiśniami. Przy ogromnym kredensie stała szczuła, ciemnowłosa i wielkooka pani uczesana w niski kok. Miała na sobie sukienkę w kwiaty i biały fartuszek. Dziadek zdrętwiał. Nie wierzył własnym oczom! To była jego Eva!
Powitała go uprzejmie, ale tak, jakby się widzieli pierwszy raz w życiu. Nawet się zdziwiła, że dziadek tak świetnie zna niemiecki. Jakby o tym nie wiedziała, jakby z sobą nigdy wcześniej nie rozmawiali, jakby nic ich nie łączyło. Uśmiechała się sympatycznie, ustawiała na śnieżnej serwecie porcelanowe filiżanki i dzbanek z kawą, a potem zapytała, czy dziadek lubi placek wiśniowy, bo to jest akurat jej specjalność. Co miał zrobić? Kiwnął głową, że tak i dostał spory kawałek puszystego, żółciutkiego ciasta z wiśniami na wierzchu. Później opowiadał, że smakowało jak trociny. Zaschło mu w gardle, nie mógł przełknąć ani kęsa, pomógł dopiero spory łyk kawy!
Jej uprzejmy mąż wyjaśnił, że ten przyjezdny Polak mieszkał tu w czasie wojny i znał jej rodziców...
– Ach tak? – zdziwiła się – No cóż, oni już dawno nie żyją... Ojciec nie wrócił z frontu, a mama zmarła w kilka lat po wojnie... Bardzo chorowała.
– A pani? – zapytał dziadek. – Pani też mnie nie pamięta?
Uśmiechnęła się i powiedziała:
– Ja nie mogę pamiętać, bo mnie tutaj nie było. Zaraz na początku wojny rodzice wysłali mnie do wujostwa daleko stąd i tam byłam aż do pięćdziesiątego drugiego roku. Potem mieszkałam długo w Poczdamie, gdzie poznałam swojego męża... Po ślubie zdecydowaliśmy się wrócić i zatrudnić w gospodarstwie, żeby je odbudować. Jak pan widzi, udało się… Było ciężko, ale daliśmy radę. Człowiek jak chce i się zaweźmie, wszystko zniesie i przetrzyma. Też pan tak uważa?
Wtedy dziadek zrozumiał, że ona doskonale wie o czym i do kogo mówi. Też go od razu poznała, ale nawet mrugnięciem powieki nie dała tego po sobie poznać. Bezbłędnie grała rolę gościnnej pani domu, która przyjmuje nieznanego sobie cudzoziemca i stara się, żeby było mu u niej jak najlepiej.
A już najgorszy jest placek z wiśniami
Dziadek postanowił zaryzykować i patrząc jej prosto w oczy, zapytał:
– A nie miała pani przypadkiem siostry bliźniaczki? Bo ja, jak przez mgłę wprawdzie, ale pamiętam taką ciemnowłosą dziewczynę, która mieszkała w tym domu i była bardzo do pani podobna... Mylę się?
Znowu się uśmiechnęła.
– Nie wiem, co i kogo pan pamięta. Rodzice zatrudniali wiele służących i pomocy w kuchni, więc może to któraś z nich? Ja powtarzam, mnie tutaj nie było!
Dziadek miał ochotę nią potrząsnąć i zawołać: czemu udajesz, że mnie nie znasz? Gdzie się podziewałaś przez te wszystkie lata? Szukałem cię jak wariat, nie zapomniałem... Dlaczego mnie odtrącasz? Nadal cię kocham, nigdy w moim życiu nie było kobiety, którą kochałbym tak jak ciebie! Więc błagam, przestań udawać! Ale nie zrobił tego. Odsiedział jeszcze pół godziny, wypił drugą filiżankę kawy, aż w końcu stało się jasne, że nie można przeciągać tej wizyty i dziadek wstał, aby się pożegnać. Eva podała mu rękę zimną jak sopel lodu. Cały czas się uśmiechała, ale dopiero wtedy dziadek pojął, że i ona mocno przeżywa ich spotkanie. Uświadomił sobie również, że o nic go nie zapytała… Ani czy ma żonę i dzieci, ani, jak się ułożyły jego powojenne losy? Jakby nic nie chciała o nim wiedzieć!
Przed końcem delegacji dziadek Antoni pojechał tam jeszcze raz z mocnym postanowieniem, że rozmówi się z Evą, że nie pozwoli jej tym razem potraktować się jak obcego... Ale, niestety, gościnnych gospodarzy nie było w domu. Jakiś pracownik powiedział, że wyjechali w interesach i nie wiadomo, kiedy wrócą. Dziadek nie uwierzył, tym bardziej że kiedy odjeżdżał, wyraźnie poruszyła się seledynowa firanka w oknie na piętrze.
A więc, Eva nie chciała go więcej widzieć i z nim rozmawiać. Zamknęła ten rozdział swojego życia i nie miała zamiaru wracać do przeszłości. Dziadek się domyślał, że musiała przeżyć jakieś piekło i że on się jej z tym piekłem kojarzył. Wolała zapomnieć. Ułożyła sobie nowe życie, miała przy sobie mężczyznę, który sprawiał dobre wrażenie, była zamożna, nadal bardzo ładna, miała wszystko, czego mogła zapragnąć.
– Czy wszystko? – zastanawiał się dziadek Antoni. – Pewnie tak, bo gdyby chciała więcej, wystarczyłoby powiedzieć, że pamięta to, co się między nami wydarzyło i że pragnie wrócić do tamtych lat!
Czy byliby gotowi zrujnować to, co zbudowali? Dziadek miał córkę, Eva była wprawdzie bezdzietna, ale też miała sporo do stracenia! Więc może miała rację, że nie chciała rozdrapywać starych ran? Może nie starczyło jej sił, a może już go nie kochała, bo tamto młode, wojenne uczucie rozsypało się jak wiśniowe kwiaty, nie dając owoców.
– Taki kwas w gardle mi został po tych wiśniach – opowiadał dziadek. – Jak sobie tylko przypomnę, zaraz wraca! A już najgorszy jest placek z wiśniami... Na samą myśl o nim mam dreszcze. Smaczny, ale najwidoczniej nie dla mnie! Trudno!