„Połączyła nas miłość do książek i antyków. Gdy zobaczyłam, co mój chłopak trzyma w domu, z wrażenia o mało nie padłam”
„Spacerowaliśmy po antykwariatach i rozmawialiśmy do świtu o tym, jak kiedyś zamieszkamy w domu pełnym starych książek, ręcznie malowanych filiżanek i obrazów. Domu, który miał pachnieć kawą i naszym śmiechem”.

- Redakcja
Mówią, że człowiek pamięta najbardziej te chwile, w których coś w nim pękło – ale ja wolę pamiętać te, kiedy jeszcze wierzyłam. Byłam wtedy kimś innym. Dziewczyną o oczach pełnych marzeń, która myślała, że jeśli się mocno kocha, to świat sam się naprostuje.
Wpadłam po uszy
Poznałam Janka zupełnie przypadkiem – w księgarni, w dziale z książkami o sztuce. Wyglądał wtedy jak ktoś wyciągnięty z innej epoki: rozczochrane włosy, wielkie okulary na nosie i spojrzenie, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam. Patrzył na świat tak, jakby w każdym starym krześle i każdej zniszczonej kartce widział coś, czego inni nie dostrzegali. Magię.
– Uwielbiam książki pachnące kurzem – powiedział, kiedy nasze dłonie spotkały się na tej samej pozycji o sztuce odnajdywania piękna w codzienności.
– Ja chyba wolę nowe – przyznałam, śmiejąc się nieco zawstydzona.
Tak zaczęliśmy. Sobotnie spacery po antykwariatach, wieczory przy winie i rozmowy do świtu o tym, jak kiedyś zamieszkamy w domu pełnym starych książek, ręcznie malowanych filiżanek i obrazów nieznanych artystów. Domu, który miał pachnieć kawą, farbą olejną i naszym śmiechem.
Wierzyłam w to z całego serca.
Kiedy Janek poprosił mnie o rękę, płakałam ze szczęścia. Widziałam nas w przyszłości: trochę szalonych, trochę nieporadnych, ale szczęśliwych. Marzenia wydawały się wtedy tak bliskie, że wystarczyło wyciągnąć rękę, by ich dotknąć.
Przeraziłam się
Wprowadziłam się do mieszkania Janka w ciepły, sierpniowy dzień. Jeszcze wtedy trzymałam w sercu całą nadzieję, całą dziecięcą ekscytację na to, że zaczynamy nowy, piękny etap naszego życia. Pierwsze, co poczułam, to zaduch. Drugi był zapach starości – nie tej przyjemnej, nostalgicznej, ale dusznej, ciężkiej. Rozejrzałam się i przez moment nie zrozumiałam, co widzę.
Korytarz był zawalony stosami gazet, na których piętrzyły się kartony z nieznaną zawartością. W salonie – bo tak Janek nazywał największy pokój – stało kilka starych foteli, każdy inny, każdy z obdrapanym obiciem. Na ścianach wisiały obrazy i zdjęcia w krzywo powieszonych ramach. Na podłodze, oprócz grubego dywanu, walały się drobiazgi.
Zamarłam. Walizka wysunęła mi się z dłoni i uderzyła głucho o podłogę.
– Janek… – zaczęłam cicho. – Tu jest… tyle rzeczy.
Mój głos brzmiał jakbym odkrywała nieznany kontynent, pełen obcych, niezrozumiałych znaków.
Janek uśmiechnął się szeroko, zupełnie nie zauważając mojego przerażenia.
– Wiem, Ewuś. To wszystko ma wartość. Każda rzecz ma swoją historię. Rozumiesz?
Patrzył na mnie tymi swoimi rozmarzonymi oczami, jakby pokazywał mi skarb, którego ja jeszcze nie potrafiłam dostrzec. A ja poczułam coś nowego. Coś, czego nie chciałam wtedy nazwać: ukłucie niepokoju.
To była graciarnia
Podeszłam powoli do wielkiego kredensu, na którym leżały rzędy porcelanowych filiżanek – każda inna, każda z pęknięciem lub ukruszeniem. Kiedy delikatnie musnęłam jedną z nich palcem, pod spodem zobaczyłam warstwę kurzu. Cofnęłam rękę, jakby miała mnie oparzyć.
– Może trochę to uporządkujemy? – zapytałam ostrożnie, starając się, by w moim głosie nie brzmiała pretensja.
Janek pokręcił głową z takim spokojem, że poczułam, jak coś we mnie się napina.
– Nie trzeba. One są dokładnie tam, gdzie być powinny.
Przeszłam dalej. W kuchni na stole piętrzyły się talerze i kubki, a na parapetach leżały różne rzeczy. Pudełka po herbacie, stare zabawki, koraliki, butelki. W łazience z trudem zamknęłam za sobą drzwi, bo coś je blokowało – torba pełna niepotrzebnych, porwanych ubrań.
Gdy wieczorem leżałam obok Janka na wąskim łóżku, a on opowiadał mi, jak każdą z tych rzeczy zdobył, poczułam, że we mnie, gdzieś głęboko, pęka cieniutka nitka. Słuchałam jego głosu, kiwając od czasu do czasu głową, ale myślami błądziłam gdzie indziej. Pamiętałam, jak wyobrażałam sobie nasz dom – przestronny, jasny, pachnący świeżością. A teraz leżałam wśród stert przedmiotów, które dla Janka były wszystkim.
Chciałam pomóc
Na początku wierzyłam, że się uda. Że wystarczy trochę cierpliwości, kilka rozmów, może jakaś wspólna akcja porządkowa, by zapanować nad tym chaosem. Wymyślałam plany: zaczniemy od jednej półki, od jednej szafy, od jednej szuflady.
– Może wyrzucimy parę rzeczy, co? – zapytałam któregoś popołudnia, kiedy znów nie mogłam znaleźć miejsca na odstawienie kubka.
Janek odłożył książkę, spojrzał na mnie jak na dziecko, które nie rozumie zasad gry.
– Chcesz, żebym wyrzucił część siebie? – spytał poważnie.
Próbowałam jeszcze. Zaczęłam przestawiać drobiazgi, sortować książki, proponować pudełka, szuflady, przestrzeń. Każdy mój ruch spotykał się z oporem. Czasem w ciszy, czasem w złości.
– Ewa, ja to wszystko kocham. Jak możesz tego nie rozumieć?
Wtedy zaczęłam czuć się samotna. To mieszkanie było dla mnie jak obce terytorium, pełne pułapek i niebezpiecznych zakamarków. Czasem, kiedy siadałam wieczorem na kanapie, musiałam odsuwać stosy gazet i pudełek, żeby znaleźć sobie miejsce. A Janek wciąż żył w swoim świecie, w którym wszystko miało swoją historię, tylko nie ja.
Miałam dość
Czułam coraz większą frustrację. Rosło we mnie poczucie bezradności. Wiedziałam już, że walczę nie ze starymi przedmiotami. Walczyłam z czymś, czego nie dało się wyrzucić – z jego lękiem przed pustką.
Kiedy urodził się Adaś, wszystko we mnie się zmieniło. Nagle te wszystkie sterty rzeczy, które wcześniej tylko mnie przytłaczały, zaczęły mnie przerażać. Każdy wystający gwóźdź, każda chwiejna szafka stały się zagrożeniem.
Pewnej nocy, kiedy przewijałam Adasia na kocu rozłożonym w kuchni, spojrzałam na Janka, który majstrował przy jakiejś starym radioodbiorniku. Głos mi drżał, kiedy powiedziałam:
– Tu nie ma miejsca na nowe życie.
Janek nawet nie podniósł głowy.
– Nasze życie już tu jest, w tych rzeczach.
Wtedy poczułam, że to koniec. Nie miałam już siły walczyć. Wiedziałam, że jeśli teraz czegoś nie zrobię, to Adaś wychowa się w świecie lęku i bałaganu. Cisza, jaka zapadła po tej rozmowie, była cięższa od wszystkich przedmiotów w tym domu. Decyzję podjęłam tamtej nocy.
To był koniec
Spakowałam nas w ciszy, kiedy Janek spał. Adaś pochrapywał cicho w nosidełku, a ja układałam kilka naszych rzeczy do torby: ubranka, butelkę, kocyk, kilka pieluch. Nie było tego wiele. Najpotrzebniejsze.
Drzwi skrzypnęły, gdy je otwierałam. Przez moment zatrzymałam się w progu, patrząc na mieszkanie tonące w półmroku, na sterty przedmiotów, które dla Janka były całym światem.
Nie zostawiłam żadnego listu. Nie chciałam żadnych tłumaczeń. Wszystko już przecież powiedziałam, a on i tak nie usłyszał.
Adaś zapłakał cicho, jakby wyczuwając napięcie. Przytuliłam go mocniej i zamknęłam za sobą drzwi. Wychodziłam stamtąd z bólem, ale też z poczuciem, że pierwszy raz od dawna oddycham naprawdę.
Ewa, 32 lata
Czytaj także:
- „Odbiłam siostrze faceta, bo chciałam jej pokazać, gdzie jej miejsce. Mam wyrzuty sumienia, ale i tak było warto”
- „Narzeczony wystawił mnie do wiatru i nie pojawił się na naszym ślubie. Dziad myślał, że będę go błagać o miłość”
- „Zakochałem się w córce kolegi i to z wzajemnością. Jednak naszą miłość zniszczyła ludzka zawiść i zazdrość”