„Może to brzmi dziwnie, ale z kochankiem połączył mnie balon. Przystojny pilot sprawił, że ugięły się pode mną nogi”
„To historia jak z książki. Zaczęła się, gdy zaczynałam szkołę i złapałam balonik. Nie spodziewałam się, że w przyszłości spotkam autora tego listu, który był w nim ukryty”.
- Ewa, lat 25
Miałam wtedy siedem lat. Stałam na balkonie, gdy nagle go zobaczyłam… niebieski balonik. Tańczył przede mną na wietrze na wysokości moich oczu.
– Chodź tutaj do mnie! – wabiłam go.
W końcu silniejszy podmuch rzucił balonik w stronę budynku i wtedy jednym szybkim ruchem złapałam za sznurek.
– Mam cię! – obwieściłam z radością i czym prędzej pobiegłam do mamy pochwalić się swoją zdobyczą.
– Przyleciał? – uśmiechnęła się.
Kiwnęłam głową, po czym spojrzałam z dumą na balonik i nagle odkryłam, że…
– W nim coś jest! W środku!
W baloniku tkwiła zwinięta kartka. Wypuściłam powietrze i wydobyłam papier.
– To list! – obwieściłam triumfalnie.
Przeczytałam: „Nazywam się Jacek i mam osiem lat. Ten balonik wysyłam do nieba, do mojej mamy, żeby jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham. KOCHAM CIĘ, MAMO!”
– Dlaczego do nieba? Nie mógł jej tego sam powiedzieć? – zdziwiłam się.
– Wiesz, kochanie, mam wrażenie, że… mama tego chłopca nie żyje i jest w niebie.
Dlatego wysłał do niej balonik – powiedziała mi moja mama.
– W takim razie nie powinnam go była złapać – zmartwiłam się.
– Nic się nie stało. Możemy przecież z powrotem włożyć list do balonika i wysłać go do nieba – pocieszyła mnie mama.
I tak zrobiłyśmy. Stanęłam na balkonie, poczekałam na podmuch wiatru i puściłam balonik.
– Leć do nieba! – przykazałam mu.
Poleciał, a ja patrzyłam, jak powoli niknie mi z oczu. Zawsze później, kiedy widziałam baloniki, myślałam o Jacku i jego mamie.
A mnie nazywają Yago
Dorosłam, skończyłam studia dziennikarskie i zostałam reporterką jednej z lokalnych gazet. Pewnego dnia szef stwierdził:
– W weekend jest na Mazurach jakaś impreza lotnicza. Pojedziesz, napiszesz reportaż. To może być fajna sprawa.
Zgodziłam się z ochotą i razem z fotografem pojechaliśmy nad jeziora.
– Mam nadzieję, że tam trafimy – denerwował się Wojtek. – Co to za impreza, przecież tam nie ma żadnego lotniska.
Szybko okazało, że żadne lotnisko nie jest potrzebne, bo… latać mają nie samoloty, ale balony! Gdy wjechaliśmy z lasu na wielką łąkę, naszym oczom ukazał się niesamowity widok! Kilkanaście ogromnych, bajecznie kolorowych czasz kołysało się na wietrze.
– Jakie to piękne! – zachwyciłam się, nie mogąc od nich oderwać oczu.
Wojtek wypakował sprzęt fotograficzny, a ja poszłam szukać organizatora.
– Przydzielę państwa do dwóch różnych drużyn – stwierdził, wołając jednego z uczestników.
Po chwili stanął przede mną „mój” pilot, wysoki chłopak w skórzanej kurtce i czapce-pilotce. Wyglądał fantastycznie! Z wrażenia zabrakło mi tchu, a on moją minę wziął za obawę przed lataniem.
– To bezpieczne, zresztą nie polecimy wysoko, najwyżej na kilkaset metrów.
– Jestem Ewa – przedstawiłam się.
– A mnie nazywają Yago – odparł, prowadząc mnie do swojego balonu.
Byłam oczarowana. Pilotem…
Z ciekawością przyglądałam się koszowi, do którego za chwilę miałam wsiąść. Był elegancki, ze skórzaną podłogą. Przełożyłam nogę przez burtę i wgramoliłam się do środka. Oprócz mnie i Yago podróżowały z nami jeszcze dwie osoby oraz trzy butle z propanem butanem połączone czarnymi przewodami z palnikiem.
Balon oderwał się od ziemi. W szalonym tempie, z każdą sekundą byliśmy o pięć metrów wyżej! Zaczęłam odczuwać lęk. Kosz był niski, jego burta sięgała mi do pasa i to, co nie było problemem na ziemi, teraz stało się zagrożeniem. Chwyciłam się metalowej linki i starałam się podziwiać krajobraz. Było pięknie! Wokoło zielone pola i jeziora, w oddali jakieś miasto z wieżami kościołów – chyba Ełk.
Yago sterował balonem, to zwiększając, to obniżając wysokość, na której lecimy.
– Łapię wiatr – wyjaśnił mi.
Zbliżaliśmy się do wieży kościoła i przez moment miałam wrażenie, że jej iglica przebije spód naszego kosza, ale powstrzymałam pisk przestrachu. Minęliśmy błyszczący szpikulec i wiatr popchnął nas w stronę innych balonów.
– Zderzymy się! – nie wytrzymałam jednak, kiedy jeden z nich zbliżył się do nas.
Po chwili balony zetknęły się powłokami i zobaczyłam w drugim koszu Wojtka, który śmiał się i jak szalony robił zdjęcia.
– Przeżyłaś właśnie „pocałunek balonów” – stwierdził Yago.
Lataliśmy tak godzinę, po czym wylądowaliśmy na skraju pola, gdzie czekał na nas pikap. Wysiadłam i pomogłam w zwinięciu powłoki.
– Teraz jesteś prawdziwą baloniarką! Podobało ci się? – spytał Yago.
Pod jego ciepłym spojrzeniem czułam, że się czerwienię.
– Bardzo – potaknęłam. – Mam sentyment do balonów.
– Ja także – powiedział. – Jeszcze z dzieciństwa…
Przez moment patrzył mi prosto w oczy, po czym zawołał.
– Kochani, ładujemy się do samochodu! W bazie czekają na nas kiełbaski i napoje!
Podczas imprezy Yago nie odstępował mnie na krok. A kiedy zaczęliśmy się zbierać do odwrotu…
– Skąd jesteś? – zapytał i ucieszył się, kiedy usłyszał, że z Torunia.
– Ja także! A dokładnie?
Podałam mu nazwę ulicy.
– Nie do wiary! Mieszkamy kilka przecznic od siebie! – zdumiał się. – Że też do tej pory się nie spotkaliśmy! Pojedziesz ze mną z powrotem? – zaproponował.
Przystałam z ochotą. Jechaliśmy, rozmawiając o wielu sprawach. A kiedy dojeżdżaliśmy do Torunia, Yago zapytał:
– Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli się gdzieś na chwilę zatrzymamy?
– Nie będę.
– To fajnie… – odprężył się i po chwili zaparkował… przed bramą cmentarza.
– Skoczę na grób mamy. Mam taki zwyczaj, że kiedy bezpiecznie wyląduję, idę jej o tym powiedzieć – stwierdził.
– Mogę pójść z tobą? – zapytałam.
Skinął głową.
Z moim ukochanym połączyły mnie balony
Grób był zadbany i dość stary. Jego mama zmarła 25 lat temu. Musiał być wtedy jeszcze dzieckiem…
– Miałem siedem lat i nie potrafiłem się pogodzić z jej odejściem – powiedział, jakby odgadując moje myśli. – Cierpiałem, że już nie mogę z nią porozmawiać. Wtedy babcia poradziła mi, abym wysyłał balony… Wkładałem do środka list do mamy i puszczałem je w niebo. A kiedy dorosłem, postanowiłem sam dolecieć jak najbliżej niej, dlatego zostałem pilotem balonowym.
Stałam jak skamieniała.
– Słuchaj… czy ty masz na imię Jacek? – zapytałam w końcu.
– Tak. Skąd wiesz? – teraz on był zaskoczony.
– Bo ja kiedyś złapałam twój balonik… – i opowiedziałam mu o niebieskim baloniku, który złapałam w dzieciństwie.
– I co z nim zrobiłaś?
– Puściłam w niebo, aby doleciał do twojej mamy – odparłam.
– Jesteś nadzwyczajna – stwierdził, po czym przyciągnął mnie i przytulił.
I tak z moim ukochanym połączyły mnie balony. Najpierw mały, niebieski, a potem duży, pomarańczowy. Ślub także wzięliśmy w balonie, jak najbliżej mamy Jacka. Jestem pewna, że nas pobłogosławiła.