„Polecieliśmy do Dubaju, by na chwilę wyrwać się z biedy. Kredyt za wycieczkę będziemy spłacać przez najbliższe lata”
„Wzięliśmy kredyt gotówkowy w banku i żyliśmy przez ten tydzień w luksusie. Ciepło, palmy, baseny. Kacper biegał jak szalony, zanurzał się w wodzie po uszy, machał do mnie z każdej zjeżdżalni. Robiłam zdjęcia z każdego kąta”.

- Redakcja
Pracuję w marketingu w średniej firmie – nie jest źle, ale do życia jak z Instagrama brakuje mi kilku zer na koncie. Każdego ranka przeglądam zdjęcia koleżanek z pracy – Justyna była na Bali, Iwona z mężem w Meksyku, a Anka wrzuca zdjęcia z jakiegoś spa w Alpach, gdzie chyba nawet herbatę podają ze złotem.
Chciałam żyć jak inni
U nas? Działka u teściowej, hamak z przeceny. Wieczorami, w sypialni, przeglądam te ich fotki i czuję ukłucie w brzuchu. Nie zazdrość – raczej wstyd. Bo mój feed to nie raj – to realność. A realność nie zbiera lajków.
Kacper ostatnio zapytał, czy mógłby zobaczyć kiedyś wielbłąda. Mówił o tym takim ciepłym, dziecięcym głosem, że aż mnie ścisnęło w środku. Chciałam mu powiedzieć, że jasne, pojedziemy. Ale tylko się uśmiechnęłam.
Mój mąż Marek nie narzeka, ale jakby się kurczył z dnia na dzień. Śmiał się tylko raz w tym miesiącu – kiedy Kacper zrobił z ziemniaka dinozaura.
– Może pojechalibyśmy dokądś? – zaczęłam ostrożnie.
– Dokąd? Na działkę do twojej mamy? – mruknął mąż bez entuzjazmu, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Nie. Myślałam o czymś większym. Takim naprawdę wyjątkowym. Może Dubaj?
Zamilkł. Zerknął na mnie kątem oka, jakbym zaproponowała wycieczkę na Marsa. Westchnął ciężko i odłożył pilot.
– Lidka… my nawet nie spłaciliśmy jeszcze lodówki. Skąd ty weźmiesz na Dubaj?
– Zrobimy to na raty, tak jak wszyscy. Przecież to tylko tydzień, a zobaczysz, jak Kacper się ucieszy. Chciałabym, żebyśmy poczuli się… jak inni.
Marzyłam o odmianie
Marek milczał dłuższą chwilę. Widać było, że walczy sam ze sobą. Podeszłam do niego, położyłam dłoń na jego ramieniu.
– To tylko tydzień. A potem jakoś się ogarnie. Przecież mamy pracę. Damy radę.
W końcu skinął głową, bardzo powoli.
– Jak chcesz.
Kacper, który bawił się w pokoju obok, usłyszał słowo „Dubaj” i wbiegł z piskiem do kuchni.
– Serio?! Polecimy samolotem? A tam są wielbłądy? Mamo, kupimy turban? I czy tam się je pizzę?
Patrzyłam na jego roześmianą buzię i ściskało mnie coś w środku. Wiedziałam, że przecież nas nie stać. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na koleżanki z pracy – zdjęcia w bikini pod palmami, opalone nogi na tle oceanu, drogie drinki w dłoniach. Ja miałam tylko jedno zdjęcie z działki, gdzie z tyłu widać zdezelowanego grilla i Marka w krótkich spodenkach w kratkę. To była nasza szansa, by na chwilę też mieć coś, co można pokazać. Coś, co nie wstyd pokazać.
Siedziałam na leżaku przy hotelowym basenie, popijając koktajl z ananasem, który nawet nie smakował mi szczególnie, ale wyglądał pięknie na zdjęciu. Marek stał obok z rękami w kieszeniach, wpatrzony w linię horyzontu. Na jego twarzy widniał lekki grymas, może od słońca, może od wszystkiego innego.
Było jak w bajce
Wzięliśmy kredyt gotówkowy w banku i żyliśmy przez ten tydzień w luksusie. Ciepło, palmy, baseny. Kacper biegał jak szalony, zanurzał się w wodzie po uszy, machał do mnie z każdej zjeżdżalni. Robiłam zdjęcia z każdego kąta – tu z palmą, tam z kokosem, w tle drapacze chmur. Ubrania z second-handu wyglądały w słońcu jak z katalogu.
– Chciałby pan jeszcze jednego drinka? – zapytał kelner z przesadną uprzejmością.
– Nie, dziękuję – odpowiedział Marek, po angielsku, ale z taką niepewnością, jakby każde słowo ważyło tonę.
Uśmiechnęłam się do kelnera, dodając coś o tym, jak bardzo uwielbiamy Dubaj. Poczułam, że on wie, że to wszystko na pokaz. Ale udawałam, że wierzę w tę grę. Wciągałam brzuch, śmiałam się, kiedy ktoś prosił mnie o zrobienie zdjęcia. Przez chwilę czułam się jak ktoś inny. Lepszy.
Marek milczał. Czasem tylko przytakiwał, czasem podchodził do Kacpra, by go posmarować kremem, ale z każdym dniem robił się cichszy, jakby topniał pod tym słońcem.
Czułam się wspaniale
Wieczorem, leżąc w hotelowym łóżku, przeglądałam zdjęcia. Na jednym wyglądałam naprawdę dobrze. Wysłałam je Dorocie. Odpisała szybko: „Wow! Ale bajka!”. I wtedy coś mnie tknęło. Może nie jesteśmy tacy biedni? Może wystarczy tylko zdecydować, wziąć życie za rogi, nie czekać na cud, tylko działać? Może to wszystko naprawdę zależy od odwagi?
Nie dopuszczałam do siebie myśli o racie. O tym, że Marek ma teraz więcej nadgodzin niż snu. Skupiłam się na kolorach, światłach, palmach. To był nasz czas.
Po powrocie wszystko było inne. Zamiast słońca – szare niebo. Zamiast basenu – zlew pełen naczyń. Marek siedział przy kuchennym stole, dłubiąc widelcem w makaronie.
– Musimy zacisnąć pasa – powiedział cicho. – Raty są większe, niż myślałem. Od jutra biorę drugie zmiany.
– Ja przestanę zamawiać lunch do pracy – rzuciłam odruchowo, jakby to miało cokolwiek zmienić.
Lodówka była prawie pusta. Telefon piszczał z przypomnieniem o zaległym rachunku za prąd. Zignorowałam. Jeszcze dzień, dwa, potem zapłacimy. Przecież zawsze się jakoś udawało.
Było nam ciężko
Wieczorem Kacper zapalił światło w swoim pokoju. Nic. Kliknął kilka razy, aż w końcu wyszedł zdezorientowany.
– Mamo, czemu w domu nie ma światła?
Zamarłam. Poczułam, jak robi mi się gorąco. Stałam przy kuchence z telefonem w ręce, na ekranie świeciło zdjęcie z Dubaju – ja w okularach przeciwsłonecznych, Marek w tle, uśmiechnięty Kacper na wielbłądzie.
– Bo… coś się popsuło – wydukałam. – Zaraz będzie.
Ale nie było. Siedzieliśmy w ciemności, tylko ekran telefonu dawał blask. A ja patrzyłam na te zdjęcia i po raz pierwszy poczułam się nie jak bohaterka bajki, tylko jak jej kiepska wersja.
W kolejne lato nie było samolotu, nie było hotelu ani basenu. Była pożyczona od znajomych przyczepa kempingowa, las pod Augustowem i namiot, który Marek znalazł na OLX-ie za cztery dychy.
Zacisnęliśmy pasa
Rozstawiliśmy się nad jeziorem. Kacper od razu zdjął buty i zaczął biegać boso po trawie, jakby czekał na ten moment cały rok. Ognisko iskrzyło się przy zachodzie słońca, a my siedzieliśmy obok siebie na kocu, zawinięci w jeden koc, bo noce były chłodne.
Nie było zasięgu. Telefon nie pikał, nikt nie wysyłał wiadomości. Żadnych lajków, żadnych zdjęć. Tylko śmiech dziecka, szum liści i spokój.
– Mamo, tu jest lepiej niż w hotelu! – wykrzyknął Kacper, wrzucając do jeziora kolejny kamień.
Popatrzyłam na Marka. Uśmiechnął się. Nie musieliśmy nic mówić. Po raz pierwszy od dawna nie musieliśmy udawać. Nie musiałam wciągać brzucha, nie musiałam się malować, nie musiałam robić ujęć z „tego profilu”.
Było światło. Prawdziwe. Naturalne. I byliśmy razem. Bez filtra.
Lidia, 38 lat
Czytaj także:
- „Moje wesele zmieniło się w bazar pełen przekupek. Ten festiwal pretensji mógł skończyć się tylko w jeden sposób”
- „Rodzina męża zrobiła cyrk z Komunii córki. Miarka się przebrała, gdy szwagier puścił film z moim mężem w roli głównej”
- „Syn i córka doili mnie z kasy, ile wlezie. A kiedy potrzebowałam pomocy, zostawili mnie na lodzie”