Reklama

Od kiedy pamiętam, moim miejscem na świecie był niewielki parterowy domek dziadków na przedmieściach. Po śmierci mamy, kiedy miałem zaledwie sześć lat, to właśnie oni mnie przygarnęli. Ojca nigdy nie znałem.

Reklama

Dziadek Stefan był dla mnie wszystkim. Nie tylko opiekunem, ale i nauczycielem, mentorem, powiernikiem. To on uczył mnie wiązać sznurówki, czytać mapy i naprawiać kran. Każdego wieczoru siadał ze mną do lekcji i tłumaczył rzeczy, które dla mnie – wtedy dziecka – były jak czarna magia. Dziś to ja noszę jego zakupy, odkręcam słoiki i pomagam w ogrodzie. Starość dopadła go znienacka. Jeszcze kilka lat temu biegał po ogródku z sekatorem, a teraz ledwo schodzi po schodach. Ale najgorsze przyszło dopiero niedawno. Kiedy któregoś dnia zastałem go siedzącego przy stole, wpatrzonego w stos listów.

– Co się stało?

Dziadek szybko zakrył koperty, ale zdążyłem dostrzec na jednej z nich znajome czerwone logo i napis „Ostatnie wezwanie do zapłaty”.

– Nie martw się, wszystko mam pod kontrolą – rzucił, próbując się uśmiechnąć, ale jego wzrok był pusty, zmęczony, jakby ktoś wyssał z niego resztki nadziei.

Nie pytałem dalej. Nie od razu. Ale od tego dnia zacząłem dokładniej przyglądać się rachunkom. Dziadek unikał odbierania telefonów i coraz rzadziej wychodził z domu. Coś było nie tak. I czułem, że prędzej czy później wszystko runie. Tyle że nie spodziewałem się, że runie wszystko... również moja rodzina.

Byłem w szoku

Nie wytrzymałem. Kolejne dni udawania, że nic się nie dzieje, dusiły mnie jak ciasny kołnierz.

Co to było za pismo? – zapytałem w końcu pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy przy herbacie.

– Jakie pismo?

– To z czerwonym nadrukiem. Widziałem.

Przez chwilę panowała cisza. Dziadek spojrzał w bok, dłonią wolno przesunął po kubku, jakby szukał w nim odpowiedzi.

To tylko drobne opóźnienie w opłatach. ZUS mi się pomylił z przelewem, wiesz, jak to bywa.

– Nie kłam mi, proszę cię – powiedziałem cicho. – Znasz mnie. Przecież widzę, że coś jest nie tak.

Wtedy spuścił głowę. Długo nic nie mówił. Aż w końcu westchnął, jakby poddał się ostatecznie.

Jestem zadłużony. Grozi nam eksmisja. I nie mówiłem nikomu, bo... bo się wstydzę.

Zamarłem.

– Ale jak to eksmisja? – ledwo przeszło mi przez gardło.

Nie chciałem was obciążać. A już na pewno nie Iwony. Ona by mnie... ona by mnie zniszczyła.

Siedzieliśmy tak, jakby czas stanął w miejscu. I wtedy powiedziałem to, zanim zdążyłem to przemyśleć:

– Spłacę cię. Wezmę kredyt. Nie pozwolę ci zostać na ulicy.

– Nie wolno ci tego robić. To nie twoja sprawa.

– Jesteś moją rodziną. Jedyne, co mam.

I w tamtej chwili, mimo lęku i wątpliwości, podjąłem decyzję. Wiedziałem, że to będzie kosztowało więcej niż pieniądze.

Stałem się wrogiem numer 1

Nie planowałem się tłumaczyć. Spłaciłem zadłużenie dziadka i tyle. Myślałem, że nikt się nie dowie. Ale los, jak zwykle, miał inne plany. Było niedzielne popołudnie, rodzinny obiad u ciotki Iwony. Dziadek nie mógł przyjść – powiedział, że źle się czuje. Siedzieliśmy przy stole, kiedy kuzyn przestawiał moje rzeczy i przypadkiem z mojej teczki w wypadł druk bankowy. Byłą widoczna suma i przelew.

– Ej, a co to? – Maciek uniósł kartkę i odczytał na głos. – Zapłaciłeś za dziadka?

Zamarłem. Próbowałem sięgnąć po kartkę, ale ciotka była szybsza.

– Co to ma znaczyć?! – zasyczała. – Robisz za sponsora?

Pomogłem mu i tyle.

– Bez konsultacji z rodziną?! – wstała gwałtownie. – Czy ty oszalałeś?!

– Pomogłem, bo nikt inny nie zauważył, że on tonie! – podniosłem głos. – Siedzi sam w domu i boi się was jak ognia!

Ty cwaniaczku – wtrąciła kuzynka. – Chciałbyś, żeby potem dom do ciebie należał, tak?

– Co ty gadasz? – syknąłem. – Ratuję mu skórę, a wy mi zarzucacie, że go wykorzystuję?

I wtedy poczułem, że nie tylko mnie nie rozumieją, ale posądzają o najgorsze.

Oskarżyli mnie o najgorsze

Wychodziłem już do domu, ale nie mogłem odszukać kluczy do samochodu. Przetrząsałem kieszenie, kiedy usłyszałem podniesione głosy dochodzące z kuchni. Ciotka i kuzynka chyba myślały, że już mnie nie ma.

– Mówiłam ci, że to cwaniak. Kredyt, ha! Przecież to klasyczna manipulacja – cedziła ciotka. – Niedługo jeszcze przyprowadzi notariusza i każe tacie podpisać jakiś testament!

– Może nie przesadzajmy – wtrąciła kuzynka cicho.

– Nie przesadzajmy? On go ubezwłasnowolni emocjonalnie! Musimy coś z tym zrobić. Trzeba chronić dziadka. Nawet przed własnym wnukiem.

Zamarłem. Wiedziałem, że nie mogę już tego przemilczeć. Wszedłem do kuchni bez pukania.

– Naprawdę uważacie, że trzeba mnie wymazać z jego życia? – zapytałem lodowato. – Mnie? Był z nim przez te wszystkie lata, gdy wy miałyście go gdzieś?

Ciotka aż podskoczyła.

– Podsłuchiwałeś?!

– Nie, ale słyszałem. Każde słowo. I nie wierzę, że naprawdę chcecie mu zrobić coś takiego. Co, wsadzicie go do domu opieki, żeby nikt nie widział, jak umiera?

Nie jesteś rodziną – syknęła ciotka. – Jesteś pasożytem, który chce się dorobić na staruszku!

– To ty jesteś potworem – powiedziałem cicho, ale z siłą.

Wybiegłem z mieszkania. Po raz pierwszy poczułem, że nie mam rodziny.

Nie dałem się złamać

Drzwi do mieszkania dziadka były otwarte. Siedział przy kuchennym stole i jak zwykle układał pasjansa, choć wzrok miał wbity w okno, nie w karty. Usłyszał moje kroki, ale nie spojrzał.

– Tak to sobie wyobrażałeś? – rzuciłem gorzko. – Że jak się wszystko wyda, to będę czarną owcą, a ty umyjesz ręce?

Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.

To się wymknęło spod kontroli. Nie chciałem tak tego...

Cisza. Usiadłem ciężko naprzeciwko niego. Poczułem, jak pieką mnie oczy, ale nie dałem się złamać.

W ich oczach jestem złodziejem, który chciał cię wykorzystać. A w twoich?

Zamilkł. Przez chwilę słyszałem tylko tykanie zegara i odgłos gotującej się wody w czajniku. W końcu westchnął.

– Jesteś moim wnukiem. Jedyne, co mi zostało. Ale... jestem stary. Zmęczony. I chyba... tchórzliwy. Zawsze bałem się konfrontacji z Iwoną. Ty przynajmniej masz odwagę się postawić.

– Za jaką cenę?

Popatrzył na mnie ze smutkiem.

– Nie zasłużyłeś na to. A ja nie zasłużyłem na ciebie. Nikt nie zrobiłby dla mnie tyle, co ty. Ich reakcja mnie zmroziła. Zrozumiałem, że nie mam odwagi stanąć po twojej stronie, choć to ty jesteś moją rodziną. Nie oni.

Wstałem. Gardło miałem zaciśnięte.

– Dobrze wiedzieć, że chociaż ty jeszcze to pamiętasz.

Wyszedłem. W tym momencie poczułem, że straciłem dom, ale nie dziadka.

Zaskoczył mnie

Kilka dni unikałem wszystkich. Odbierałem tylko telefony z pracy i jadłem byle co z pobliskiego baru. Z dziadkiem też się nie kontaktowałem – nie z gniewu, raczej z potrzeby oddechu. Potrzebowałem czasu, żeby w ogóle zrozumieć, co się wydarzyło. I co ze mną dalej. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, napisał do mnie Maciek.

„Wpadniesz dzisiaj na piwo? Bez ciotek, przysięgam”.

Nie miałem ochoty. Ale też nie miałem nic lepszego do roboty. Pojechałem. Siedział już w ogródku pubu, w kurtce z wyciągniętym rękawem i plastikowym kuflem przed sobą.

Dzięki, że przyszedłeś – powiedział, gdy tylko usiadłem.

– Nie do końca wiem, po co.

– Bo chciałem ci powiedzieć, że nie kupuję tej całej ściemy, którą wciska Iwona. I że... rozumiem cię. Choć przez lata myślałem, że jesteś zapatrzony w siebie, to teraz widzę, że byłeś po prostu jedynym, komu zależało na dziadku.

Popatrzyłem na niego z lekkim zdziwieniem. Kuzyn zawsze był trochę obok. Niby w rodzinie, ale daleko.

– Czemu mi to mówisz?

– Bo ja sam nigdy nie miałem odwagi zbliżyć się do dziadka. I widzę, że to ja powinienem się teraz wstydzić.

Przez chwilę milczeliśmy. Rozmawialiśmy o starych czasach, o tym, jak dziadek opowiadał kawały przy grillu i jak kiedyś pokłócił się z Iwoną o kiszoną kapustę. I pierwszy raz od dawna... śmiałem się. Poczułem, że może nie wszyscy są przeciwko mnie. Może jeszcze nie wszystko stracone.

Paweł, 24 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama