Reklama

Pracuję w warsztacie samochodowym od kiedy tylko skończyłem technikum. Nie jestem geniuszem, ale swoje potrafię. Silniki słuchają mnie lepiej niż niektórzy ludzie. A może to po prostu ja ich słucham uważniej.

Reklama

Odkładałem na siebie

Każdego ranka wstaję o szóstej, jem jajko na twardo i chleb z masłem, a potem idę do roboty. Popołudniami zjadam obiad w barze U Halinki, liczę pieniądze, przeglądam ogłoszenia mieszkań i robię przelew na subkonto oszczędnościowe. Odkładam na własne M. Nie imprezuję, nie noszę markowych ciuchów. Każdy grosz ma cel. Własne mieszkanie – to moje marzenie, może największe, jakie mam.

Dorastałem w ciasnym mieszkaniu z matką i siostrą, ojciec odszedł, zanim poszedłem do szkoły. Z Agnieszką, moją siostrą, łączyła mnie kiedyś więź nie do podważenia. Chroniłem ją, kiedy płakała, kiedy w szkole dokuczali, kiedy po śmierci naszej matki zupełnie się pogubiła. Ona była młodsza o trzy lata, zawsze bardziej zagubiona, a ja – zawsze ten silniejszy.

Po ślubie wyjechała do innego miasta, ale rozwiodła się i wróciła. Mówiła, że potrzebuje nowego startu. Ja jej uwierzyłem. W końcu to Agnieszka, moja mała siostra. Dlatego kiedy przyszła z prośbą, nie umiałem od razu powiedzieć „nie”.

Pomogłem jej

Zjawiła się bez zapowiedzi, w drzwiach mojego wynajmowanego mieszkania, trzymając w dłoni torbę. Miała na sobie za duży płaszcz. Nie pytała, czy może wejść – weszła od razu, jakby nigdy stąd nie wyjechała.

– Musimy pogadać – powiedziała i usiadła na mojej kanapie, zostawiając swoje rzeczy na podłodze. – Chodzi o kredyt.

Patrzyłem na nią, próbując zrozumieć, co dokładnie chce mi powiedzieć. Agnieszka nigdy nie była dobra w konkretach. Zaczynała od środka, lawirowała, zaklinała rzeczywistość. I tym razem nie było inaczej. Opowiadała długo o pracy, o tym, że chce się ustatkować, że planuje kupić mieszkanie, że ma już upatrzone, ale brakuje jej poręczyciela. Twierdziła, że wszystko jest na jej głowie – praca, alimenty, samotność. Potrzebuje tylko tego podpisu.

– To tylko formalność – mówiła, patrząc mi w oczy. – Nikt nie będzie cię o nic pytał. Ja to wszystko będę spłacać co miesiąc. Masz moje słowo.

Naciskała na mnie

Nie lubię podejmować decyzji pod presją, a ona przycisnęła mnie od razu. Wstałem, podszedłem do okna, spojrzałem na ulicę, jakbym mógł tam znaleźć odpowiedź.

– Aga, wiesz, że staram się uzbierać na wkład własny. Bez zdolności kredytowej nic nie zrobię – powiedziałem.

– Ale przecież to tylko na chwilę! – przekonywała. – Potem mogę przepisać kredyt na siebie.

Zamilkła. W pokoju zrobiło się cicho. Usiadła znowu na kanapie, zgarbiła się, spojrzała na swoje dłonie. Wtedy przypomniałem sobie, jak jako dzieciak zasłaniałem ją w szkole, kiedy starsi popychali ją na korytarzu. Jak nosiłem ją do łóżka, kiedy zasypiała na podłodze obok naszej mamy. Jak znosiłem jej fochy, jej płacz, jej głupie decyzje. Była moją siostrą. Jedyną, jaka mi została. Rodziną.

– No dobrze – powiedziałem po chwili. – Ale pod jednym warunkiem. Wszystko musi być uczciwe, czarno na białym. Musisz spłacać ten kredyt, bo ja nie mam z czego.

– Będę – wyszeptała, a potem podbiegła i mnie przytuliła.

Chciałem pomóc

Któregoś dnia po pracy wyjąłem kopertę ze skrzynki. Biała, gruba, z pieczątką banku, którego nazwy już nauczyłem się nie lubić. Otworzyłem ją od razu, jeszcze na klatce schodowej. Słowa były suche, urzędowe. „Niespłacone raty”, „zaległości”, „obowiązek poręczyciela do uregulowania należności”. Przysiadłem na schodach. Przeczytałem raz, potem drugi. Nie było wątpliwości. Agnieszka nie płaciła, a bank właśnie przyszedł po swoje – ode mnie.

W ciągu następnych kilku dni wszystko zaczęło się sypać. Na moim koncie oszczędnościowym ubywało pieniędzy. Zdolność kredytowa zniknęła. Kolejna wypłata w dużej części poszła na spłatę raty, której nie przewidywałem. Przestałem sypiać. W pracy stałem nad silnikiem i gapiłem się bez sensu, dopóki ktoś nie poklepał mnie po plecach i nie zapytał, czy wszystko w porządku.

Dzwoniłem do niej. Odbierała poczta głosowa. Pisałem wiadomości – czytała, nie odpisywała. Czułem, jak złość zaczyna mi szarpać gardło. W końcu wsiadłem na rower i pojechałem do niej.

– Dostałem pismo z banku. Nie spłacasz kredytu. Wiesz, co to dla mnie znaczy?

Milczała.

– Nie odbierasz, nie odpisujesz. Mam płacić za ciebie? Po cichu? Mam patrzeć, jak wszystko, co odkładałem, idzie na twój dług?

– Ja też mam problemy – powiedziała cicho i zamknęła drzwi.

Nie zdążyłem nic odpowiedzieć. Stałem przez chwilę, słuchając, jak przekręca zamek. Potem zszedłem po schodach, powoli, ciężko, jakbym nie miał już po co wracać.

Wykorzystała mnie

Minął tydzień. Potem drugi. Codziennie wracałem z pracy i zerkałem do skrzynki z dziwną nadzieją, że może znajdę tam coś od niej. List, karteczkę, cokolwiek. Ale skrzynka milczała, tak samo jak telefon. Wiadomości nie były już nawet odczytywane. Kiedy zadzwoniłem do banku, potwierdzili – nie wpłynęła żadna rata od tamtego czasu. Wszystko dalej ciążyło na mnie.

W końcu pojechałem jeszcze raz pod ten adres. Mieszkanie było zamknięte, skrzynka pełna ulotek. Sąsiadka z dołu spojrzała na mnie z nieufnością, kiedy zapytałem o Agnieszkę.

– Ta pani chyba się wyprowadziła – powiedziała, opierając się o framugę. – Już z tydzień nikt jej tu nie widział.

Stałem tam jeszcze chwilę, jakby moje nogi nie chciały przyjąć tej informacji. Potem podziękowałem i poszedłem. Nie pamiętam, jak dojechałem z powrotem na drugi koniec miasta.

Zostałem oszukany

Następnego dnia w warsztacie nikt nie zauważył, że jestem inny. Albo udawali, że nie widzą. Jeden z kolegów, Maciek, podszedł do mnie, kiedy kończyłem wymieniać filtr powietrza w oplu.

– No, Paweł, a jak tam z tym twoim mieszkaniem?

Zamarłem. Odłożyłem śrubokręt. Przełknąłem ślinę i chyba po raz pierwszy od tygodni spojrzałem komuś prosto w oczy.

– Nie będzie żadnego mieszkania – powiedziałem cicho. – Wpakowałem się w coś... Głupiego. Poręczyłem kredyt. Dla siostry. I teraz to ja go spłacam.

Przez chwilę obaj milczeliśmy. W warsztacie brzęczała wiertarka, ktoś klął, bo nie chciał zejść tłumik. Zwykły dzień. A mnie wydawało się, jakbym był gdzieś indziej. Jakbym obserwował samego siebie z zewnątrz. Opowiedziałem mu wszystko.

– Stary… – powiedział w końcu Maciek. – Nie wiem, co ci powiedzieć. Ale jakbyś chciał kiedyś pogadać… to wiesz. Jestem.

Pokiwałem głową. Nie umiałem mu odpowiedzieć. Może dlatego, że pierwszy raz naprawdę poczułem, ile mnie to kosztuje. Nie pieniądze – tylko zaufanie. I że to nie była tylko formalność. To było wszystko, co miałem.

Paweł, 43 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama