„Pomagałem staruszkom, by odkupić swoje winy z dawnych lat. W hospicjum stanąłem oko w oko z błędem młodości”
„Wreszcie wspomnienia zbladły, nie myślałem już tylko o tym, co zrobiłem, nie budziłem się w nocy, skutecznie udało mi się zepchnąć ten koszmar daleko w głąb umysłu, chociaż zawsze gdzieś tam tkwił, jak zadra”.

Pchałem wózek długim korytarzem i rozmawiałem z podopieczną, niezmiernie miłą, uroczą kobietą. Pani Marlena kiedyś była bardzo atrakcyjna, mogłem to zobaczyć na zdjęciach, które chętnie pokazywała, lecz teraz ktoś, kto jej nie widział od paru lat, miałby problemy, aby ją poznać.
– Jest pan wspaniały, panie Leszku – mówiła, odwracając ku mnie głowę. – Uwielbiam, kiedy pan przychodzi.
Może była śmiertelnie chora, może cierpiała potworne męki, kiedy leki przestawały działać, ale to nie znaczyło, że przestała być kobietą. W dodatku kobietą przyzwyczajoną do hołdów ze strony brzydszej płci. W takich chwilach naprawdę nie bardzo wiedziałem, czy mówi szczerze, czy chce mi tylko zrobić przyjemność, czy też próbuje sprawić, abym traktował ją jak zdrową, piękną kobietę. Najważniejsze jednak, że odrywała się choć na chwilę od myśli, że nie pozostało jej wiele życia.
– Proszę nie żartować – zaśmiałem się. – Gdzie mnie do cudowności.
– To pan niech nie żartuje – odparła z powagą. – Może nie ma pan klasycznej urody filmowego amanta, ale to nie znaczy, że kobiety się panem nie interesują. Powiem więcej, wiele jest takich, które niekoniecznie lubią ekranowych cukierasków.
Zacząłem się śmiać
Pani Marlena była naprawdę wyjątkowa. I zaraz poczułem ukłucie koło serca. Już niedługo przyjdzie ją pożegnać. Nie pierwszą i nie ostatnią chorą osobę w tym miejscu, ale akurat jej będzie mi bardzo brakowało. Towarzyszyły mi właśnie takie smutne myśli, chociaż przez cały czas pogodnie przekomarzałem się z kobietą. W pewnej chwili powiedziałem coś, co wywołało jej głośny śmiech, zupełnie niepasujący do tego miejsca, a jednocześnie ożywczy. Z pokoju przed nami wyjrzała zaciekawiona starsza pani.
– A co to za wesołość? – zapytała surowo. – Kabarety sobie wyprawiacie?
Pomachałem jej, a ona odpowiedziała uśmiechem i odmachała.
– Przyjdź do mnie późnej, Leszku – powiedziała. – Chciałabym ci coś pokazać.
– Na razie jest mój! – napomniała ją pani Marlena. – I nieprędko go puszczę.
– Przyjdę, pani Olu – obiecałem. – Postaram się jeszcze dzisiaj.
„Postaram się” to było dobrze powiedziane. Miałem do zrobienia jeszcze sporo rzeczy i mieliśmy przyjąć kogoś nowego. Odprowadzałem właśnie panią Olę do pokoju, kiedy natknąłem się na tę grupkę – dwie starsze kobiety, mężczyznę koło pięćdziesiątki i drobną, wychudzoną panią. Ledwie trzymała się na nogach, wydawało się, że za chwilę upadnie, ale nagle na mnie spojrzała i zesztywniała. Miałem wrażenie, że cała jej niemoc gdzieś odpłynęła. Przyglądała mi się w napięciu, nie mrugając nawet. Cóż, piękny może nie jestem, ale dzieci mną straszyć chyba się nie powinno. A w oczach kobiety, ogromnych w szczupłej twarzy, gościł strach. Nie, nie zwykły strach – przerażenie. Dlaczego?
Przyjrzałem się chorej. Nie znałem jej, więc pewnie to ona miała zostać dzisiaj przyjęta. Miałem wrażenie, że gdzieś już ją widziałem, ale nie potrafiłem powiedzieć, gdzie i kiedy. Tylko te oczy… Mogłaby się przyśnić z tym ich niesamowitym wyrazem. Przyśnić…?
– Panie Leszku! – pielęgniarka odwróciła moją uwagę. – Może pan mi pomóc? Pani Stasia znowu nie może wstać z fotela.
Stasia nie była filigranową pensjonariuszką, jak większość osób. Przeciwnie – ważyła dobre sto kilo i niewielu pracowników mogło sobie z nią poradzić w pojedynkę. W tym względzie stanowiłem wyjątek.
– Już idę – odpowiedziałem i zwróciłem się do pani Oli. – Dalej sobie sama pani poradzi?
Pokiwała głową.
– Proszę iść do staruszki.
W jej ustach zabrzmiało to o tyle zabawnie, że były prawie rówieśnicami. Jednak choroba sprawiała, że wyglądały na o wiele starsze. Szczególnie właśnie pani Stanisława. Pomogłem pielęgniarce przenieść kobietę z fotela na łóżko.
– Trzeba ją chyba umyć – mruknąłem.
– Trzeba – potwierdziła pielęgniarka. – Ale sama z tym sobie nie poradzę.
Skąd ja znam tę starszą kobietę?
Skończyliśmy po jakichś dwudziestu minutach. Spojrzałem na zegarek. Moja praca dobiegała końca. To był ciężki dzień i byłem mocno zmęczony, dlatego z ulgą opuściłem pełne bólu mury hospicjum. Po drodze zrobiłem małe zakupy i wróciłem do swojego niewielkiego mieszkanka, które zostało mi po zmarłej mamie. Pokój z kuchnią to może nie jest wielki luksus, ale jak mówi mądre powiedzenie: „lepszy domek ciasny, ale własny”.
Zjadłem, obejrzałem jakiś film i myślałem o następnym dniu. Nie miałem dyżuru w hospicjum, czekała mnie tylko praca w drukarni. Tylko że przez cały czas prześladowało mnie tamto spojrzenie. Byłem coraz bardziej pewny, że znam tę chorą. Tylko skąd? Następny dzień minął szybko, bo było sporo pracy przy zamówieniach i pakowaniu książek. Po powrocie do domu może nie padłem, aby byłem zmęczony. W tej chwili z dość małym entuzjazmem myślałem o tym, że jutro przed nocną zmianą będę musiał pójść na kilka godzin do hospicjum. Ale wiedziałem też, że rano wstanę i pobiegnę tam z radością. Jeszcze parę lat temu nigdy bym nie przypuszczał, że będę pracował jako wolontariusz w takim miejscu.
Wciąż tylko męczyło mnie spojrzenie oczu nowo przyjętej kobiety. Wzbierał we mnie niepokój, ale nie przeszkodził mi zasnąć – byłem zbyt zmęczony. Wstałem o szóstej i godzinę później wchodziłem już przez szklane drzwi. Z zewnątrz hospicjum wyglądało bardzo ładnie, w niczym nie kojarzyło się z ośrodkiem, w którym przebywają ludzie najciężej chorzy, w większości czekający na śmierć.
– O, mój pan Leszek! – ucieszyła się pani Marlena, którą Sylwia, również wolontariuszka, wiozła właśnie z zabiegu.
– Przyjdzie pan do mnie?
– Przyjdę, przyjdę – zapewniłem.
– To nie jest wcale takie pewne – usłyszałem cichy głos.
Spojrzałem. Obok mnie stał dyrektor i patrzył za odjeżdżającą pacjentką.
– Coś się stało? – zaniepokoiłem się. – Pani Marlena gorzej się czuje? Bo nie widać.
– Nie o nią chodzi, tylko o pana – odparł szef. – Musimy porozmawiać. Zapraszam do mnie.
Po chwili siedziałem w fotelu dla interesantów, a on milczał dość długo.
– Coś pan przede mną zataił, kiedy przyszedł pan tu pracować.
Zmarszczyłem brwi. Co zataiłem?
Ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, olśniło mnie. Wiedziałem już, o co chodzi.
– Nie powiedział pan, że ma kryminalną przeszłość – wyjaśnił.
– Czy to ma aż takie znaczenie? – zapytałem nieco zaczepnie.
– Oczywiście, że ma – odparł. – Zastanowiłbym się dziesięć razy, czy pozwolić panu tak swobodnie poruszać się po całym terenie.
Trochę się zmartwiłem, ale bardziej zirytowałem.
– Pracuję tutaj przeszło rok – powiedziałem. – Czy przez ten czas coś zginęło? Czy popełniono jakieś przestępstwo?
Pokręcił przecząco głową.
– Oczywiście, że nie. I pewnie nigdy bym się nie dowiedział o tym, że pan siedział, gdyby nie pacjentka, którą wczoraj przyjęliśmy.
W tej chwili wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Już wiedziałem, skąd znam te oczy i kogo mi przypomina zniszczona, wychudzona twarz. Widywałem ją głównie na sali sądowej, ale wtedy to była pełna życia, bardzo ładna kobieta.
– Eliza N… – wymamrotałem. – Mój Boże, jak ona się zmieniła!
– Tak, pani Eliza – potwierdził dyrektor. – Pańska niegdysiejsza ofiara. Już pan rozumie?
Zacisnąłem usta i rozłożyłem ręce w bezradnym geście.
– Cóż, panie dyrektorze – powiedziałem po chwili milczenia. – Skoro tak to wygląda…
– Chciałbym usłyszeć pańską wersje, zanim podejmę ostateczną decyzję – przerwał mi.
Nie zawsze byłem dobrym, uczynnym człowiekiem
Co więcej, w latach chmurnej i durnej młodości byłem bardzo złym chłopakiem. W więzieniu przebywałem kilka razy, ale zawsze na niskich wyrokach. Bo też nic wielce poważnego nie zrobiłem. Aż do tamtego dnia, kiedy z dwoma kumplami dopadliśmy tę kobietę na ulicy i wciągnęliśmy ją do parku. Chodziło nam o zawartość jej torebki. Przedtem widzieliśmy, jak wyciąga większą sumę z bankomatu. Najpierw broniła pieniędzy jak niepodległości, ale dostała raz i drugi w twarz i zaczęła mięknąć. Tylko że pojawił się facet, który postanowił pobawić się w superbohatera. Gdyby jeszcze zaczął wrzeszczeć o pomoc, może byśmy po prostu wyrwali tę torebkę i zwiali.
Kiedy z nim skończyliśmy, nie ruszał się. Kobieta znów zaczęła krzyczeć i wtedy przyszło opamiętanie. Spojrzałem na nią, a ona wlepiła we mnie oczy pełne niesamowitego przerażenia. Wydawały się wręcz nieludzkie, tak że sam poczułem strach.
– Chodu! – warknął Majcher i wyrwaliśmy ile sił w nogach.
Po kilkuset metrach przystanęliśmy, żeby złapać oddech.
– Jej też trzeba było dać w łeb – powiedział Lucek. – Może nas rozpoznać.
– A co, chcesz wracać? – zakpił Majcher. – Zaraz tam się zaroi od glin.
Milczałem. Wciąż miałem przed sobą przerażone oczy kobiety. Tak właśnie znalazłem się przed sądem z zarzutami udziału w rozboju, ciężkiego pobicia. Na szczęście mężczyzna nie umarł, choć było blisko. Tak czy inaczej, dostałem dziesięć lat, jednak wyszedłem wcześniej za dobre sprawowanie. Nie zamierzałem wracać do poprzedniego życia. Tamte krótsze odsiadki nie zrobiły na mnie wrażenia, ale ta była inna. Poza tym długo śniło mi się po nocach to, co zrobiłem. Nie tylko po nocach. Wracał obraz pobitego człowieka, wracały oczy przestraszonej prawie na śmierć kobiety.
Uciekałem w książki, zacząłem się zajmować pracą na rzecz potrzebujących. Można to na szczęście robić także w zakładzie karnym. Wreszcie wspomnienia zbladły, nie myślałem już tylko o tym, co zrobiłem, nie budziłem się w nocy, skutecznie udało mi się zepchnąć ten koszmar daleko w głąb umysłu, chociaż zawsze gdzieś tam tkwił, jak zadra…
Zaraz pewnie mnie wyrzuci
– Powinienem ją poznać od razu – powiedziałem na zakończenie opowieści do kierownika. – Ale przez wiele lat zadbałem o to, aby nie pamiętać…
Westchnął ciężko, odchylił się nieco w fotelu.
– Tylko że ona nie zapomniała – rzekł. – Usłyszałem od jej bliskich tę samą historię co od pana. Ona sama już nie może mówić.
– Dobrze, panie kierowniku – wstałem. – Więcej się tutaj nie pojawię. I pewnie wyśle pan ostrzeżenia do innych hospicjów w okolicy. Nie, nie mam pretensji. – uniosłem rękę, widząc, że chce coś powiedzieć. – To prawda, że powinienem ujawnić moją niechlubną historię. Tylko wie pan, nikt nie lubi przyznawać się do takich rzeczy.
– Niech pan siada! – podniósł nieco głos. – Co się stało, to się nie odstanie. Trzeba się zastanowić, co z panem dalej zrobić. Szkoda takiego pracownika, nasze podopieczne pana uwielbiają.
– Tylko jak się rozejdzie, kim jestem… A właściwie, kim byłem…
– Może się nie rozejdzie – odparł. – Nikt tu nie narobił przecież krzyku.
Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl.
– A czy pani Eliza nie zgodziłaby się ze mną porozmawiać? – spytałem. – Może zdołałbym jej wytłumaczyć, że nie jestem już tym samym człowiekiem? I chciałbym przeprosić, bo nie miałem okazji…
Teraz on wstał, podszedł do okna i wyjrzał na niewielki dziedziniec.
– I nie będzie pan miał okazji – odparł. – Rodzina zabrała ją natychmiast, a ja pomogłem im znaleźć miejsce w innej placówce. Pani N. zostały tylko tygodnie życia, najwyżej dwa miesiące. Nowotwór – wyjaśnił.
Z jednej strony poczułem ulgę, bo to by było trudne spotkanie, z drugiej zrobiło mi się żal, że nie zdołam podjąć choćby próby przeprosin…
– Dobrze… – powiedział szef i odwrócił się do mnie. – Uważam, że każdy zasługuje na szansę. Pan nigdy nie zrobił tutaj nic złego, wręcz przeciwnie, więc tym bardziej na nią zasługuje. Wyznał pan, co zrobił, niczego nie ukrywał, więc też będę zupełnie szczery. Będę na pana od dzisiaj patrzył nieco inaczej niż do tej pory, na pewno wręcz odruchowo zachowam wzmożoną czujność, ale nie zamierzam panu zabraniać wolontariatu. A jeśli pan się sprawdzi i kara już ulegnie zatarciu, rozważę możliwość przyjęcia pana do pracy na etacie.
Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Byłem pewien, że delikatnie i uprzejmie, ale mnie koniec końców wyleje.
– Dziękuję – powiedziałem cicho.
– Wierzę, że się pan zmienił – odpowiedział. – I obym się nigdy nie zawiódł. Ale sądzę, że już nie jest ważne, kim pan był kiedyś, ważne, kim jest dzisiaj.
Chyba po raz pierwszy w życiu wzruszenie odebrało mi głos.