Reklama

Od siedmiu lat mieszkam sama. Mój mąż zmarł nagle. Zostałam z ciszą, która wtedy brzmiała jak wyrok, a potem… przyzwyczaiłam się. Lubiłam tę ciszę. Była uporządkowana, spokojna, jak mój dzień. Herbata o siódmej, krzyżówki, trochę telewizji, trochę książki. Porządek w szafach, obrusy na niedzielę i ciepłe kapcie na zimne poranki.

Z córką, Eweliną, kontakt miałyśmy poprawny. Nigdy nie byłyśmy sobie bardzo bliskie, ale dzwoniła raz na jakiś czas, odwiedzała z dziećmi na święta. Zawsze z dystansem, zawsze z nutą pretensji w głosie, choć nie mówiła tego wprost. Może tak już mamy. Inne kobiety przytulają się z córkami na dzień matki – ja dostawałam życzenia esemesem. Ale nie narzekałam. Każdy układa sobie życie po swojemu. Aż raz zadzwoniła. Głos miała płaski, bezbarwny.

– Rozwodzę się z Pawłem. Już po wszystkim. Nie mam dokąd pójść.

Zrobiłam, co należało. Powiedziałam, że oczywiście może się u mnie zatrzymać z dziećmi tymczasowo, dopóki nie znajdzie czegoś dla siebie. Spodziewałam się hałasu, bałaganu, ale też – nie ukrywam – jakiejś bliskości. Rodzina to rodzina. Może to będzie nasza szansa na nowy początek.

Na początku było nawet miło. Ewelina była uprzejma, wdzięczna. Dzieci biegały po domu, śmiały się, a ja robiłam naleśniki, tak, jak kiedyś. Było gwarno, ciepło. Jakby dom znów oddychał.

Byłam zmęczona

Pamiętam dokładnie ten moment. Siedziałam w kuchni, próbując skupić się na artykule w gazecie, który czytałam już trzeci raz z rzędu, a i tak nie potrafiłam powiedzieć, o czym był. W tle leciały bajki. Głośne, kolorowe, z jakąś wrzaskliwą piosenką, której melodia wgryzała mi się w skronie jak ból głowy.

Kacper co chwilę przebiegał przez kuchnię, trzymając w rękach plastikowy miecz. Lena marudziła. Ewelina siedziała w salonie z telefonem, głową podpartą o dłoń. Jej wzrok wbity był w ekran, zupełnie jakby była sama, jakby nic dookoła niej nie istniało.

– Może dziś bajki trochę ciszej, co? – zaproponowałam, starając się mówić spokojnie, nie za ostro.

Przepraszam, że nie pasujemy do twojego muzeum – odpowiedziała bez podnoszenia wzroku.

Poczułam, jak w jednej sekundzie coś się we mnie kurczy. Wstałam i wyszłam z kuchni. Przeszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Usiadłam na łóżku i patrzyłam na podłogę. Nic więcej nie byłam w stanie zrobić.

Przecież wiedziałam, jak ma ciężko. Sama jej to mówiłam, że może zostać, ile tylko potrzebuje. Ale tego dnia miałam wrażenie, że nikt nie zauważa, że ja też tu mieszkam. Że jestem. Nie chcę krzyczeć, nie chcę się kłócić, chcę tylko móc poczytać w ciszy.

Irytowała mnie

Od tamtej chwili unikałyśmy siebie. Ja przemykałam przez dom, ona zamykała się w swoim pokoju z dziećmi. Kiedy się mijałyśmy, mówiłyśmy tylko to, co konieczne. Kiedy się nie musiałyśmy mijać, nie robiłyśmy tego wcale.

Była sobota, przed południem. Chciałam usiąść z herbatą w salonie, tak, jak zawsze. Niby drobiazg, ale dla mnie to był rytuał. Wzięłam filiżankę, weszłam do pokoju i stanęłam. Na kanapie leżała Lena, zawinięta w koc, z pilotem w ręce. Fotel był cała zarzucony zabawkami – puzzle, książeczki, jakieś lalki. Podłoga też zajęta. Pomyślałam, że może poczekam, aż się zwolni miejsce.

Stałam chwilę z tą herbatą w ręce, ale nikt nie spojrzał. Nie było gdzie usiąść, nawet na chwilę. Odwróciłam się i wróciłam do siebie. Postawiłam filiżankę na stoliku, ale już mi się nie chciało pić. Usiadłam na krześle i włączyłam radio, cicho, żeby nie przeszkadzać. Wieczorem podeszłam do Eweliny.

– Zostawiłaś zabawki wszędzie.

– Już sprzątam. Wiesz, jak to jest z dziećmi.

Nie odpowiedziałam. Właściwie nie wiedziałam już, jak to jest.

Nie rozumiałyśmy się

Z dnia na dzień coraz mniej mówiłyśmy do siebie. Codzienne rozmowy ograniczały się do pojedynczych zdań. „Zrobiłam obiad”, „Masz może chusteczki?”, „Zamkniesz drzwi do łazienki?”. Tyle. Czasem wydawało mi się, że zamieniam się w cień we własnym domu.

Zaczęłam wstawać wcześniej, żeby choć chwilę mieć kuchnię dla siebie. Gotowałam zupę na cały tydzień, żeby później unikać wspólnego gotowania. Czasami szłam na spacer, tylko po to, żeby nie być w mieszkaniu. Ewelina z kolei coraz częściej zamykała się w pokoju, wychodziła tylko po to, żeby zrobić dzieciom kolację albo włączyć pranie. Pewnego wieczoru usłyszałam, jak otwiera drzwi do mojego pokoju. Stanęła w progu, nie wchodząc dalej.

– Wiem, że ci przeszkadzamy. Czuję to. Może powinnam była zostać w tamtym mieszkaniu.

Spojrzałam na nią. Nie chciałam krzyczeć, ale coś się we mnie zbierało od dawna.

– To był mój dom – powiedziałam. – Teraz nie mam gdzie oddychać. Wszędzie was pełno.

Popatrzyła na mnie zaskoczona, jakby pierwszy raz usłyszała, co naprawdę czuję. I nagle między nami zrobiło się tak cicho, że było słychać tylko kapanie wody z kranu w kuchni. W nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam na plecach, patrząc w sufit. W głowie wracały do mnie obrazy sprzed lat. Jak Ewelina przyszła na świat – maleńka, czerwona, z czarnym puklem włosów. Jak nosiłam ją po korytarzu, kiedy płakała bez przerwy. Jak bałam się, że coś robię nie tak, że nie umiem być matką.

Pamiętam jedną noc, gdy płakała już trzecią godzinę. Zeszłam na dół do kuchni, usiadłam przy stole i oparłam czoło o blat. Przyszedł mój mąż, spojrzał na mnie i powiedział cicho:

– Wytrzymasz. Dla niej.

Wytrzymałam. Choć były dni, gdy nie miałam siły nawet się uśmiechnąć. Teraz, po tylu latach, myślałam, że będzie inaczej. Że dorosłość przyniesie spokój. Ale z Eweliną nigdy nie było łatwo. Zawsze trzymała się na dystans. Zawsze patrzyła na mnie, jakby czekała, aż coś zrobię nie tak.

Może to ja się zmieniłam. Może już nie mam tej cierpliwości. Albo może nie jestem tą matką, której potrzebowała.

Była zrezygnowana

Rano zrobiłam jajecznicę i usmażyłam kilka kromek chleba na patelni. Lubiła taką, kiedy była dzieckiem. Postawiłam talerze na stole, usiadłyśmy naprzeciw siebie. Dzieci jeszcze spały.

– Chciałam z tobą porozmawiać – powiedziałam. Nie patrzyła mi w oczy.

– Domyślam się.

– Nie chcę was wyrzucać. Ale nie potrafię tak żyć. Nie mam już swojego miejsca.

– To może trzeba było mi powiedzieć od razu, że nie jestem tu mile widziana.

– Nie chodzi o to. Tylko że to już nie jest mój dom.

Zamilkła. Złożyła ręce na stole, jakby chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła.

– Zaczniemy czegoś szukać. Dam znać, jak coś znajdę – powiedziała w końcu.

Tego wieczoru położyła dzieci wcześniej niż zwykle. Nie włączała bajek. Chodziła cicho, z głową spuszczoną. Ja siedziałam w swoim pokoju, patrząc na zasłony, które sama szyłam trzy lata po ślubie. Myślałam o tym, jak bardzo się starałam. I jak niewiele z tego zostało. Wyprowadziły się po dwóch miesiącach. Najpierw tylko kartony, potem meble, na końcu ona z dziećmi. Lena jeszcze pomachała mi z okna auta. Kacper patrzył przed siebie, milczący. Ewelina powiedziała tylko, że dziękuje, że nie zapomni.

Zostałam sama. I nie poczułam ulgi. Dom był znów cichy, ale ta cisza nie koiła. Teraz brzmiała jak wyrzut. Usiadłam w salonie, tam, gdzie zawsze piłam herbatę. Pusto. Zabawki zniknęły, ale ślady po nich zostały – drobne rysy na stole, plama na kanapie, która nie chce zejść.

Mogłam się bardziej postarać. Może powiedzieć coś inaczej. Może mniej liczyć na wdzięczność, a bardziej na zrozumienie. Ale nie umiałam. I ona też nie umiała. Dwie kobiety pod jednym dachem, każda z własnym ciężarem.

Teresa, 64 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama