„Pomogłam koleżance po stracie pracy. Traktowała mój dom jak hotel all inclusive, ale nie to było najgorsze”
„Rano zostawiała kubki po kawie na blacie, a jej ubrania były porozrzucane po całym domu. Na początku udawałam, że tego nie widzę. Przecież miała prawo do odrobiny luzu – była w trudnym momencie życia. Ale pewnego dnia, gdy wróciłam z pracy i zobaczyłam pustą lodówkę oraz stertę brudnych naczyń, nie wytrzymałam”.
- Redakcja
Mój dom zawsze był moją ostoją. Cichy, schludny, z idealnie przyciętym żywopłotem i meblami, które wybierałam latami. Nie była to przestrzeń, którą dzieliłam z kimkolwiek – ani z partnerem, ani z rodziną, ani z przyjaciółmi. Tak się po prostu ułożyło. Miałam kilka znajomości, ale żadna z nich nie przerodziła się w coś, co można by nazwać prawdziwą przyjaźnią. Może dlatego, gdy Olga pojawiła się w moim życiu, od razu wciągnęła mnie w swój świat.
Byłyśmy jak ogień i woda
Poznałyśmy się w pracy. Ja – uporządkowana i spokojna, ona – pełna energii, zawsze gotowa rzucić się w wir nowego projektu. Miała coś w sobie, co mnie przyciągało: odwagę, spontaniczność, coś, czego sama zawsze mi brakowało. Z czasem zaczęłyśmy spędzać więcej czasu razem, a nasze rozmowy wychodziły poza tematy zawodowe. To było ożywcze. Kiedy mówiła o swoich planach czy żartowała ze swoich porażek, czułam, że jestem częścią czegoś większego, bardziej ekscytującego niż moje własne, nieco przewidywalne życie.
Pamiętam dzień, w którym zadzwoniła do mnie z płaczem. Straciła pracę. „Wanda, ja nie wiem, co robić. Wszystko mi się wali” – mówiła, łkając w słuchawkę. Przez kilka minut próbowała wytłumaczyć mi swoją sytuację: kredyty, zaległości, groźba eksmisji. W jej głosie słyszałam rozpacz, a ja wiedziałam, że nie mogę pozostać obojętna. Zaproponowałam, żeby wprowadziła się do mnie, przynajmniej na jakiś czas. „Nie mogę patrzeć, jak tak się męczysz” – powiedziałam wtedy, a ona była zbyt wdzięczna, by się długo sprzeczać.
Nie wiedziałam wtedy, że ten krok zmieni moje życie. A już na pewno nie spodziewałam się, jak bardzo.
Wprowadziła się do mnie
Olga wprowadziła się tydzień później z trzema walizkami i pudłem pełnym nieuporządkowanych papierów. Patrzyłam, jak rozstawia swoje rzeczy w gościnnej sypialni, z wdzięcznością obejmującą każdą czynność, jakby nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Przez pierwszy tydzień była wyjątkowo miła – przynosiła kawę, oferowała pomoc w kuchni i stale powtarzała, że nigdy nie zapomni tej przysługi. Czułam się doceniona. W końcu czyż nie o to chodzi w przyjaźni?
Sielanka jednak nie trwała długo. Olga szybko zaczęła traktować mój dom jak swoje miejsce, a mnie – jak osobę, która miała zapewnić jej komfort. Rano zostawiała kubki po kawie na blacie, a jej ubrania były porozrzucane po całym domu. Na początku udawałam, że tego nie widzę. Przecież miała prawo do odrobiny luzu – była w trudnym momencie życia. Ale pewnego dnia, gdy wróciłam z pracy i zobaczyłam pustą lodówkę oraz stertę brudnych naczyń, nie wytrzymałam.
– Olga, mogłabyś przynajmniej sprzątnąć po sobie w kuchni? To nie jest hotel – powiedziałam z wyraźną irytacją.
Olga, siedząc na kanapie z nogami podkulonymi pod siebie, spojrzała na mnie z rozbawieniem.
– Oj, Wandzia, wyluzuj.
Poczułam ukłucie złości, ale uśmiechnęłam się. Może rzeczywiście przesadzałam. Chciałam wierzyć, że to tylko chwilowe, że stres sprawia, iż jest mniej uważna. Jednak takie sytuacje zaczęły się powtarzać. Olga zdawała się zapominać, że to ja otworzyłam przed nią drzwi, a z czasem zaczęła zachowywać się, jakby to ona była gospodynią.
W weekendy zapraszała znajomych bez pytania, mówiąc:
– Wandzia, poznaj Ankę i Roberta! Myślałam, że to ci nie przeszkadza. Przecież lubisz ludzi, prawda?
To „lubisz ludzi” brzmiało niemal kpiąco, ale znów przemilczałam. Zamiast się kłócić, starałam się zachować spokój. Ale w środku coraz częściej zadawałam sobie pytanie: czy naprawdę przyjaciółka tak się zachowuje?
Grzebała w moich rzeczach
Z początku nie zauważyłam niczego dziwnego. Olga całymi dniami siedziała w domu, twierdząc, że wysyła CV i szuka pracy. Gdy wracałam z biura, zastawałam ją w kuchni z kubkiem kawy i tabletem na blacie. Narzekała na brak odpowiedzi od potencjalnych pracodawców, ale zawsze mówiła to z uśmiechem, jakby chciała zbagatelizować swoje położenie. „Jeszcze tydzień, Wandzia, znajdę coś na pewno!” – powtarzała.
Jednak z czasem zaczęłam dostrzegać niepokojące sygnały. W mojej sypialni coś zdawało się nie pasować. Jednego wieczoru, otwierając szafę, zauważyłam, że sukienka, którą rzadko nosiłam, jest przekrzywiona na wieszaku. Innym razem brakowało drobnych rzeczy – kosmetyków, które odkładałam w jedno miejsce, czy broszki, którą dostałam od mamy.
– Olga, ty coś przestawiałaś w mojej sypialni? – zapytałam pewnego wieczoru, starając się, by mój ton był bardziej zaintrygowany niż oskarżycielski.
Olga spojrzała na mnie znad kubka.
– Ja? Nie, a co się stało?
Przyłapałam ją
Wzruszyłam ramionami, ale coś we mnie zadrżało. Zaczęłam dyskretnie obserwować. Kolejnego dnia, wracając wcześniej z pracy, usłyszałam, jak otwiera moją szafę. Stanęłam w drzwiach i zobaczyłam, jak przegląda mój wisior, ten sam, który zostawiłam w szkatułce.
– Olga, co robisz?! – wybuchłam, nie potrafiąc powstrzymać złości.
– Spokojnie, Wandzia, tylko oglądam. Przecież i tak rzadko to nosisz – odparła, jakby to było najnaturalniejsze na świecie.
– Oglądasz? W moich rzeczach? Bez pytania? – moje ręce trzęsły się z nerwów.
– Boże, nie przesadzaj. Serio, Wanda, zachowujesz się, jakbym cię okradała.
Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Może rzeczywiście przesadzałam? Ale tego samego wieczoru, przeglądając szkatułkę z biżuterią, zauważyłam brak jednej z bransolet, ulubionej pamiątki z podróży. Nagle zrozumiałam, że nie jestem przewrażliwiona.
Olga próbowała mnie uspokajać, bagatelizując wszystko, co się działo, ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym, że ktoś, komu zaufałam, grzebie w moim życiu bez skrupułów.
Nie miała hamulców
Przez kolejne dni unikałam Olgi, próbując zebrać myśli i zdecydować, co dalej. Jednak sytuacja sama wymknęła się spod kontroli. Wracając z pracy, zobaczyłam ją w salonie, rozłożoną na kanapie, z moim laptopem na kolanach. Na ekranie widniało moje konto bankowe.
– Olga! Co ty robisz?! – rzuciłam z taką siłą, że aż się podniosła, jakby złapana na gorącym uczynku.
– Wanda, spokojnie! – próbowała mnie uciszyć, zamykając laptopa. – Szukałam czegoś... chciałam zobaczyć, czy... czy możesz mi pożyczyć jeszcze trochę pieniędzy.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
– Pożyczyć?! Nawet mnie nie zapytałaś! Grzebiesz w moich rzeczach, teraz w moim laptopie? To przekracza wszystkie granice!
Olga odrzuciła komputer na bok i wzruszyła ramionami.
– Daj spokój, Wandzia. Przecież nic złego nie zrobiłam. Po prostu... potrzebuję pomocy. Jeszcze trochę, dopóki nie stanę na nogi.
Miałam jej dość
Jej ton był lekceważący, niemal rozbawiony, jakby cała sytuacja nie miała znaczenia. Moje dłonie drżały, a głos uwiązł w gardle.
– Wiesz co, Olga? Mam tego dość. Od miesięcy żyjesz na mój koszt, nie okazujesz żadnej wdzięczności, a teraz jeszcze przeszukujesz moje prywatne rzeczy. Chcę, żebyś się wyprowadziła.
Olga spojrzała na mnie, jakbym powiedziała coś zupełnie absurdalnego.
– Wyprowadziła? Wanda, nie żartuj. Gdzie niby mam iść? Ty masz tyle... A ja?
Nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy czułam, że moje zaufanie zostało całkowicie zniszczone. Olga nie wzięła mojego ultimatum na poważnie. Przez dwa dni unikała tematu wyprowadzki, zachowując się tak, jakby nasza rozmowa nigdy się nie odbyła. Gdy pewnego wieczoru zastałam ją w kuchni, opierającą się niedbale o blat z kieliszkiem wina, zdecydowałam się postawić sprawę jasno.
– Olga, masz trzy dni, żeby znaleźć inne miejsce. To nie jest już prośba.
Zatkało mnie
Spojrzała na mnie z udawanym zaskoczeniem, po czym zaśmiała się cicho, niemal drwiąco.
– Serio, Wandzia? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?
Zamurowało mnie.
– Co dla mnie zrobiłaś? – powtórzyłam, jakby słowa były z innej rzeczywistości.
– Dałam ci towarzystwo! Bez mnie gniłabyś tu w tej swojej ciszy, wśród tych nudnych mebli – wycedziła, a w jej głosie słychać było chłód. – Ale ok, jak chcesz. Wynoszę się.
Następnego dnia zaczęła się pakować. Chociaż słowo „pakować” nie do końca oddawało to, co robiła. Rzeczy znikały z szafek z hukiem, a jej rzeczy pozostawiały po sobie chaos. Śmieci lądowały na podłodze, a w kuchni ktoś rozlał coś lepkiego, co pachniało winem. Na komodzie znalazłam ślady po szmince, a w łazience zmyte kosmetyki zostawiły plamy na ręcznikach. Najgorsze jednak było to, co zobaczyłam w sypialni. Na ścianie, wyrysowane szminką, widniało jedno słowo: „Nudziara”.
– Naprawdę, Olga? – wyszeptałam, czując narastający gniew.
Zamknęłam drzwi i od razu poczułam ulgę, choć w sercu czułam bolesną pustkę.
Wanda, 47 lat