Reklama

Dzielnica jak każda inna

Centrum warszawskiej Pragi-Północ nie należy do miejsc, w których ludzie z chęcią chcieliby się osiedlić. Stare ulice pamiętają niejedną bijatykę, zaś echo w obdrapanych bramach zdaje się jeszcze powtarzać słowa klientów, którzy przed dwudziestoma laty, o północy, targowali się z meliniarzem o cenę pół litra gorzały.

Reklama

Ja byłam jednak zadowolona z mieszkania, które wynajęłam nieopodal Brzeskiej. Moja ciotka straciła syna w wypadku samochodowym. Była sama i schorowana. Pewnego dnia napisała list do swojej siostry, a mojej mamy. Stwierdziła, że ponieważ nie ma komu zostawić majątku, więc niech ja przyjadę do Warszawy. Tu wynajmie dla mnie kawalerkę. Jak się sprawdzę i będę obrotna w biznesie, to zapisze mi swój pawilon, który przed laty postawiła na bazarze Różyckiego.

Nie wahałam się ani minuty. Spakowałam walizkę, wsiadłam w pociąg i kilka godzin później wysiadłam na Dworcu Centralnym w Warszawie. Pojechałam z ciotką tramwajem przez Aleje Jerozolimskie, most, koło przepięknego Stadionu Narodowego. Godzinę później wchodziłam na schody domu, w którym ciotka znalazła dla mnie mieszkanie. Piękne, z widną kuchnią i dużą łazienką. A i czynsz, który miałam płacić ze swojej przyszłej pensji, okazał się do przyjęcia.

Przez pierwsze dni wszystko było normalnie. O piątej rano biegłam do ciotki, pomagałam jej w domu, godzinę później zbierałyśmy się, żeby iść na bazar i otworzyć stragan. Potem handel przez cały dzień. Powrót z ciotką, wspólna kolacja i byłam już wolna. Zostawało mi tylko umyć się i iść spać. Myślałam, że może pooglądam sobie telewizję. Ale przez pierwsze miesiące byłam tak skonana, że jak tylko dotknęłam głową poduszki, zapadałam w kamienny sen.

Ja to zapisałam?

Gdzieś w styczniu, na początku tego roku, wróciłam do domu dobrze po 21. Usmażyłam kilka jajek, bo u ciotki darowałam sobie jedzenie. Kiedy już byłam syta, zrobiłam sobie herbatę i znowu usiadłam za stołem. Wtedy nieoczekiwanie ogarnęło mnie nagłe zmęczenie. Zamknęłam na chwilę oczy, ale musiałam się ze zmęczenia zdrzemnąć za stołem.

Przyśniła mi się jakaś kobieta… Nie słyszałam, co do mnie mówi. Widziałam jedynie ruchy jej warg. Kiedy się przebudziłam, herbata już ostygła. Wtedy zobaczyłam odsuniętą na bok patelnię. Pamiętałam, że postawiłam ją na czystym papierze, by nie ubrudzić blatu. „Ki czort?!” – przebiegło mi przez głowę, i w tym samym momencie zobaczyłam, że papier jest zapisany drobnymi literkami. Nie musiałam długo się przyglądać, by rozpoznać własny charakter pisma. Kiedy to napisałam? Czyżby w czasie snu?

Wzięłam do ręki postrzępiony na brzegach kawałek papieru. Słowa biegły równymi rządkami. Niekiedy w miejscu tłustych plam zanikały. Całość jednak można było dokładnie odczytać: „Przez tyle lat czekałam… Jesteś mi potrzebna… Musisz wszystko powiedzieć o mojej śmierci… On jeszcze żyje. Musisz się śpieszyć”. Niewiele tekstu, który w sumie mógłby zupełnie nic nie znaczyć. W pierwszej chwili pomyślałam, że wszystkiemu jest winne moje zmęczenie. Poszłam więc spać.

Stało się ze mną coś niezwykłego

Przez następny tydzień nic się nie zdarzyło aż do momentu, gdy odwiedziła mnie Zuzia – mieszkająca obok sąsiadka, która sprzedawała pączki na bazarowym stoisku. Poprosiłam, żeby pomogła mi uprzątnąć bałagan ze stołu, żebyśmy miały gdzie napić się kawy. Kiedy Zuzia wyrzucała śmieci, zajrzała pod zlew, gdzie stał kubeł. Zobaczyła wciśnięty w rogu szafki jakiś papier. Wyciągnęła go. Nic nie zrozumiała z kilku zdań, które zapisałam chaotycznym pismem. Wrzuciła zatem wszystko do śmieci i wróciła do pokoju. I zobaczyła mnie przy stole. O tym, co się później działo, dowiedziałam się dopiero z jej relacji.

– To było coś niesamowitego. Siedziałaś przy stole. Pisałaś coś szybko flamastrem na kartkach, które tu leżały. Zapytałam cię, co robisz, ale nie zareagowałaś. Zbliżyłam się do ciebie i dopiero dostrzegłam, że masz zamknięte oczy. A jednak stawiałaś litery, równiutko, niczym pod niewidzialną linijkę… Szarpnęłam cię za ramię. Kiedy odepchnęłaś moją rękę, flamaster wypadł ci z prawej dłoni. Szybko chwyciłaś go lewą i dalej gorączkowo notowałaś. Przestraszyłam się, że może coś się z tobą dzieje niedobrego. Jeszcze raz mocniej cię szarpnęłam.

Nie pamiętam chwili przebudzenia. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam wylęknioną twarz Zuzi. Chciała wiedzieć, czy ze mną wszystko w porządku. W pierwszej chwili nie zrozumiałam pytania. Dopiero gdy zobaczyłam tekst na obrusie, pojęłam, o co jej chodzi. Oto co napisałam:

Nie byłam dobrym człowiekiem. Między mną i Marianem wybuchały kłótnie o alkohol. 7 maja 2004 roku po raz kolejny się pokłóciliśmy. Wiele grzechów miałam na sumieniu, ale nikt nie mógł powiedzieć, że go nie kochałam. On jednak chciał tylko moich pieniędzy. O to się wtedy pokłóciliśmy. Uderzył mnie. Wówczas chwyciłam za nóż i…”.

Co się tu wydarzyło?

Tutaj list się urywał. Przestałam pisać w momencie, gdy Zuzia mnie obudziła. Nie powiem, trochę się wystraszyłam i tamtą noc spędziłam u sąsiadki… No dobra, przyznaję – w panice uciekłyśmy z mieszkania. Nawet nie zamknęłyśmy drzwi na klucz. A następnego dnia rano wróciłyśmy z kilkoma znajomymi. Zawsze z chłopem jest raźniej.

Chciałam być jak najdalej od tego miejsca. Nie zamierzałam tam zostać. Opowiedziałam wszystko ciotce i ta wzięła mnie do siebie. Jednak dwa dni później, w mieszkaniu ciotki, znowu popadłam w trans. To był taki kataleptyczny sen. Zobaczyłam po drugiej stronie niewyraźną postać jakiejś kobiety. Zaczęłam pisać to, co tamta mi dyktowała:

…chwyciłam nóż i zadałam mu cios w bark. Ale Marian wyrwał mi nóż i pchnął mnie nim parę razy w pierś. Upadłam na podłogę. Wiedziałam, że umieram i niczym już nie odkupię swoich niegodziwości. Byłam jeszcze przytomna, kiedy on zaczął ciągnąć mnie po podłodze pokoju. Próbował ukryć moje ciało. Potem nadeszła ciemność, w której błądzę, daremnie szukając drogi ku światłości.

Kiedy ciotka zobaczyła, co napisałam, okropnie się przestraszyła – w końcu przywlekłam za sobą do jej mieszkania jakiegoś ducha. W końcu zadzwoniła do znajomego policjanta, który okazał się dochodzeniowcem. Jako dowód, że moja historia nie jest zmyśleniem wariatki, pokazałyśmy mu dotychczasowe zapiski. Policjant początkowo się wzbraniał.

– Miłe panie… – powiedział – jak będziemy na każde tego typu zawiadomienie wszczynali śledztwo, to wkrótce korytarze komend pełne będą wariatów.

Jakiś czas później dowiedziałyśmy się od niego, że tamtego wieczora, po powrocie do domu, opowiedział wszystko swojej żonie. Nie ukrywał, że w formie żartu.

– Ale Kasia nie uznała tego za dobry kawał – mówił z przejęciem. – Od pewnego czasu czytała różnego typu książki i pisemka ezoteryczne. Traktowałem to jako nieszkodliwe hobby. To ona powiedziała mi, że mamy do czynienia z pismem automatycznym. Kilka dni później coś mnie podkusiło i zadałem sobie nieco trudu, by sprawdzić dochodzenia prowadzone przed niemal dwudziestoma laty.

Opowieść policjanta stawała się coraz bardziej szczegółowa.

– Trafiłem na sprawę tajemniczego zniknięcia Iwony H. Jak wynikało z pożółkłych protokołów. Praskie mieszkanie dzieliła z Marianem F. Pewnego dnia sąsiedzi zgłosili jej zaginięcie. Konkubent był podejrzany o zabójstwo, jednak w trakcie kilkumiesięcznego śledztwa nie udowodniono mu winy. W efekcie po roku sprawę umorzono.

Wciągnęła go ta sprawa

Policjant przyznał, że bardzo zaintrygowała go ta sprawa. Siedział po godzinach, czasem klnąc własną głupotę, która zamiast w domu, kazała mu tkwić w komendzie. Jednak przeglądając stare akta, zwrócił uwagę, że w tydzień po wszczęciu śledztwa w domu Mariana F. przeprowadzono oględziny. Jak wynikało z notatek, eksperci kryminalistyki nie natrafili na nic, co wskazywałoby, że w kawalerce popełniono jakiekolwiek przestępstwo. W odręcznych dopiskach jedynie zaznaczono, że mieszkanie jest starannie wysprzątane, a wszystkie meble i drewniane podłogi aż błyszczą.

– To ostatnie zdanie dało mi wiele do myślenia – ciągnął policjant. – Przekonałem przełożonych do wszczęcia sprawy. Prokurator wydał nakaz przeszukania kawalerki, w której kiedyś mieszkali – tej, którą pani wynajmowała. Podpowiedziałem, by zerwać drewniane podłogi. Pod nimi technicy kryminalistyki odnaleźli wiele zaschniętych brunatnych plam. Porównano grupę krwi plam z zachowaną w przychodni rejonowej zdrowia kartą Iwony H..

Nie mogłam doczekać się końca tego śledztwa, chociaż czułam, że zostało ono rozwiązane.

– Odnalazłem miejsce pobytu Mariana F. i od niego też pobrano próbki krwi. Wszystko się zgadzało. A kiedy zebrane dowody przedstawiono Marianowi F., zrozumiał, że wpadł. I przyznał się do winy.

Reklama

Sprawiedliwości stało się zadość. Podyktowane mi przez Iwonę zapiski wciąż mam schowane. To mój talizman. Jakieś dwa miesiące po aresztowaniu mordercy po raz ostatni ujrzałam kobietę we śnie. Uśmiechnęła się do mnie, potem powiedziała tak wyraźnie, że do dziś jeszcze słyszę jej słowa: „Dziękuję, nie wiesz, ile dla mnie zrobiłaś”.

Reklama
Reklama
Reklama