„Popłynąłem w rejs po Mazurach z moją dziewczyną. Rzuciła mnie na głęboką wodę, ale nie przewidziała jednego”
„Od dziecka miałem problem z odnalezieniem się w grupie. W szkole najchętniej zaszywałem się w ostatnim rzędzie, na imprezach bywałem tylko ciałem. Wolę słuchać niż mówić, obserwować niż działać. Zawsze miałem wrażenie, że to ze mną jest coś nie tak. Że muszę się przełamać, przestać być dziwakiem”.

- Redakcja
To miały być najlepsze wakacje w moim życiu. Tak je sobie wyobrażałem, gdy pakowałem plecak – starannie, metodycznie, jakbym przygotowywał się do egzaminu, od którego zależy cała moja przyszłość. Bo w pewnym sensie tak właśnie było. Magdę poznałem przez znajomych z pracy. To ona zagadała do mnie pierwsza, co już wtedy wydało mi się cudem – dziewczyna z taką energią i pewnością siebie. Spotykaliśmy się przez miesiąc: kawiarnie, spacery, rozmowy o książkach i filmach. Wydawało mi się, że czujemy podobnie. Kiedy więc zaproponowała wspólny wyjazd – rejs po Mazurach ze swoją paczką – zaskoczyła mnie, ale też… ucieszyła. To miał być nasz pierwszy raz razem, dłużej, bliżej. Dla niej – test. Dla mnie – szansa.
Szansa na nowe otwarcie. Od dziecka miałem problem z odnalezieniem się w grupie. W szkolnych ławkach najchętniej zaszywałem się w ostatnim rzędzie, na imprezach bywałem tylko ciałem. Nie piję alkoholu, nie gram w towarzyskie gry. Wolę słuchać niż mówić, obserwować niż działać. I zawsze miałem wrażenie, że to ze mną jest coś nie tak. Że trzeba się przełamać, przestać być „tym dziwnym”, „tym z boku”. Więc się zgodziłem. Kupiłem śpiwór, którego nie umiałem dobrze zwinąć, okulary przeciwsłoneczne, które miały dodać mi pewności siebie i buty z odpowiednią podeszwą. Do chodzenia po pokładzie. W głowie układałem scenariusze, jak to się zaprzyjaźniam, jak jestem zabawny, potrzebny, może nawet lubiany. To miał być mój krok naprzód. Moje „mogę, potrafię, jestem jednym z was”. Nie wiedziałem jeszcze, że za chwilę usłyszę od kogoś „Nie pasujesz tu, Marcin”.
Czułem się jak cholerne tło
Pierwszy dzień rejsu zaczął się od chaosu, który dla reszty był ekscytującą przygodą, a dla mnie czymś na granicy paniki. Gdy tylko stanąłem na pomoście, zwanym przez żeglarzy keją, poczułem, jak obcy jestem w tym świecie. Jacht kołysał się lekko na wodzie, a dookoła mnie Magda i jej znajomi żartowali, śmiali się głośno, witali okrzykami, które miały w sobie coś z rytuału, do którego nie należałem. Sandra objęła Magdę i od razu rzuciła coś o tym, że „wreszcie przywiozła chłopa”, a Paweł – szeroki, krótko ostrzyżony – spojrzał na mnie z uśmiechem, który miał być pewnie serdeczny, ale bardziej przypominał grymas testujący. Igor podał mi rękę i zaciągnął mnie od razu na rufę, pokazując liny, których nazw nie byłem w stanie zapamiętać.
– Kto tu nowy? – krzyknął Igor. – Marcin? Dobra, to ty będziesz bosmanem od czarnej liny! – roześmiał się i nikt poza mną nie miał pojęcia, że to żart, którego nie rozumiem.
Starałem się nie przeszkadzać. Chodziłem po pokładzie ostrożnie, uważałem, gdzie stawiam stopy, nie odzywałem się za często. Magda wciągała się w to od razu – śmiała się z tekstów Sandry, pokazywała Pawełkowi swoje nowe okulary, całowała mnie krótko w usta, jakby potwierdzała przed innymi, że jesteśmy parą. A ja czułem się jak tło. Po południu, gdy usiedliśmy w cieniu żagla z piwem i chipsami, próbowałem się włączyć do rozmowy. Słuchali, ale bez zainteresowania. Gdy odpowiedziałem na pytanie o ulubiony film, nikt już nie dopytał. Miałem wrażenie, że mój głos brzmi ciszej od reszty.
– Może weźmiesz piwo, rozluźnisz się trochę? – zaproponowała Magda z uśmiechem, który znałem dobrze. To był ten jej uśmiech „daj spokój, będzie fajnie”.
– Wiesz, że nie piję. Wolę tak po prostu być – odpowiedziałem.
Nie wiem, czy bardziej zawiodłem ją, czy siebie.
– Ej, on serio nic nie pije? – szepnęła Sandra do Magdy, sądząc, że nie słyszę. Ale słyszałem. I te słowa utkwiły mi w głowie jak drzazga.
Reszta wieczoru minęła, jakby mnie przy stole nie było. Kiedy ktoś opowiadał historię z ostatniego rejsu, śmiali się długo. Ja nie znałem kontekstu. Próbowałem się uśmiechać, ale nikt nie patrzył w moją stronę. Kiedy Igor rzucał kolejne „suchary”, wszyscy rechotali, a ja nie wiedziałem, czy śmieją się z żartu, czy z czegoś innego. Późnym wieczorem usiadłem z boku, patrząc na wodę. Czułem się jak ktoś, kto dostał zaproszenie przez pomyłkę. Nikt nie był dla mnie niemiły. Po prostu – nie byłem im potrzebny. Czułem się niewidzialny, milczący. Jak rekwizyt. A przecież miałem być bohaterem tej historii.
Za dużo było ciszy między nami
Tego wieczoru usiedliśmy razem na pomoście. Woda lekko chlupała o drewniane paliki, a w powietrzu unosił się zapach jeziora i wilgotnego drewna. Magda była blisko, ale jednocześnie czułem między nami niewidzialną barierę, której nie potrafiłem przeskoczyć. Chciałem z nią rozmawiać, ale słowa grzęzły mi gdzieś w gardle.
– Wszyscy się bawią, a ty siedzisz z boku jak cień – powiedziała nagle, patrząc na mnie z mieszanką rozczarowania i zmęczenia.
Jej głos był cichy, ale każde słowo uderzało mnie mocniej niż krzyk. Spojrzałem na nią i chciałem powiedzieć, że nie umiem inaczej. Że potrzebuję czasu, żeby się otworzyć. Że nie umiem być kimś innym tylko po to, żeby im się podobać.
– Bo ja tak funkcjonuję. Obserwuję. Słucham – wymamrotałem w końcu.
Magda westchnęła, odwróciła wzrok na taflę jeziora.
– Ale my chcemy żyć, nie kontemplować – odpowiedziała. – Chciałam, żebyś był częścią tego wszystkiego, a ty jesteś gdzie indziej.
Poczułem, że łzy napływają mi do oczu. Nie potrafiłem się zmienić na zawołanie. Próbowałem, naprawdę próbowałem. Ale cisza między nami rosła z każdą minutą. Nie mówiła tego, ale wiedziałem, że czuje się niezręcznie przy znajomych, że liczyła na innego Marcina. Może bardziej głośnego, bardziej towarzyskiego.
– Nie chcę, żebyś się męczył – powiedziała po chwili.
– Nie męczę się – skłamałem, choć czułem, że każde słowo kosztuje mnie dużo.
Zamilkliśmy. Tylko noc była głośna – świerszcze i odległe rozmowy z innych łodzi. Czułem się coraz bardziej wyobcowany, a jednocześnie nie potrafiłem powiedzieć, czego naprawdę chcę. Bo sam tego nie wiedziałem. To był moment, kiedy zaczęła we mnie rosnąć gorycz. Żal, że nie jestem taki, jakim chcieli mnie widzieć. Że nie potrafię być kimś, kim nigdy nie byłem.
Nie pasowałem do nich
Następny dzień zaczął się jeszcze gorzej. Od rana czułem, że jestem jak widomo na tym jachcie, że jestem kimś, kogo można zignorować bez większego wysiłku. Kiedy podszedłem do cumowania i próbowałem pomóc, ktoś poprawił mnie z irytacją.
– Zostaw to, Marcin, zaraz ci pokażę – rzucił Paweł, odsuwając moje ręce.
Wtedy usłyszałem kąśliwy komentarz Igora, który stał nieopodal z puszką w dłoni:
– Magda to chyba trafiła jak kulą w płot. Ten tu bardziej do obserwowania się nadaje niż do roboty.
Nie mogłem uwierzyć, że ktoś tak mówi, a nikt inny na to nie zareagował. Sandra tylko dyskretnie spojrzała na Magdę, a ta spuściła wzrok. Podszedłem do boku jachtu, gdzie nikt nie zwracał na mnie uwagi. Poczułem, jak coś we mnie pęka – ta cisza, ignorowanie, jakby nie było mnie wcale. W głowie zaczęły mi się kłębić myśli: może rzeczywiście popełniłem błąd? Może ten rejs to było złe posunięcie? Przecież zawsze byłem inny, nie pasujący do reszty. Może powinienem się po prostu wycofać i przestać udawać, że coś się nagle zmieni. I wtedy podszedł do mnie Igor, trochę mniej pewny siebie niż zwykle, i powiedział półgłosem:
– Usiądź sobie z boku, przynajmniej nie przeszkadzaj.
Usłyszałem cichy szept Sandry:
– Współczuję Magdzie.
Stałem tam, sam, upokorzony, nie wiedziałem, gdzie mam się podziać. Rejs, który miał być moim wielkim krokiem, zamienił się w totalną porażkę.
Nie tego się spodziewała
Ostatni dzień rejsu przyniósł najgorszą rozmowę. Magda poprosiła mnie na bok, z dala od gwaru i śmiechów grupy. Staliśmy przy przystani, wiatr lekko rozwiewał jej włosy, ale w oczach miała coś ciężkiego, jakby unosił się nad nami cień, którego nie potrafiliśmy przegonić.
– Nie widzę przyszłości między nami – zaczęła spokojnie, ale każde słowo wbijało mi się w serce. – To nie to, czego się spodziewałam.
Nie miałem siły zaprzeczać. Myślałem, że powiem jej, że to tylko trudny moment, że mogę się zmienić, że dam radę. Ale słowa utknęły mi w gardle.
– Chciałam, żebyś był częścią tego wszystkiego – dodała. – Ale ty jesteś gdzie indziej. Tam, gdzie ja nie potrafię chyba cię dosięgnąć.
Schyliłem głowę i pokiwałem powoli. Nie chciałem się kłócić ani prosić. To była prawda, której nie dało się ukryć. Może po prostu byłem kimś innym. Spakowałem plecak. Za mną na łodzi wciąż rozbrzmiewał śmiech i rozmowy, ale mnie już tam nie było. Zszedłem na pomost, czując chłód drewna pod stopami i jak ten chłód rozlewa się w moim wnętrzu. Ostatni raz spojrzałem na jezioro – spokojne, bezpieczne, a jednocześnie obce.
– Może po prostu jestem kimś innym – wyszeptałem cicho.
Magda nic nie odpowiedziała. Odeszła.
Nie byłem częścią ich świata
Usiadłem na ławce przy przystani, tuż obok drewnianego pomostu, z którego właśnie schodziłem. Woda uderzała spokojnie o brzeg, a łódka odpływała, zostawiając za sobą delikatny ślad na tafli jeziora. Rozbrzmiewał jeszcze z daleka gwar grupy, której już nie byłem częścią. Obserwowałem, jak słońce chyli się ku zachodowi, rozlewając ciepłe, złote światło na spokojną powierzchnię.
Zrozumiałem coś, czego nie potrafiłem sobie wcześniej uświadomić. To nie był tylko rejs, nie tylko zwykły weekend z Magdą i jej znajomymi. Przez całe życie próbowałem „pasować” – do ludzi, do sytuacji, do oczekiwań, które nigdy nie były moje. Chciałem być częścią czegoś, co wydawało się łatwe i naturalne dla innych, ale dla mnie było labiryntem, z którego nie potrafiłem wyjść. Pomyślałem, że może to nie ja jestem problemem? Może to świat wokół nie jest dostosowany do mnie, a nie odwrotnie. Może nie muszę już dłużej udawać, że potrafię być kimś, kim nigdy nie byłem. To uwolniło mnie, choć nie przyniosło radości, raczej spokój – cichy i twardy.
Spojrzałem jeszcze raz na oddalającą się łódź, na tych ludzi, którzy na niej zostali. To jest ich świat. A ja? Ja mam swój. Inny, może samotny, ale prawdziwy. Wstałem z ławki, wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w stronę drogi prowadzącej z przystani. Zostawiłem za sobą jezioro i ciepły blask zachodzącego słońca, ale zabrałem ze sobą coś ważniejszego – świadomość, że mogę być sobą, nawet jeśli to oznacza bycie na uboczu.
Marcin, 25 lat
Czytaj także:
- „Rodzinne wakacje nad morzem omal nie skończyły się tragedią. Na kolejny urlop nie zabiorę ani córki, ani wnuków”
- „Kucharz zrobił z wesela pośmiewisko. Zamiast jak na uroczystej kolacji, czułem się jak przy korycie dla świń”
- „Czerwone pelargonie od sąsiadki paliły mnie ze wstydu. Ta jędza przed laty zrobiła mi świństwo, którego nie wybaczę”