„Poprosiłam byłego na chrzestnego córeczki. Kiedyś pokpił sprawę, ale teraz miał odkupić swoje winy przy chrzcielnicy”
„Po co mu zaufałam? Po co wciągnęłam go z powrotem w swoje życie, choćby tylko na ten jeden dzień? Mogłam znaleźć kogoś innego, nawet mniej bliskiego, byle pewnego. Ksiądz już wychodził z zakrystii, ministranci ustawiali się z dzwonkami, a ja miałam wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod nóg”.

- Redakcja
Samotne macierzyństwo to coś, czego nigdy nie planowałam. Ale gdy patrzę na moją córeczkę, wiem, że mimo wszystko było warto. Ona jest moim światem. A teraz przygotowuję się do jej chrztu, dnia, który ma być piękny i symboliczny. Problem w tym, że z organizacją wcale nie jest łatwo. Brat mieszka od lat za granicą, moi najbliżsi znajomi mają własne sprawy i obowiązki. Czułam ciężar, że ten wyjątkowy dzień może nie wypaść idealnie, bo brakowało mi kogoś, kto stanie u boku mojej małej jako ojciec chrzestny. Pamiętam, jak siedziałam w kuchni, nad kubkiem zimnej już kawy, przeglądając listę nazwisk w telefonie. Żadne nie pasowało. Już miałam się poddać, kiedy zadzwonił on.
– Słyszałem, że chrzcisz córeczkę – odezwał się znajomy głos po drugiej stronie. – Mogę wpaść jako gość?
Zamarłam. Marcin. Dawny chłopak, którego imię dawno zakopałam w pamięci. Nagle wrócił. A ja, zanim zdążyłam się zastanowić, odpowiedziałam impulsywnie:
– A może… jako chrzestny?
W słuchawce zapadła cisza. Już miałam się wycofać, kiedy jego głos zabrzmiał spokojnie i pewnie:
– Jeśli chcesz… zgadzam się.
Odłożyłam telefon z bijącym sercem. W jednej chwili cały plan dnia chrztu mojej córki zmienił się w historię, której przebiegu nie mogłam przewidzieć.
Bałam się, że to był błąd
Kościół pachniał świecami i topiącym się woskiem, a może to była jakaś pasta do podłogi. Ludzie już się zbierali, moja mama rozmawiała z ciotką, tata nerwowo poprawiał marynarkę. Ja siedziałam w pierwszej ławce i tuliłam córeczkę, która wierciła się w moich ramionach. Udawałam spokój, ale byłam kłębkiem nerwów. Marcina wciąż nie było. Czułam, jak wzrok rodziny wbija się we mnie. Szeptali między sobą, niby po cichu, ale każdy szept brzmiał dla mnie jak wyrzut. Mama podeszła i nachyliła się nade mną.
– Naprawdę musiałaś wybrać akurat jego? – zapytała półgłosem. – Przecież zawsze był nieodpowiedzialny.
Zacisnęłam zęby i odpowiedziałam drżącym głosem:
– On przyjdzie. Obiecał.
Mama pokręciła głową i wróciła na swoje miejsce. Poczułam, jak serce bije mi szybciej. Patrzyłam na drzwi, które pozostawały zamknięte. Na spotkaniu z księdzem go nie było, ale przecież dostarczył niezbędne zaświadczenie do kancelarii. Pocieszałam się tą myślą w duchu.
– Może to był błąd – rzucił ktoś z tyłu, chyba kuzyn.
Udawałam, że nie słyszę, ale te słowa rozdzierały mnie od środka. Sama zaczynałam w to wierzyć. Po co mu zaufałam? Po co wciągnęłam go z powrotem w swoje życie, choćby tylko na ten jeden dzień? Mogłam znaleźć kogoś innego, nawet mniej bliskiego, byle pewnego. Ksiądz już wychodził z zakrystii, ministranci ustawiali się z dzwonkami, a ja miałam wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Patrzyłam na córeczkę, na jej maleńkie dłonie i rumianą buzię. To miał być jej dzień, a ja czułam, że sprowadziłam na nas tylko kłopot.
Czułam nie tylko ulgę
Ksiądz już otworzył księgę, wierni wstali, a ja poczułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Wtedy nagle drzwi kościoła skrzypnęły. Wszyscy odwrócili głowy, a ja wstrzymałam oddech. Marcin wszedł szybkim krokiem, zadyszany, ale z uśmiechem na twarzy. W dłoni trzymał białą szatkę, którą uniósł lekko do góry, jakby chciał pokazać wszystkim, że nie przyszedł z pustymi rękami. Kilka osób mruknęło coś pod nosem, mama westchnęła ciężko, ale ja poczułam, jak napięcie w mojej piersi nagle się rozluźnia. Podszedł prosto do mnie. Nachylił się i szepnął:
– Wybacz spóźnienie. Nie mogłem znaleźć odpowiedniego stroju dla małej, ale mam to.
Popatrzyłam na niego z ironią i ulgą jednocześnie.
– W ostatniej chwili, jak zawsze – odpowiedziałam.
Jego spojrzenie było miękkie, ciepłe, zupełnie inne niż te, które pamiętałam sprzed lat.
– Ale jestem. Tym razem nie zawiodę – odparł spokojnie.
Oddał mi szatkę, a ja, choć chciałam zachować dystans, poczułam, że ramiona mniej mi drżą. Ceremonia mogła się rozpocząć. Ksiądz skinął głową, a dźwięk dzwonków poniósł się po kościele. Stał tuż obok mnie, wpatrzony w moją córeczkę, jakby to była jego własna krew. Ludzie szeptali, ale ja już nie słyszałam ich głosów. W mojej głowie panowała cisza, choć serce biło jak oszalałe. Chciałam czuć tylko ulgę, że dotrzymał słowa, ale w środku kotłowało się coś więcej. Przeszłość, której tak bardzo chciałam się wyrzec, nagle stanęła obok mnie.
Nie mogłam oderwać wzroku
Po mszy wszyscy przenieśliśmy się do wynajętej sali. Stoły uginały się od ciast i sałatek, ktoś nalał wina, ktoś inny już kroił pieczeń. Wśród rozmów i śmiechów ja nie mogłam oderwać wzroku od Marcina. Zaskoczył mnie. Nie stał z boku, nie udawał gościa z obowiązku. Od razu podszedł do mojej córeczki, wziął ją na ręce tak pewnie, jakby od dawna to robił. Nie płakała, nie wierciła się, tylko patrzyła na niego dużymi oczami i chwytała go za palec.
– Dobrze sobie radzi z małą – zauważyła moja ciotka, uśmiechając się znacząco. – Prawie jak ojciec.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale Marcin usłyszał. Spojrzał na nią i z uśmiechem rzucił:
– Chyba pojawiły się instynkty, o których nie wiedziałem, że je mam.
Poczułam ukłucie w sercu. Postanowiłam zażartować, choć głos lekko mi drżał.
– Dziecko to nie tylko instynkt, Marcin.
– Wiem – odpowiedział poważniej. – Ale chciałbym nauczyć się wszystkiego, jeśli tylko pozwolisz.
To jedno zdanie sprawiło, że nie mogłam przestać o nim myśleć. Pamiętałam go jako chłopaka, który uciekał od odpowiedzialności, który zawsze znajdował wymówkę. A teraz siedział przy stole, rozmawiał z moimi rodzicami, trzymał na kolanach moją córkę i wyglądał… inaczej. Jakby czas odcisnął w nim coś, czego wcześniej nie znałam. Rodzina zerkała na mnie ukradkiem. Jedni z ciekawością, inni z politowaniem, jakby pytali: „Co ty na to?”. Ja sama nie wiedziałam. Patrzyłam na Marcina i czułam, jak przeszłość miesza się z teraźniejszością, jak dawne rany zaczynają się odzywać, a jednocześnie rodzi się coś nowego.
Rozmowa po wyjściu gości
Kiedy ostatni goście wyszli, w sali zapadła cisza. Zostałam tylko ja, moja córeczka śpiąca w wózku i Marcin, który sprzątał talerze ze stołu, jakby chciał przedłużyć ten moment. Czułam się nieswojo. Chciałam mu podziękować i pożegnać, ale on wciąż krzątał się obok mnie. W końcu odłożył naczynia, usiadł naprzeciwko i długo patrzył na mnie w milczeniu. W jego oczach było coś, czego nie potrafiłam nazwać – spokój, ale i tęsknota.
– Wiesz… – zaczął cicho. – Dziś zrozumiałem jedną rzecz. Może to czas, byśmy znów byli rodziną. Nie tylko na papierze, nie tylko w takich chwilach.
Zamarłam. Słowa zawisły w powietrzu ciężkie i nierealne. Patrzyłam na niego jak na kogoś obcego, a jednocześnie tak dobrze znanego.
– Nie możesz tak po prostu wejść i zmienić wszystkiego – odpowiedziałam. – Przecież tyle się wydarzyło…
– A jeśli właśnie tego potrzebujesz? Ty i mała? – pochylił się lekko do przodu, jakby chciał skrócić dystans, który nagle urósł między nami. – Wiem, że zawaliłem kiedyś, ale teraz… teraz chciałbym inaczej.
Spojrzałam na wózek, na moją córeczkę śpiącą spokojnie, jakby nic się nie działo. W gardle poczułam gulę.
– Boję się – wyszeptałam. – Boję się, że znowu odejdziesz. Że zrobisz to samo co wtedy.
– Nie odejdę – odparł stanowczo. – Nie tym razem.
Cisza wypełniła salę, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Jedna część mnie chciała wierzyć, druga krzyczała, że to złudzenie. Czułam, jak serce bije mi szybciej, jakbym miała przed sobą wybór, który zmieni całe moje życie.
Nie wiedziałam, co dalej
Kiedy zamknęłam drzwi za Marcinem, oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy. W domu panowała cisza, tylko oddech mojej córeczki niósł się po pokoju. Jeszcze kilka godzin temu byłam pewna, że to będzie zwykły chrzest – trochę nerwów, rodzina, zdjęcia. A tymczasem dawna przeszłość usiadła obok mnie przy stole i wyciągnęła rękę, jakby nic się nie wydarzyło.
Nie wiedziałam, co mam czuć. Nadzieję czy strach? Marcin wyglądał dziś tak, jakby naprawdę się zmienił. Widziałam, jak patrzył na moją córkę – ciepło, z troską, jakby całe życie czekał na tę chwilę. Ale pamiętałam też tamte dni, kiedy zawiódł, kiedy uciekł. To nie znika tak łatwo, nie wymazuje się jednym uśmiechem ani kilkoma słowami przy stole.
Siedziałam w fotelu i patrzyłam na małą. Myślałam o tym, że nie chodzi już tylko o mnie. Ona ma prawo do stabilności, do bezpieczeństwa. A ja mam prawo do spokoju. Czy Marcin naprawdę mógłby nam to dać? Czy może tylko roztaczał przede mną złudzenie, którego desperacko chciałam się chwycić? Serce podpowiadało jedno, rozum drugie. Wiem tylko, że coś się we mnie poruszyło, coś, co dawno było zakopane. Może to szansa, a może przepaść. Nie odpowiedziałam mu, nie dałam żadnej obietnicy. Zostałam z tym pytaniem sama. Spojrzałam na córkę i wyszeptałam:
– Może kiedyś, maleńka, będziesz wiedzieć, czy dobrze zrobiłam.
A ja wciąż nie wiedziałam, czy dzisiejszy dzień był początkiem nowego rozdziału, czy tylko chwilowym powrotem do historii, którą powinnam była zostawić za sobą.
Małgorzata, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po latach spotkałam pierwszego chłopaka z liceum. Wtedy nie zdał egzaminu dojrzałości, teraz pragnął poprawki z miłości”
- „Gdy mąż odszedł do innej, pocieszyłam się umięśnionym szwagrem. Nie jestem desperatką, tylko spryciulą”
- „Mąż poleciał za czekoladową spódniczką, bo go znudziłam. Matka wpiera mi, że zasłużyłam, bo chłopa trzeba pilnować”