„Poprosiłam teściową, by zrobiła tort na roczek synka. Przyniosła placek z truskawkami i nie było gdzie wbić świeczki”
„Patrzyłam na ekran i nie mogłam uwierzyć. Na dużym, prostokątnym półmisku leżał… placek. Jasny biszkopt, na nim warstwa kremu i góra truskawek. Ale to nie był tort. Nie miał ani kształtu, ani konstrukcji, ani dekoracji, ani niczego, co pozwalałoby nazwać go tortem urodzinowym”.

- Redakcja
Urodziny pierwszego dziecka to coś więcej niż tylko impreza. To symboliczna granica – rok bycia mamą, rok nieprzespanych nocy, śmiechu, łez i nauki. Chciałam, by dzień roczku naszego synka był wyjątkowy, bo czułam, że to także moje święto. Mój mąż nie rozumiał tej potrzeby celebracji, ale przytaknął, gdy powiedziałam, że poproszę jego mamę o zrobienie tortu. Zawsze twierdziła, że piecze najlepsze ciasta w rodzinie. Uznałam to za idealne rozwiązanie. Nie wiedziałam jeszcze, że jej „tort” sprawi, że cała uroczystość przybierze całkiem nieoczekiwany obrót. I że zapamiętam ten dzień zupełnie inaczej, niż planowałam.
Przygotowania do wielkiego dnia
Zaczęłam planować urodziny Antka trzy tygodnie wcześniej. Miałam w głowie obrazek idealny – pastelowe balony, delikatny baner z napisem „Roczek”, śmiejący się synek w śpioszkach z napisem „Mam już 1 rok” i tort, który sprawi, że wszyscy goście będą wzdychać z zachwytu. Może to infantylne, może zbyt instagramowe, ale naprawdę chciałam poczuć, że mimo całego chaosu ostatniego roku – ogarnęłam to macierzyństwo. A przynajmniej jeden dzień.
– Jak chcesz, mogę zapytać mamę, czy zrobi tort – powiedział Bartek, kiedy zobaczył, jak scrolluję zdjęcia wypieków w internecie, z nadzieją, że znajdę coś, co wcale nie wygląda jak z cukierni, tylko lepiej.
– Serio? Myślisz, że by chciała?
– No pewnie. I tak mówi, że te wszystkie gotowce są bez smaku i chemiczne. Sama by się ucieszyła, że może coś zrobić.
I rzeczywiście, ucieszyła się. Nawet aż za bardzo.
– Taki tort jak mój to żadne ciasto ze sklepu nie ma szans przebić – powiedziała przez telefon. – Będzie domowo, naturalnie, jak za dawnych lat. Sama zrobię biszkopt, przekroję, przełożę. I dam dużo owoców. Antek będzie zachwycony.
Chciałam dopytać o szczegóły – czy będzie krem, jaka dekoracja, czy da się wbić świeczkę – ale uznałam, że nie wypada. Teściowa była taka dumna. Ucieszyłam się, że wreszcie coś nas zbliży. Zamówiłam catering, kupiłam ozdoby, przygotowałam playlistę z dziecięcymi piosenkami. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Wszystko… oprócz tortu.
Nie przeczuwałam katastrofy
Tydzień przed imprezą zadzwoniła moja mama. Zawsze trochę się obawiała spotkań z rodziną Bartka, zwłaszcza z jego mamą.
– Wszystko gotowe? – zapytała.
– No prawie. Tort robi teściowa.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Teściowa?
– Tak, sama zaproponowała. Bartek mówił, że piecze świetne ciasta.
– Hmm… No to trzymam kciuki – powiedziała cicho. Znałam ten ton. Taki, co niby nie mówi nic złego, ale jednak zostawia niepokój.
Zaczęłam się zastanawiać. Może faktycznie powinnam była zapytać, co dokładnie planuje upiec? Ale nie chciałam wyjść na kontrolującą synową. A może właśnie powinnam? Wieczorem, kiedy Antek już spał, zaczęłam temat przy kolacji.
– Wiesz, tak myślałam… Może spytaj mamę, jaki to będzie tort. Chciałabym wiedzieć, czy kupić świeczkę z podstawką, czy zwykłą.
Bartek spojrzał na mnie jakby nie rozumiał pytania.
– Tort to tort. Co za różnica?
– Taka, że nie każdy tort da się udekorować. No i… chciałabym, żeby był jakiś ładny, wiesz, na zdjęciach…
– A co cię tak naszło? Przecież mówiłaś, że się cieszysz, że mama coś zrobi. Nie komplikuj.
Nie chciałam się kłócić, ale wewnętrznie poczułam zgrzyt. Bo tak, cieszyłam się. Ale też czułam, że nad tym tortem nie mam żadnej kontroli. I że coś może pójść nie tak. Tylko jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo.
– Dobra, nieważne. Zapomnij – mruknęłam. Ale wcale nie zapomniałam.
To nie było to, czego oczekiwałam
Dzień przed urodzinami, wieczorem, dostałam wiadomość od teściowej: „Tort gotowy! Jutro go przywiozę rano, żeby zdążył odstać się przed podaniem”. Dołączyła zdjęcie. Patrzyłam na ekran i nie mogłam uwierzyć. Na dużym, prostokątnym półmisku leżał… placek. Tak, wyglądał apetycznie – jasny biszkopt, na nim warstwa kremu i góra truskawek. Ale to nie był tort. Nie miał ani kształtu, ani konstrukcji, ani dekoracji, ani niczego, co pozwalałoby nazwać go tortem urodzinowym.
– Bartek… – zaczęłam nieśmiało, pokazując mu telefon.
– No i co? Super wygląda. Mama mówiła, że robi swój klasyk. To jej popisowy wypiek!
– To nie jest tort…
– Przesadzasz. Jest słodkie? Jest. Ma krem? Ma. Owoce są? Są. Tort jak się patrzy.
– A gdzie ja mam tam wbić świeczkę? I jak to pokroję przy dzieciach, jak to się wszystko rozpadnie?
Bartek wzruszył ramionami i wrócił do oglądania meczu.
– Ludzie się spotykają, żeby świętować, a nie oceniać ciasto. Naprawdę musisz dramatyzować?
Poczułam, że rośnie mi gula w gardle. To miało być piękne. Symboliczne. Pierwszy tort mojego dziecka. A teraz czułam się jak jakaś marudna wariatka, która czepia się własnej teściowej o coś, co przecież „smakuje dobrze”. Nie spałam tej nocy. Przeglądałam zdjęcia tortów na Pintereście, porównując je do tego, co miało się pojawić na naszym stole. A potem, jak na złość, Antek się obudził i pół godziny tuliłam go do snu, myśląc o tym, jak bardzo chciałam mu dać ten jeden dzień idealny.
Te urodziny były klapą
Goście zaczęli schodzić się punktualnie. Mój tata przyniósł wielką torbę z prezentem, mama od razu pobiegła do kuchni z propozycją pomocy, a Bartek... no cóż, jak zwykle zajął się rozmową z bratem. Wszystko było gotowe – balony, girlandy, ciepłe jedzenie, nawet Antek miał wyjątkowo dobry humor. Tylko ja chodziłam spięta jak struna.
Teściowa przyjechała chwilę po dwunastej. Weszła z triumfalnym uśmiechem, niosąc na rękach swój placek jakby niosła koronę królewską.
– No i jest! Specjalnie dla mojego wnusia! Bez chemii, wszystko zrobiłam sama – oznajmiła, kładąc ciasto na stole. – I truskawki z mojego ogrodu!
Zamarłam. Goście podeszli, zaczęli się uśmiechać, chwalić zapach, kiwać głowami.
– Wygląda cudownie! – ktoś rzucił.
– Mniam, ja to uwielbiam domowe – dodała ciotka Grażyna.
A ja stałam jak głupia, trzymając w dłoni świeczkę w kształcie cyfry „1” i zastanawiałam się, czy wcisnąć ją między truskawki i ryzykować, że wpadnie do środka, czy zrezygnować całkiem. W końcu położyłam świeczkę obok ciasta na małym talerzyku i udawałam, że tak miało być. Kiedy śpiewaliśmy „Sto lat”, udawałam, że się wzruszam, ale miałam ochotę krzyczeć. Chciałam, by to był mój dzień, dzień mojej rodziny. Tymczasem czułam się gościem we własnym domu. Bartek nie zauważył niczego. Antek rozsmarował sobie krem na twarzy i wszyscy się śmiali. Wszyscy… poza mną.
Więcej o nic jej nie poproszę
Po imprezie zostałam sama w kuchni z górą talerzy i poczuciem porażki, którego nie potrafiłam z siebie zrzucić. Bartek usnął z Antkiem na kanapie, a ja myłam sztućce z zaciśniętymi zębami. Mama proponowała, że zostanie, ale powiedziałam, że dam radę. W rzeczywistości chciałam tylko ciszy.
Przeglądałam w telefonie zdjęcia z przyjęcia – uśmiechnięci goście, teściowa przy stole z dumnym spojrzeniem, Antek z rozdziawioną buzią i ciastem na nosie. Tylko ja na żadnym zdjęciu nie byłam naprawdę obecna. Tylko uśmiechy wymuszone, jakby ktoś mnie postawił tam na siłę.
– Ej – usłyszałam cichy głos Bartka w progu. – Fajnie wyszło, co?
– Fajnie – odparłam, nie odwracając się. – Tylko szkoda, że to nie był tort.
– Znowu to samo? Przecież dzieciak miał radochę, każdy był zadowolony. Naprawdę musisz psuć sobie i innym nastrój przez ciasto?
– To nie o ciasto chodzi, Bartek – odwróciłam się powoli. – Chodzi o to, że chciałam, żeby ten dzień był trochę nasz. Mój. Że choć raz to ja będę mieć kontrolę, a nie że twoja mama znów wszystko robi po swojemu i udaje, że zrobiła przysługę.
– Nie wiedziałem, że to dla ciebie takie ważne – powiedział, podchodząc bliżej. – Przepraszam.
Nie odpowiedziałam. Bo wiedział. Ale łatwiej było udawać, że nie. Wycierałam ręce w ściereczkę i wiedziałam już, że muszę coś zmienić. Może nie dziś, ale wkrótce.
Lekcja, której nie chciałam
Minęło kilka dni. Na stole wciąż stała porcelanowa figurka z napisem „1”, a zdjęcia z roczku zasypały moje social media. Każdy komentował: „Ale cudnie!”, „Ale pysznie wygląda ten torcik!”, „Domowo, z sercem!”. I może właśnie wtedy zrozumiałam, że nie wszystko musi być pod linijkę, by było ważne. Że moje oczekiwania przesłoniły mi to, co naprawdę się liczyło.
Antek był szczęśliwy. Goście też. A to, co mnie tak bolało, to nie tort, nie świeczka, tylko to, że czułam się pominięta. Niewidzialna. Że znów ktoś inny ustalił reguły, a ja tylko w nich funkcjonowałam.
Kilka dni później zadzwoniła teściowa.
– Słyszałam, że tort nie spełnił oczekiwań… – zaczęła.
Chciałam odpowiedzieć złośliwie. Chciałam rzucić: „Bo to nie był tort, tylko placek do kawy!”. Ale coś mnie powstrzymało.
– Dziękuję za ciasto – powiedziałam spokojnie. – Wiesz, miałam inne wyobrażenie, ale… doceniam, że się postarałaś.
– No, może następnym razem dam się komuś innemu popisać – rzuciła półżartem. – Ale Antek był zachwycony. A ja też się cieszę, że mogłam dołożyć cegiełkę.
Zaskoczyła mnie. I choć pewnie nie zmienimy się nawzajem, to wiedziałam już, że czasem trzeba po prostu odpuścić. Nie dlatego, że nie masz racji. Ale dlatego, że nie każda bitwa jest warta wojny. A urodziny dziecka… to święto, które trzeba świętować. Nie udowadniać czegokolwiek.
Agnieszka, 31 lat
Czytaj także:
- „Zapach żółtej fasolki szparagowej przyciągnął ciekawskiego sąsiada. Od tamtego dnia wpadał nie tylko w porze obiadowej”
- „Mąż miał pretensje, że mało zarabiam. Gdy zaczęłam przynosić więcej kasy, zaczął węszyć i posądził mnie o zdradę”
- „To miał być żart, a teraz wszyscy mają mnie za złodziejkę. Jak mam udowodnić, że na weselu nie ukradłam kopert z kasą?”