„Porządkując dom po dziadku, odkryliśmy jego pamiętnik. Nie do wiary, że ktoś tak dobry jak on, mógł zrobić taką podłość”
„Nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić z naszym odkryciem. O tajemnicach dziadka nie wiedział nikt, nawet jego żona i dzieci. Ale on sam nigdy nie zapomniał, czego się dopuścił i robił wszystko, by uspokoić sumienie”.

- Monika, lat 36
Kiedy po śmierci dziadka Karola porządkowaliśmy jego mieszkanie, znaleźliśmy obrazek przedstawiający zimowy pejzaż. Mąż chciał go od razu wyrzucić, ale zaprotestowałam.
– Rama jest bardzo ładna, można ją wykorzystać. Wywal tylko to, co w środku.
I tak oto, pod szarym papierem i dyktą zadrukowaną białym pejzażem, znaleźliśmy szesnaście stroniczek zapisanych kopiowym ołówkiem. Pamiętnik dziadka? Nie wszystko dało się odczytać, niektóre zdania były zamazane, litery się rozpływały, na jeszcze innych widać było blade ślady, jakby od łez. Na okładce wykaligrafowano: rok 1952.
– Weź to – powiedział mój mąż. – Ja chyba nie mam prawa tego czytać Nie wiem, czy twój dziadek by tego chciał?
– Lubił cię przecież – wyszeptałam.
– Owszem. Ale skoro tak schował te zapiski, to najwyraźniej nie były one przeznaczone dla moich oczu. Więc nie będę mu zaglądał do duszy, tym bardziej, że on już nie może ani się zgodzić, ani zaprotestować. Sama przeczytaj i zdecyduj, czy mi to pokazać...
Mógł liczyć tylko na siebie
Długo się zbierałam do lektury, aż wreszcie nadszedł dzień, kiedy wyjęłam z szuflady pamiętnik dziadka. Otworzyłam i w oczy rzucił mi się pierwszy akapit:
Nie ma jej. Odeszła. Nie mam po co żyć! Lepiej było, kiedy tu mieszkała. Nienawidziła mnie, ale przynajmniej ją widywałem.
Z tych kilku zdań bił taki smutek, że aż się przestraszyłam. Zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno chcę wiedzieć, co dalej? Zaczęłam kojarzyć daty: w 1952 roku dziadek Karol miał koło trzydziestki. Jeszcze chyba nie znał babci, bo pobrali się sześć lat później, kiedy babcia była w ciąży. Mój tata przyszedł na świat pod koniec 1958.
Dziadek był w ludowej partyzantce. Został ciężko ranny podczas bitwy pod Rąblowem stoczonej w ramach operacji Maigewitter z oddziałami wehrmachtu. Od tamtej pory miał bezwładną i krótszą lewą nogę i nie nadawał się do fizycznej pracy.
Nikt z najbliższej rodziny dziadka Karola nie przeżył wojny, więc mógł liczyć tylko na siebie. Chyba nie bardzo mógł znaleźć dla siebie miejsce w świecie. Tułał się trochę tu, trochę tam. Miał tylko małą, salezjańska przedwojenną maturę i żadnego konkretnego zawodu, więc klepał biedę i żył z dnia na dzień.
Dopiero, kiedy przypadkiem spotkał swojego dowódcę z partyzantki, jego los odmienił się na lepsze. Ten dowódca był jakąś partyjną szychą i błyskawicznie załatwił dziadkowi i mieszkanie, i robotę. Dziadek Karol został dozorcą w niedużej, eleganckiej kamienicy. Dostawał stałą, całkiem przyzwoitą pensję, a pracy miał tyle, co kot napłakał, bo lokatorzy okazali się ludźmi kulturalnymi, którzy nie brudzili i nie sprawiali kłopotów.
Dziadek miał pokój z kuchnią na parterze, nad nim, na pierwszym piętrze, w dwupokojowym lokalu z dużym balkonem mieszkało młode małżeństwo. Byli mniej więcej w wieku dziadka. Potem się okazało, że ona była o kilka lat młodsza.
Nigdy nie spotkałem piękniejszej i bardziej uroczej kobiety – pisał dziadek Karol w swoim pamiętniku. – Myślę, że zakochałem się w niej od pierwszego spojrzenia i również od pierwszego spojrzenia znienawidziłem jej męża! To taki fetniak przystojniak, elegancik przedwojenny. I głowę dam sobie uciąć, że był w jakiejś podchorążówce, bo mnie wystarczy popatrzeć, jak się ktoś rusza, jak chodzi, jak siada i już wiem – wojskowy!
Oczywiście, on skrzętnie udawał, że jest zwykłym cywilem, jakimś gryzipiórkiem w magistracie i że wojnę przeżył pod spódnicą mamusi. Ale ja takich wyczuję na kilometr, więc miałem na niego oko i czatowałem jak kot na mysz, kiedy tylko popełni pierwszy błąd, żeby go capnąć i mieć do niej wolną drogę. Wydawało mi się, że jak się pozbędę rywala, będzie moja…
Wydawał mi się człowiekiem szlachetnym
Dalej dziadek pisał jak ich nieustannie obserwował i jak kontrolował przychodzącą korespondencję. Wiedział, skąd i od kogo dostają listy, ale na razie nie dostrzegał niczego podejrzanego. Czekał.
To sprawdzanie listów należało do zawodowych obowiązków dziadka. Wtedy podobno wielu dozorców współpracowało z odpowiednimi służbami i donosiło na swoich lokatorów, czy przypadkiem nie mają rodziny na zgniłym Zachodzie. Czasami robili to z pobudek ideowych, czasami dla pieniędzy albo ze zwykłej ludzkiej złości, a czasami byli brutalnie zmuszani. Dziadek grzeszył z miłości.
Kiedy dotarłam do tego fragmentu pamiętnika, przeżyłam prawdziwy szok. Dziadek wydawał mi się człowiekiem szlachetnym, uczciwym, moralnie – bez skazy. W głowie mi się nie mieściło, że był zdolny do takiej podłości, tym bardziej, że przez całe lata stronił od polityki, nigdy nie należał do partii, stał na uboczu i w nic się nie angażował. Był też głęboko wierzący i praktykujący.
Zakochany do szaleństwa dziadek czekał na okazję, żeby się pozbyć konkurenta… i w końcu się doczekał.
W lipcu sejm PRL-u uchwalił konstytucję własnoręcznie poprawianą przez Józefa Stalina i Bolesława Bieruta, a radio Wolna Europa zaczęło nadawać swoje polskojęzyczne audycje. Dziadek miał niezachwiane przeczucie, że lokator z góry na pewno będzie tego słuchał… Jak to mówią, ściany mają uszy, zwłaszcza, gdy się ma odpowiednie znajomości. A dziadek miał, więc wystarczyła jedna wizyta monterów, by mógł bez trudu śledzić, co się dzieje piętro wyżej.
Pisał w pamiętniku, że to były dla niego najgorsze tortury, gdy musiał słuchać odgłosów miłości, czułych słów i szeptów, przekomarzań, rozmów i wspomnień – również wojennych. Okazało się, że miał rację; mąż jego ukochanej był w AK i miał tam stopień porucznika, a w Powstaniu walczył w grupie Radosław.
W tym miejscu pamiętnik dziadka Karola zawierał kilka skreślonych zdań i wyrwaną kartkę. Musiało tam być coś, co przeraziło samego autora, bo dalej pisał:
Już nie wiem, jak mam sobie poradzić z tą złością! On mnie podejrzewa. „Broniu, uważaj na tego dozorcę, to ubecka wtyka – tak jej powiedział. Ja mu pokażę wtykę. Chce, to będzie miał, nawet się nie spodziewa, jak szybko i łatwo mogę go unieszkodliwić. Wystarczy, żebym się ostatecznie zdecydował i będzie po nim. Jeszcze trochę poczekam...
Dalej znowu były poprzekreślane zdania, a potem opis listopadowych dni, które zdecydowały o losie Broni, jej męża i dziadka.
Trzymaj się z daleka
Był pierwszy listopada. Dziadek od rana pił wódkę, bo w tamtych czasach, jak sam pisał, często sobie popijał. Dopiero później stał się całkowitym abstynentem i nie tykał alkoholu do końca swego życia. Stał w drzwiach wejściowych, kiedy oni wracali, chyba z cmentarza, bo dziadek widział, że wcześniej, wychodząc z domu, nieśli wiązanki i świeczki. Ją przepuścił, nisko się kłaniając, ale jemu zatarasował sobą wejście i nie chciał się odsunąć.
– Czego się rzucasz jak wesz na grzebieniu – wybełkotał. – Wiesz, że wystarczy moje jedno słowo, a ciebie już nie ma...
– Proszę mnie przepuścić – tamten był wyższy od dziadka i trzymał się pewnie na nogach, więc nie musiał się szczególnie wysilać, żeby dziadek poleciał na ścianę. – Trzymaj się z daleka – usłyszał jeszcze na pożegnanie.
To wystarczyło.
Dziadek pojechał tam, gdzie szybko i skrzętnie zapisali, co miał do powiedzenia. Kazali mu wracać do domu. Było już zupełnie ciemno, kiedy dotarł do swojej kamieniczki. Padał deszcz ze śniegiem, wiał wiatr, ale Bronia stała skulona przed bramą. Czekała na niego?
– Niech pan nie robi nam krzywdy – powiedziała cichutko. – Zrobię, co pan zechce... wszystko zrobię, tylko niech pan zostawi w spokoju mojego męża.
– Za późno – wycharczał, bo ledwo się trzymał na nogach i miał tytoń w ustach. – Już jest za późno...
Wrócił do siebie, walnął się na kozetkę, ale jeszcze wcześniej wypił duszkiem prawie całą ćwiartkę. Zasnął jak kamień. Wczesnym rankiem obudził go hałas na schodach i rozpaczliwy krzyk kobiety. Półprzytomny dotoczył się do drzwi. Wyjrzał na korytarz i zobaczył sąsiadów z góry. On musiał mocno dostać, bo nie miał siły iść samodzielnie; wlekli go, podtrzymując pod ramiona. Ona biegła za nimi, wołając, żeby i ją zabrali.
– Ja też byłam w powstaniu i wcześniej, w lesie, jestem łączniczka Jagoda, możecie sprawdzić! Jeśli mój mąż jest winien zdrady państwa ludowego, to ja jeszcze bardziej...
– Wracaj do domu, kobieto – zawołał młodziutki milicjant. – Będzie rozkaz, to przyjdziemy i po ciebie!
Nie posłuchała, więc ten sam chłopak w mundurze pchnął ją. Upadła na schody i sturlała się na dół. On dostał kolbą pistoletu, bo chcąc pomóc żonie, próbował się uwolnić.
Był najlepszym pod słońcem ojcem i mężem
Dziadek stał za półotwartymi drzwiami mieszkania i nie mógł się ruszyć. Pisał, że czuł tylko strach. Podchodzący do gardła, zwierzęcy strach. Wszystko inne przyszło później, kiedy ich już nie było na świecie. On został skazany na śmierć za szpiegostwo i dywersję, a ona odebrała sobie życie. Mówili, że była w ciąży. Dziadek chyba w to wierzył, bo pisał, że jest winien śmierci trzech osób i że nigdy sobie tego nie wybaczy! W tym miejscu na pożółkłych już kartkach widać białe plamy, jakby dziadek płakał nad Bronią, jej mężem, ich nienarodzonym dzieckiem i nad sobą. Nie wiedziałam, czy powinnam mu współczuć? Im – tak, ale on, na litość boską, nie zasługiwał na współczucie!
Ostatnie kartki zapisał pod koniec grudnia. Podjął decyzję o wyjeździe z miasta. Chciał zacząć wszystko od nowa. Jego dalsze losy świadczą o tym, że mu się udało. Zatrzymał się w Szczecinie. Kiedy zobaczył to miasto ruin, uznał, że jest do niego podobne, więc tu zostanie. Zapomniał o swoim kalectwie i zaczął pracować przy odbudowywaniu tego, co zostało. Nauczył się budowlanki, a po jakimś czasie został specjalistą od renowacji zniszczonych budowli. W tym fachu dziadek Karol pracował do emerytury.
W końcu przyszedł czas na założenie rodziny. Babcia Magdalena była bardzo schorowana i słaba, bo jako młodziutka dziewczyna przeszła przez obóz koncentracyjny w Dachau, ale przy dziadku odżyła. Urodził się im syn, dziadek był najlepszym pod słońcem ojcem i mężem. Babcia Magdalena zawsze powtarzała, że dziadek to jest jej nagroda za cierpienia, jakich doznała w obozie i że los zesłał anioła, który ma czuwać nad jej zdrowiem i bezpieczeństwem.
Babcia na pewno nie znała przeszłości dziadka Karola. Była zbyt wrażliwa i prawdomówna, żeby cokolwiek ukrywać, więc gdyby wiedziała, nie zdołałaby tego zatrzymać tylko dla siebie. My też byśmy się od niej dowiedzieli! Najdziwniejsze było to, że kiedy się toczyły jakieś rodzinne dyskusje o ujawnianiu wstydliwych kart z przeszłości naszych polityków, dziadek chętnie brał w nich udział. Był gorącym zwolennikiem lustracji.
– Wszystko powinno być rozliczone – mówił zdecydowanie. – Jak ktoś sobie nagrabił, niech ponosi konsekwencje.
– Wsadzałbyś starych, schorowanych ludzi do więzienia za błędy, które popełnili w młodości? – dziwił się mój tato.
– Czasami gorsze od więzienia jest sumienie – wzdychał dziadek. – Trzeba obudzić sumienie i to dla niektórych będzie wystarczająca kara. Najgorzej, kiedy człowiek nie ma świadomości, że nagrzeszył.
Niech będzie przestrogą dla dzieci i wnuków
Wśród papierów, które porządkowaliśmy po śmierci dziadka znaleźliśmy kwity z nekropolii w dużym mieście wojewódzkim, gdzie dziadek mieszkał w młodości. Był tam rachunek za pochówek Bronisławy i wykonanie symbolicznego grobu jej męża. Przez lata dziadek Karol opłacał miejsce na cmentarzu i finansował opiekę nad mogiłą.
Przed paroma laty w tym grobie pochowano szczątki Adama, czyli męża Broni skazanego na śmierć w roku 1952 i zrehabilitowanego w latach sześćdziesiątych. Z dokumentów wynikało, że wszelkie starania dotyczące odnalezienia miejsca pochówku, ekshumacji i ponownego pogrzebu zostały przeprowadzone dzięki staraniom dziadka.
Pojechaliśmy tam z moim mężem, odnaleźliśmy mogiłę Broni i Adama. Jest zadbana, pokryta ciemnym granitem. Dowiedzieliśmy się w zarządzie cmentarza, że wszystko opłacił dziadek i że ta opieka obejmuje wiele przyszłych lat!
Po odejściu Babci Magdaleny i usamodzielnieniu się mojego ojca, dziadek Karol żył bardzo skromnie. Był już sędziwym starcem, kiedy zaczął chorować, ale do samego końca zachował jasny umysł.
Dlaczego o niczym nam nie opowiedział?
– Widocznie nie chciał – mówi mój mąż – Uszanujmy jego wolę...
– To, co powinnam, według ciebie, zrobić z tym jego zeszytem? – pytam. – Mam go zniszczyć? Wyrzucić? Spalić?
– Nie rób tego. Jest świadectwem losów dziadka i historii, która bywa skomplikowana i okrutna. Gdyby dziadek uważał, że tak trzeba, toby sam ten pamiętnik spalił... Z jakiegoś powodu go zostawił. Niech więc ten będzie rodzinną pamiątką, a równocześnie przestrogą dla naszych dzieci i wnuków, że czasami całkiem przyzwoity człowiek może kogoś bardzo skrzywdzić. I tym się różni od łajdaka, że potem nigdy już nie zazna spokoju.