„Porzuciłam habit dla miłości. Moja matka nie może się pogodzić z tym, że kocham mężczyznę bardziej niż klasztorną celę”
„Wiem, że mama czuje się zawiedziona. Była szczęśliwa, że po burzliwej młodości znalazłam spokój w klasztornych murach. Ale co poradzę na to, że na mojej drodze stanęła miłość?”.
- Klara, 23 lata
– Mamo, zrozum – prosiłam, ale ona patrzyła na mnie zupełnie załamana.
– Dziecko, ja myślałam, że my najgorsze mamy za sobą, że Bóg wreszcie wskazał ci drogę – jej głos drżał.
– Bo wskazał i nadal wskazuje. Jestem przekonana, że to on postawił na mojej drodze Łukasza – powiedziałam.
– Przestań! Mało miałaś kłopotów przez mężczyzn?! Ty wiesz, co ja przez ciebie przeżyłam? A jak odetchnęłam, gdy wstąpiłaś do zakonu? Uspokoiłaś się, odżyłaś, a teraz to wszystko przekreślasz! – teraz już zaczęła krzyczeć.
– Nie przekreślam, mamo, Bóg zawsze będzie blisko mnie, niezależnie od tego czy noszę habit, czy nie – powiedziałam. – Muszę się zbierać, daj znać, jak będziesz chciała porozmawiać – dodałam.
– To ty daj znać, jak zmądrzejesz – powiedziała chłodno.
Znałam ten głos bardzo dobrze. Rozczarowałam ją. Poczułam, jak łzy pieką mnie pod powiekami, ale nic nie powiedziałam. Wiedziałam, że lepiej będzie, jak wyjdę, dam mamie czas, by oswoiła się z wieściami, które jej zafundowałam.
Cóż, trudno jej się dziwić – myślałam. Gdzieś w głębi duszy liczyłam na jej zrozumienie, ale wiedziałam, że to nie będzie proste. Nasze życie nie było usłane różami. Mój ojciec nie był przykładnym mężem, a ojcem tym bardziej. Był hulaką, pijakiem i damskim bokserem. Do dzisiaj pamiętam te awantury, wyzwiska i siniaki mamy.
Aż pewnego dnia po prostu odszedł w siną dal, a my zostałyśmy same. Chyba obie wtedy odetchnęłyśmy z ulgą. Nie było nam łatwo, ale za to poczułyśmy spokój. Mama starała się, by niczego mi nie brakowało i bym wyszła na ludzi. Nigdy już z nikim się nie związała, a i mnie starała się chronić przed złym wpływem „nieodpowiednich chłopców”.
Łobuz kocha najbardziej
Chyba starała się aż za bardzo, bo im bardziej zakazywała mi męskiego towarzystwa, tym bardziej byłam go spragniona. Co więcej, im bardziej dany chłopiec był „nieodpowiedni”, tym bardziej mnie do niego ciągnęło.
W liceum zakochałam się w Adamie. Był szalenie przystojny, miał przeszywające na wskroś spojrzenie i kiepską reputację. Szybko straciłam dla niego głowę. Szkoła zupełnie przestała się dla mnie liczyć. Zaczęłam imprezować, wagarować, w ślad za lubym nawet eksperymentować z używkami.
Czułam się wolna, byłam zakochana i szczęśliwa. Moja mama zaskakująco długo nie zorientowała się, że dzieje się coś złego. W domu ciągle udawałam grzeczną dziewczynkę, która we wszystkim jej słucha, a na zebrania do szkoły nie miała czasu chodzić, bo tyrała na dwa etaty.
Wydało się dopiero wtedy, gdy po prostu nie zdałam do kolejnej klasy. Ależ wtedy wybuchła awantura! Mama nie mogła uwierzyć, że tak ją rozczarowałam. Za wszystko winiła Adama i rzecz jasna zabroniła mi się z nim spotykać. Oczywiście ani mi się śniło jej posłuchać, ale to nie miało większego znaczenia, bo mój ukochany ze mną zerwał. Okropnie to przeżyłam. Ja byłam przekonana, że jest miłością mojego życia, a on po prostu znalazł inną dziewczynę. Mama odetchnęła i uznała, że po prostu zacznę od nowa.
– Trudno, kochanie, powtórzysz klasę, ale ludziom przytrafiają się gorsze rzeczy. Najważniejsze, że nie będziesz już musiała oglądać tego chłystka – mówiła, gdy już ochłonęła, i zapewne zdawało się, że mnie pociesza, a ja czułam się, jakby wbijała nóż w moje nastoletnie serce.
– Nic nie rozumiesz! Ja go kocham – szlochałam, ale ona kręciła tylko głową z dezaprobatą i mówiła, że mi przejdzie. Czułam się najbardziej niezrozumianą, najbardziej samotną osobą na świecie…
Wstydzę się za to do dziś
Może i przestałam imprezować, ale za to zaczęłam szukać ukojenia w narkotykach. Znałam ludzi, którzy pomagali mi je zdobyć – to było pokłosie mojej znajomości z Adamem. Zaczęłam się staczać. Wkrótce nie umiałam już funkcjonować bez narkotyków. Związałam się nawet z dilerem. Nie muszę pewnie wspominać, że szkoła znów na tym ucierpiała?
Tym razem jednak zdołałam zdać do kolejnej klasy i to uspokoiło moją mamę. Nie lubię wspominać tamtego czasu, bo dalej było tylko gorzej. Stoczyłam się i robiłam rzeczy, których wstydzę się do dzisiaj. Wyniosłam pół domu, by mieć pieniądze na używki – chyba dopiero wtedy moja mama zorientowała się, że jednak nadal coś jest nie tak.
Zaczęła o mnie walczyć, ale to nie było proste. Rzuciłam szkołę. Uciekałam z domu, by tułać się ze swoim chłopakiem, z którym właściwie nie łączyło mnie nic oprócz nałogów. Niejednokrotnie mama nie wiedziała, gdzie jestem i czy w ogóle żyję. Usiłowała zaciągnąć mnie na różne terapie i odwyki, ale zawsze uciekałam.
Aż do tamtego dnia. Obudziłam się rano w jakiejś melinie. Obok mnie leżał Rafał, mój chłopak. Myślałam, że jeszcze śpi, ale on nie żył… To był dla mnie ogromny wstrząs. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Wybiegłam na ulicę i chciałam zatrzymać kogoś z przechodniów, ale głos uwiązł mi w gardle. Co miałam powiedzieć? I jak? Stałam i płakałam. Zatrzymała się przy mnie siostra zakonna i łagodnie zapytała, czy potrzebuję pomocy.
– Mój chłopak nie żyje! – łkałam.
Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Siostra wezwała policję i lekarza, zostałam przesłuchana, a potem zabrała mnie ze sobą do klasztoru – bo nie chciałam wracać do domu. Otoczyła mnie opieką, o nic nie pytała. Byłam jej taka wdzięczna! Dopiero po kilku dniach zaproponowała, że mogę tam zostać, ale pod warunkiem, że powiadomię matkę i rozpocznę terapię. Wiedziałam, że to moja szansa. W klasztorze czułam to, czego nie czułam od dawna – spokój.
Zrobiłam tak, jak doradziła mi siostra. Nie było mi łatwo, budowałam wszystko od nowa. Niejednokrotnie miałam ochotę uciec, ale coś dawało mi siłę, by zostać i walczyć! Znalazłam ukojenie w codziennych modlitwach, w ciszy i ciężkiej pracy. W pewnym momencie poczułam, że tak właśnie chcę żyć! Nawróciłam się i poczułam głęboką więź z Bogiem, czułam, że mnie prowadzi. Gdy oznajmiłam siostrze przełożonej, że chcę zostać zakonnicą, była sceptyczna.
– Dziecko, to poważna decyzja. Cieszę się, że odnalazłaś Boga, ale nie jestem pewna czy to powołanie.
Ja jednak gorąco zapewniałam ją, że to powołanie. W końcu ją przekonałam. Byłam bardzo sumienna i gorliwa! Moja mama na tę wiadomość oszalała ze szczęścia. Zawsze była bardzo religijna, więc córka zakonnica to spełnienie jej marzeń.
– Córuś, wymodliłam to sobie! Bóg mnie wysłuchał – stwierdziła, a ja kiwałam głową, bo też tak czułam.
Chyba nie jestem mu obojętna…
Byłam przekonana, że znalazłam swoją drogę. Czułam się spokojna i szczęśliwa. Odnalazłam się w pomaganiu innym, zaczęłam prowadzić zajęcia w pobliskim domu dziecka. Tam właśnie poznałam Łukasza – tamtejszego nauczyciela muzyki. Na początku nawet przez myśl mi nie przeszło, że między nami mogłoby coś być. Po prostu się zaprzyjaźniliśmy.
Oboje pokochaliśmy te dzieciaki, oboje uwielbialiśmy muzykę, byliśmy bardzo wierzący, wyznawaliśmy podobne wartości. Dlatego gdy zorientowałam się, że spojrzenie niebieskich oczu Łukasza powoduje szybsze bicie mojego serca, wpadłam w panikę. Chciałam uciec przed tym uczuciem, ale nie umiałam.
I zaczęłam dostrzegać, że i ja nie jestem mu obojętna. Bóg jeden wie, jaką walkę ze sobą stoczyłam. Bo przecież ja wybrałam już drogę, chciałam oddać swoje życie Bogu! Starałam się więc trzymać Łukasza na dystans. Aż do tamtego wieczora. Siedziałam w domu dziecka do późna, szyłam kostiumy na przedstawienie, które przygotowywaliśmy. Łukasz przyszedł do mnie z kawą.
– Pomóc ci? – zapytał.
– Dzięki, dam radę – odparłam, starając się na niego nie patrzeć.
– Klara. Muszę z tobą porozmawiać – wypalił, a ja poczułam strach.
– Nie mów tego, błagam cię… – szepnęłam.
– Muszę. Zanim przyjmiesz święcenia – spojrzał mi w oczy, a mnie przeszedł dreszcz. – Kocham cię, Klara, i nie jest to jakaś zwykła miłostka. Ja chcę z tobą być, chcę założyć z tobą rodzinę – dodał, a mnie zamurowało.
– Ja też cię kocham, ale nie jesteśmy sobie pisani – powiedziałam i wyszłam.
Do klasztoru dotarłam zalana łzami. Czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Teraz kiedy wydawało mi się, że wyszłam na prostą, wszystko znów zaczęło się sypać. Postanowiłam, że muszę skończyć z zajęciami w domu dziecka, muszę się odciąć od Łukasza, zaszyć, schować w klasztorze i skupić na moim nowym życiu. Nie było to proste. Dzieciaki o mnie pytały, siostra przełożona także nie była zachwycona moją rezygnacją z pracy z dziećmi…
W końcu jednak mnie przejrzała. Wezwała do siebie na rozmowę i zażądała szczerości. Nie umiałam jej okłamać, więc wszystko jej opowiedziałam. Gdy skończyłam, spodziewałam się, że mnie zruga, że każe mi dużo się modlić i skupić na Bogu.
Tymczasem ona spojrzała na mnie łagodnie i powiedziała:
– Od początku twierdziłam, że klasztorne życie nie jest dla ciebie, i nie ma w tym nic złego. Potrzebujesz Boga, spokoju i miłości, ale możesz to dostać nie tylko tutaj. Może Najwyższy postawił na twojej drodze Łukasza, byś to zrozumiała? Jesteś przed święceniami, masz jeszcze czas na ostateczną decyzję, ale przemyśl ją dobrze. Tylko szczęśliwa będziesz dobrze służyć Bogu – dodała, patrząc mi w oczy, a ja poczułam spokój.
Tydzień później powiedziałam jej, że odchodzę z zakonu, a ona przyjęła moją decyzję ze zrozumieniem. Gdy szłam oznajmić moją decyzję Łukaszowi, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Jednak gdy zobaczyłam w jego oczach czyste szczęście, poczułam, że wszystko jest dokładnie tak, jak ma być…
Wiem, że moja mama też to zrozumie. Zobaczy, że mimo porzucenia zakonu dobrze sobie radzę. Mam przy sobie kochającego mężczyznę, planujemy ślub. Pracuję w domu dziecka, pomagam tym dzieciakom, bo bywają bardzo pogubione, a ja wiem doskonale, jakie niebezpieczeństwa czyhają na pogubione dzieciaki. I Bóg cały czas ma mnie w opiece, niezależnie od tego, czy mam na sobie habit, czy nie. Modlę się o to co wieczór i wiem, że On na pewno mnie wysłucha.