„Porzuciłam rodzinę dla kochanka, a on uciekł z moimi oszczędnościami. Mam żal do męża za to, że nie chce mnie znać”
„Na początku było jak w filmie. Patryk robił mi śniadania, całował w czoło, zasypialiśmy spleceni jak liany. Śmialiśmy się z banałów, kupowaliśmy wino bez okazji, potrafił godzinami słuchać o moich snach. Miałam trzy pary nowych butów i uczucie, że wreszcie żyję”.

- Redakcja
Patryk był zabawny, pewny siebie, dziesięć lat młodszy. Pojawił się nagle – w pracy, przy windzie, z uśmiechem i luzem, który był dla mnie jak tlen. Zainteresował się mną. Nie jako matką, nie jako „żoną Marka”. Po prostu mną. I ja w to weszłam. Całą sobą.
– Jesteś pewna, że wiesz, w co się pakujesz? – zapytała mnie Anka, gdy siedziałyśmy w kawiarni. – Tacy jak on są fajni, dopóki trzeba coś zbudować. A nie tylko się bawić.
– A może ja właśnie pierwszy raz w życiu chcę się pobawić? – odparłam. – Chcę coś poczuć. Cokolwiek.
Wtedy już wiedziałam, że odejdę.
Zostawiłam tylko kartkę na stole
Walizka leżała na łóżku. Wrzucałam do niej ubrania bez większego planu – byle szybko, byle zdążyć, zanim przyjdzie dzieciak ze szkoły albo Marek wróci wcześniej z pracy. Koszula, dżinsy, szczoteczka. Perfumy, te, których nigdy nie używałam w domu, bo i po co? Ręce mi się trzęsły. Na stole – kartka. Pisałam ją godzinę, a brzmiała jak ulotka. „Marek. Przepraszam. Odchodzę. Nie robię tego przeciwko wam, robię to dla siebie. Potrzebuję czegoś więcej, niż mamy. Wiem, że mnie znienawidzisz. Może kiedyś zrozumiecie”.
Zwinęłam ją w pół i zostawiłam przy czajniku, obok kubka Marka z napisem „Super Tata”. Patryk czekał w aucie. Nowe mieszkanie już na nas czekało – wynajęte wspólnie, pachnące farbą i obietnicami. Wszystko miało być nowe. Zadzwoniłam do Marka, już z klatki.
– Halo?
– Marek. Nie wrócę dzisiaj. W ogóle nie wrócę.
Cisza. A potem:
– Co mam powiedzieć dziecku?
– Nie wiem. Że mama potrzebuje czasu.
– Serio, Anka? Po dwudziestu latach małżeństwa zostawiasz mnie przez telefon?
– Nie chcę się z tobą kłócić. Nie potrafię już tu być.
– Nie potrafisz... A dziecko potrafi być bez matki?
– Nie rób mi tego, Marek. Proszę.
Rozłączył się.
Stałam pod drzwiami, walizka ciążyła mi w dłoni, serce biło jak obce. Byłam wolna. I przerażona.
Raj się kończy
Na początku było jak w filmie. Patryk robił mi śniadania, całował w czoło, zasypialiśmy spleceni jak liany. Śmialiśmy się z banałów, kupowaliśmy wino bez okazji, potrafił godzinami słuchać o moich snach. Miałam trzy pary nowych butów i uczucie, że wreszcie żyję.
Ale po dwóch miesiącach coś zaczęło się zmieniać. Patryk coraz częściej wychodził sam – „na siłkę”, „z kumplem”, „na spotkanie w sprawie nowej roboty”. Wracał późno, czasem nie odbierał telefonu przez pół dnia.
– Kochanie, tylko nie rób ze mnie więźnia – śmiał się, gdy pytałam, gdzie był. – Przecież ci ufam.
Ale ja przestawałam ufać jemu. Aż któregoś dnia wróciłam z pracy i poczułam to w kościach, zanim przekręciłam klucz. W mieszkaniu było pusto. Nie tylko cicho – pusto. Zniknęły jego buty, kurtka, laptop, nawet kubek z Batmanem. Na stole – kartka z jednym słowem: „Wybacz”.
Rzuciłam się do telefonu. Milczał. Dzwoniłam pięć, dziesięć razy. W końcu usłyszałam: „Wybrany numer nie istnieje”. W banku, na koncie, z którego płaciliśmy za mieszkanie, było zero. Z mojego prywatnego zniknęło dziewiętnaście tysięcy. Oszczędności. Wystarczyło, że znał PIN.
– Proszę pani, środki zostały przelane na rachunek zagraniczny – tłumaczyła spokojnie pracownica banku.
– Ale jak?! To był mój partner!
– Musiała pani wcześniej dodać go jako pełnomocnika – powiedziała sucho.
Stałam jak idiotka, z kartą w dłoni, w płaszczu, który sam mi kupił. Czułam, jak mnie pali od środka. Głupota. Wstyd. Pustka. Raj się skończył.
Próba powrotu
Wróciłam pod stary dom po raz pierwszy od miesięcy. Stałam pod furtką jak złodziej. Miałam w kieszeni list, który napisałam do dziecka, ale nie wiedziałam, czy go dam. Może po prostu spojrzę im w oczy. Może... może mnie przytulą?
Drzwi otworzył Marek. Stał z ramionami skrzyżowanymi, blady. Patrzył na mnie tak, jakby nie wiedział, czy mnie zbesztać, czy współczuć.
– Czego chcesz?
– Porozmawiać z dzieckiem. Proszę.
– Zostawiłaś go. Nie masz prawa przychodzić i robić cyrku.
– Marek... błagam.
Nie wpuścił mnie. Ale po chwili, na jego gest, na podwórko wyszedł Kacper. Stał kilka metrów ode mnie. Moje dziecko. Większe. Inne. Obce?
– Kacper... Ja...
– Czego chcesz? – przerwał mi. Jego głos był ostry, męski. – Przyszłaś się pochwalić, jak tam z kochankiem?
– Nie... – głos mi zadrżał. – Patryk mnie oszukał. Zniknął. Zabrał pieniądze...
– No co ty nie powiesz – rzucił lodowato. – Czyli teraz, jak już nie masz nikogo, to przypomniałaś sobie, że masz rodzinę?
– Nie tak... Ja was kocham.
– My ciebie nie – spojrzał mi prosto w oczy. – Nienawidzimy cię.
Zamarłam. Przez chwilę nie słyszałam nic – tylko szum w uszach.
Kacper odwrócił się pierwszy. Patrzył na mnie bez litości, z pogardą, z jaką ja kiedyś patrzyłam na siebie w lustrze.
Marek nie odezwał się ani słowem. Zamknął drzwi. Cicho. Zostałam sama. Z listem w dłoni, którego już nie miałam siły zostawić.
Pogrążona w samotności
Wynajęty pokój miał dwanaście metrów, cienkie ściany i zapach stęchłej wykładziny. Mieszkałam tam od tygodnia. Nie rozpakowałam walizki. Nie umiałam.
Nie jadłam. Nie spałam. Tylko siedziałam na łóżku, przeglądając stare zdjęcia w telefonie – Kacper na szkolnym przedstawieniu, z medalem z judo. Marek, jeszcze z tamtego czasu, jak się do mnie uśmiechał. Gdzieś tam byłam i ja – z dzieckiem na kolanach, z ciastem w ręku, z oczami pełnymi życia.
Teraz wyglądałam jak cień tej kobiety. Odbicie w lustrze było matowe, zmęczone. Zawstydzone. Zaczęłam pisać list. Do syna. Bez wielkich słów, bez błagań. Po prostu: że kocham. Że zawaliłam. Że chciałam poczuć się kimś więcej, niż tylko matką, kucharką, kartą do hipermarketu. Że nie potrafiłam inaczej.
Przerwał mi telefon. Siostra.
– Widziałam twoje zdjęcia z Patrykiem. Potem cisza. Co się stało?
– Zniknął – powiedziałam cicho.
– Zabrał kasę?
– Wszystko.
– Wiedziałam, że tak się skończy.
Zamknęłam oczy.
– Wiem. Nie musisz mówić „a nie mówiłam”. Wiem.
– Ale i tak cię kocham. I przyjedź do mnie, jeśli nie masz gdzie iść.
Nie pojechałam. Jeszcze nie. Musiałam zostać tu, w tej samotności, z tym bólem. Musiałam poczuć dno. Musiałam zrozumieć.
Nie wiedziałam, czy dzieci mi kiedykolwiek wybaczą. Ale wiedziałam, że jeśli mam się jeszcze kiedyś podnieść, to tylko sama. Z tej nicości, którą sama sobie zafundowałam.
Spotkanie z Kacprem
Napisał do mnie w środę po południu. Krótkie zdanie, bez emocji:
„Możemy się spotkać. Park, 17:00”.
Myślałam, że zemdleję. Szykowałam się jak do spowiedzi. Usiadłam na ławce. Ręce miałam spocone, kolana drżały. Przyszedł punktualnie. Dorosły. Dojrzały. Ale oczy wciąż mojego dziecka.
– Cześć – powiedziałam niepewnie.
– Nie wiem, po co się zgodziłem – zaczął bez przywitania. – Może tylko po to, żeby ci powiedzieć, że nie mam ochoty cię znać.
– Rozumiem. Ale... chciałam cię zobaczyć. Chciałam...
– Czego? – przerwał. – Usłyszeć, że ci przykro? Że kochanek był błędem? Że nie wiedziałaś, co robisz?
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Kacper. Nic nie cofnie tego, co zrobiłam. Po prostu... chciałam się poczuć kochana. Kobietą. Nie tylko matką, sprzątaczką i kucharką.
– A my? My nie kochaliśmy cię wystarczająco?
Zabolało. Bardziej niż cokolwiek wcześniej.
– To nie tak...
– Właśnie tak – powiedział cicho. – Odeszłaś, mamo. Nie dlatego, że tata był zły. Tylko dlatego, że chciałaś czegoś więcej. I wybrałaś jego. Nie nas.
Spojrzałam na niego z bólem, który rozsadzał mi klatkę piersiową.
– Gdybym mogła to cofnąć...
– Ale nie możesz.
Wstał.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek ci wybaczę. Ale dzisiaj nie umiem. I nie będę udawać, że wszystko jest okej.
Odszedł bez pocałunku, bez uścisku. Zostawił mnie samą. Z listem w torebce, którego znowu nie dałam.
Anna, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zimą dorabiam na miejskim lodowisku. Na lodzie można wykręcić niezłe piruety i rozgrzać nie tylko ciało, ale też serce”
- „Teściowa traktowała mnie jak bankomat i służącą. W Wigilię wygarnęłam jej wszystko, co mi leży na sercu”
- „Wiele poświęciłam, by zdobyć wymarzony zawód. Zamiast prestiżu i wielkich pieniędzy, dostałam codzienne upokarzanie”