„Oskarżyła mnie o romans z jej mężem i dopilnowała, bym srogo tego pożałowała. Dopiero po latach poznałam prawdę”
„Szczególnie jedna kobieta zalazła mi za skórę. Od kiedy pierwszy raz pojawiła się w holu naszego pensjonatu, poczułam, że wręcz bije od niej zła energia. Moja babcia zawsze przestrzegała przed ludźmi >>urocznymi

- Iwona, 45 lat
Nie zapomnę nigdy ciepłego lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku i małej, nadmorskiej wioski, w której właśnie zbudowano nowoczesny pensjonat, od razu okrzyknięty cudem wygody i luksusu. Wszystkie dziewczyny z okolicy starały się tam o pracę, niektóre ją dostawały w kuchni, jako pokojówki albo sprzątaczki. Wiele zależało od tak zwanej prezencji, więc te mniej atrakcyjne obierały warzywa i ziemniaki, szorowały gary, za to ładniejsze dostawały łososiowe fartuszki z bordowymi wypustkami i szły na pokoje odkurzać, zmieniać pościel i ręczniki i w ogóle robić porządek po gościach.
Ja byłam młoda, niebrzydka i znałam parę zwrotów i kilkadziesiąt słów po angielsku, więc dostałam się do recepcji. Byłam dumna jak paw! Wydawało mi się, że jestem szczególnie wyróżniona, bo nie tylko dostałam trochę wyższą pensję, ale wszystkie inne dziewczyny mi zazdrościły. Nic dziwnego, że starałam się ze wszystkich sił, aby tę robotę utrzymać.
Zasady były proste: mam być na miejscu, zawsze uprzejma, uśmiechnięta i do dyspozycji kuracjuszy. Powinnam szybko się orientować, gdzie każdy z nich mieszka i nie mylić kluczy, zamówień z pokoju, rezerwacji, poczty. Dyskretnie obserwować odwiedzających, wiedzieć, kto jest na miejscu, kto ma gości, a kto, kiedy i z kim wyszedł. To nie było skomplikowane, wiec szybko wszystkiego się nauczyłam.
Najwięcej kłopotu miałam z tym: „do dyspozycji”… Nawet zapytałam kierowniczkę pensjonatu, o co właściwie chodzi i jak mam rozumieć ten służbowy obowiązek. Odpowiedziała, że to znaczy, co znaczy i żebym nie zawracała głowy, bo szybciutko się znajda inne, którym nic nie trzeba będzie tłumaczyć.
Jedna kobieta zalazła mi za skórę
Miałam dziewiętnaście lat. Wydawałam się sobie bardzo dorosła, ale kiedy dzisiaj na to patrzę, to widzę, że byłam dzieckiem: naiwnym, chorobliwie ambitnym i pragnącym dostać więcej, niż mogło udźwignąć. W swojej recepcji miałam fotel obity czarnym skajem, biały telefon, fax, automatyczną sekretarkę, komputer z dużym, wypukłym monitorem, który sprawiał, że moje miejsce pracy wyglądało naprawdę imponująco. Miałam to stracić? Nigdy! Postanowiłam, że będę wzorowo wypełniała swoje obowiązki, nawet te nieprzyjemne.
Bo takie też się zdarzały. Goście dużo pili, bywali niegrzeczni, czasami wręcz chamscy, patrzyli na mnie z góry, szczególnie kobiety towarzyszące swym mężom albo kochankom. Ilekroć taki pan się do mnie uśmiechnął albo miło zagadał, jego partnerka robiła wyniosłą minę i szukała dziury w całym. A to poruszałam się za wolno, za to mówiłam za szybko, byłam ospała lub nerwowa, patrzyłam spode łba lub bezczelnie prosto w oczy – wszystko jedno, zawsze było niedobrze i zawsze kończyło się zapowiedzią, że doniosą na mnie do kierownictwa.
Bardzo się tym przejmowałam. Szczególnie jedna kobieta zalazła mi za skórę. Od kiedy pierwszy raz pojawiła się w holu naszego pensjonatu, poczułam, że wręcz bije od niej zła energia. Moja babcia zawsze przestrzegała przed ludźmi „urocznymi” (tak ich nazywała), twierdząc, że są oni nienawistni całemu światu, a szczególnie tym, których uznają za swego wroga. Tamta kobieta najwidoczniej na mnie skupiła swą złość, i to tylko dlatego, że na dzień dobry uśmiechnęłam się do jej męża.
Nigdy nikt nie potraktował mnie tak po chamsku
Wyglądał tak sympatycznie, także się uśmiechał, a poza tym miłe traktowanie naszych gości miałam wpisane w zakres służbowych obowiązków, więc nie widziałam w tym niczego złego. Nawet powiedziałam, ze życzę mu wspaniałych wrażeń i przeżyć podczas pobytu w naszym pensjonacie, a on odpowiedział, że na to liczy. Gdybym przewidziała, co rozpętam, na pewno zrobiłabym meldunek ze spuszczonymi oczami i smutną miną. Ale – nie przewidziałam…
Pierwszą awanturę miałam już tego samego dnia, po południu.
– Musi pani tak głaskać męskie ręce podczas podawania kluczy? – krzyknęła na całe gardło, aż się odwrócili w nasza stronę wszyscy goście będący akurat w holu. – Pani tu pracuje jako kto? Panienka do towarzystwa?
Zamurowało mnie. Nigdy i nikt tak chamsko mnie nie potraktował i to bez żadnego powodu, więc nie wiedziałam, co powiedzieć i jak się zachować. Prawie się popłakałam, ale to tylko ją rozzuchwaliło, bo nadal krzyczała, grożąc mi skargą do kierownictwa i wyrzuceniem z pracy. Na szczęście inni goście stanęli w mojej obronie, ale i tak plotki o tym incydencie rozeszły się z lotem błyskawicy. Zostałam wezwana na służbową rozmowę i pouczona, aby odtąd szczególnie uważać na tę babkę, bo jest nie tylko zamożna, ale i ma rozliczne znajomości w powiecie i województwie, oraz może napsuć wiele krwi, jeśli kogoś naprawdę sobie upatrzy.
– Ma bzika na punkcie swojego drugiego męża – usłyszałam – jest podejrzliwa i zazdrosna, więc traktuj go jak powietrze. Na szczęście dwa tygodnie szybko miną i babsko wyjedzie, ale jak się jej jeszcze raz podłożysz, nic cię nie uratuje przed zwolnieniem, bo dla nas jednak ważniejsza jest ona, niż ty! Odtąd bardzo się pilnowałam.
Przestałam się nawet malować, nosiłam gładko upięte włosy i pomimo trzydziestostopniowego upału zapinałam bluzkę pod szyję. Myślałam, że to wystarczy, ale nie wystarczyło…
Oczywiście próbowałam się bronić i wyjaśniać, ale nikt mnie nie słuchał
Pewnego dnia słoneczny wyż się załamał, zaczęło lać i wiać, więc nasi goście masowo narzekali na ból głowy i gorsze samopoczucie. Nad plażą wisiały czarne chmury, morze szumiało goniąc do brzegu wysokie fale z białymi grzywami. Koło południa do recepcji zszedł z góry małżonek tamtej pani, pytając, czy nie mam przypadkiem tabletek na migrenę?
– Żona bardzo źle reaguje na skoki ciśnienia – tłumaczył. – Ma wprawdzie swoje leki, ale nie pamięta, gdzie je schowała, a apteka daleko stąd.
Zanim do niej dotrę, kompletnie przemoknę, więc może u pani są jakieś medykamenty pierwszej potrzeby?
– Oczywiście, mamy apteczkę, a w niej podstawowe leki – odpowiedziałam. – Proszę sprawdzić, co się państwu przyda.
Apteczka wisiała na ścianie w pobliżu okna, Trzeba było wejść za barierkę, ominąć biurko, tablicę z kluczami i otworzyć drewnianą skrzynkę z czerwonym krzyżem wymalowanym na białym tle.
Te drzwiczki były na tyle duże, że zasłaniały głowę i ramiona tego kogoś, kto akurat czegoś w apteczce szukał. Później to dokładnie sprawdziłam i faktycznie, z odległości schodów prowadzących na piętra te drzwiczki wyglądały jak parawan. Widać było, że ktoś się za nim chowa, ale po co i w jakim celu, tego się nie wiedziało.
Więc kiedy ta zazdrosna pani cichutko zeszła na dół i stanęła na półpiętrze, zobaczyła dwie, stojące blisko siebie sylwetki, z głowami zasłoniętymi białą deską. Mogło to wyglądać podejrzanie? Mogło sprawiać wrażenie, jakby jakaś para zamiast szukać potrzebnych leków, tam właśnie znalazła zaciszny i intymny kącik na pocałunki? Pewnie mogło.
Jak się chce coś zobaczyć, to się zobaczy, nie ma na to rady. Więc pani narobiła takiego wrzasku, że goście powyskakiwali ze swoich pokoi i ujrzeli, jak mężczyzna ucieka na górę przeskakując po trzy stopnie, a ja próbuję się wyrwać oszalałej kobiecie, okładającej mnie pięściami po głowie.
Tego skandalu mi nie wybaczono. Straciłam pracę ze skutkiem natychmiastowym. Najadłam się strasznego wstydu. Oszkalowano mnie i oskarżono o złe prowadzenie się i tak obsmarowano błotem, że nie miałam szans na obmycie się do czysta.
Oczywiście próbowałam się bronić i wyjaśniać, jak naprawdę było, ale usłyszałam, że przecież mnie ostrzegano, a poza tym kto wpuszcza gościa na teren recepcji? W jakim celu? Mogłam podać te proszki albo najlepiej odesłać gościa do apteki, nie zwracając uwagi na paskudną pogodę i nie litując się nad nim, że może zmoknąć.
– Sama chciałaś! – dowiedziałam się na do widzenia. – Masz nauczkę na przyszłość.
Dzisiaj nie pozwoliłabym się tak wyrzucić. I dałabym sobie radę z podłą, zazdrosną babą, ale wtedy umierałam ze wstydu i nie pojmowałam, jak to możliwe, że ludzie są tacy podli i tak łatwo im krzywdzić innych. W mojej miejscowości nie miałam czego szukać, więc pomimo oporu rodziny spakowałam walizkę i wyjechałam szukać szczęścia gdzie indziej. Przez Toruń, Łódź, Wrocław dojechałam na południe Polski i dopiero tam postanowiłam się zatrzymać na dłużej.
Skończyłam szkołę pomaturalną, zdobyłam zawód, wyszłam za mąż i urodziłam dwoje dzieci. Wspomnienia z młodości przybladły, straciły gorycz i ostrość, jednak nadal nie należały do przyjemnych, dlatego wracałam do nich rzadko i niechętnie.
Minęło wiele lat, ale od razu ją poznałam
Moi rodzice zmarli, więc nad morze jeździłam raz na kilka lat. Tych wiosek i plaż, które pamiętałam już nie było, „mój” dawniej luksusowy pensjonat też się postarzał i już przestał być modny na tle innych, wspaniałych, nowoczesnych uzdrowisk i domów wypoczynkowych, więc tym bardziej nie rozumiałam, jak kiedyś tak boleśnie mogłam przeżywać utratę pracy w tym śmiesznym kurniku. Jednak to, co wówczas przeżyłam tkwiło we mnie jak drzazga. Chciałam ją wyciągnąć, ale bałam się, że zaboli. Wolałam jej nie ruszać.
Pewnego razu musiałam pojechać do Warszawy na specjalistyczne badania do znanego i cenionego lekarza, który miał zdecydować, czy potrzebny mi jest zabieg chirurgiczny. Wsiadłam do pociągu z rezerwacją miejsc i trafiłam do przedziału, w którym znajdował się dwudziestoparoletni mężczyzna i starsza pani. Mówił do niej „mamo”. Od razu ją poznałam.
Miała taką samą zaciętą twarz i świdrujące oczy. Włosy nadal tleniła na złoty blond, chociaż były już rzadkie i słabe. Zauważyłam, że towarzyszący jej młody człowiek jest bardzo podobny do mężczyzny, który dawno temu był przyczyną moich wielkich kłopotów, i że ślubną obrączkę nosi na lewej ręce, co by znaczyło, że chyba owdowiała.
Oprócz nas w przedziale pierwszej klasy nie było nikogo. Miałam miejsce przy oknie, to naprzeciwko było wolne, ale ona po kwadransie podróży zaczęła szeptać synowi do ucha, ale tak głośno, że słyszałam każde słowo:
– Powiedz, żeby się przesiadła – nakazywała – muszę siedzieć zgodnie z kierunkiem jazdy, bo inaczej zaraz mi się robi niedobrze. Najlepiej, niech nas zostawi i poszuka sobie innego przedziału. Nie podoba mi się ta kobieta (to było oczywiście o mnie), wygląda podejrzanie.
– Mamo, daj spokój – tłumaczył mężczyzna. – Tutaj jest całkowita rezerwacja, więc każdy ma przydzielone miejsce i nie można tak sobie go zmieniać. Obiecywałaś, że nie będziesz marudziła. Proszę, choć raz nie rób mi problemów.
Ale to nic a nic nie pomogło, bo kobieta zaczęła płaczliwie i coraz głośniej powtarzać: „Powiedz jej, no powiedz, chcę tam siedzieć, niech ona już wstanie, powiedz, bo zaraz zwymiotuję, niedobrze mi, ooooo…”.
Zrobiło mi się żal tego młodego człowieka, więc wstałam i powiedziałam:
– Proszę, niech mama siada gdzie chce. Mnie wszystko jedno.
– Bardzo pani dziękuję – odpowiedział. – Ona się zaraz uspokoi. Dostała leki, ale widocznie podróż dodatkowo ją rozstroiła. Przepraszam.
Uśmiechnęłam się i wyszłam na korytarz. Po paru chwilach on do mnie dołączył. Przez szybę w drzwiach do przedziału widziałam, że kobieta drzemie, z głowa opartą o kurtkę syna. Faktycznie się uspokoiła.
Nagle zrobiło mi się strasznie żal i jego, i tamtego mężczyzny z hotelu
– Jeszcze raz przepraszam – usłyszałam. – Proszę nie myśleć, że mama jest taka nieznośna, bo ma po prostu trudny charakter, nie jest tak. Ona choruje i ma czasami dużo gorsze chwile pomimo lekarstw. Wtedy bywa naprawdę kiepsko.
– Od dawna choruje? – zapytałam.
– Właściwie nie pamiętam jej zdrowej. Dla mnie – od zawsze. Dopóki żył ojciec było nam łatwiej się nią opiekować, ale od kiedy jestem sam, jest ciężko.
– Nikt panu nie pomaga? Żona, dziewczyna, partnerka?
– Niestety, mama nie znosi młodych kobiet wokół siebie, a szczególnie takich, które mają coś wspólnego ze mną. Jest o nie zazdrosna, chce być w centrum mojego życia, nie toleruje żadnej konkurencji. Chce sobą wypełnić cały świat i jak do tej pory, tak właśnie jest.
– Współczuję – powiedziałam zupełnie szczerze.
– Ja sobie też współczuję, ale na razie nie ma innego wyjścia. To przecież matka, nie oddam jej do zakładu. Pani mnie rozumie?
Rozumiałam więcej, niż on mógłby przypuszczać. Nagle zrobiło mi się strasznie żal i jego, i tamtego mężczyzny z pensjonatu, i jej – nie upiornej zazdrośnicy i podstępnej kobiety, tylko chorej, nieszczęśliwej pani, będącej we władzy swych demonów.
Na szczęście nie jechałam daleko, więc resztę drogi przestałam przy korytarzowym oknie. Od czasu do czasu zerkałam do przedziału i widziałam, jak czule i serdecznie syn opiekuje się swą matką, jak ją otula szalem, podaje picie, poprawia włosy i jak na nią patrzy.
Kocha cię, a więc dla niego musiałaś być dobra i cudowna – pomyślałam. Dobrze, że cię spotkałam w tym pociągu, bo zapomnę o tamtym, a zapamiętam to, co teraz widzę. Myślę, że i mnie wtedy będzie łatwiej…