Reklama

Mam na imię Dominika. Nie mam nikogo bliskiego, a los nie jest dla mnie łaskawy. Mam wrażenie, że moje istnienie na tym świecie jest kompletnie nieistotne. Mogłabym równie dobrze nie istnieć. Już słyszę te słowa: „Daj spokój z tym narzekaniem! Czego ci jeszcze potrzeba, dziewczyno?! Masz pracę i dach nad głową – wielu ludzi nie posiada nawet takich podstaw, a ty masz szczęście”.

Reklama

Przykro mi, ale nie uda się mnie co do tego przekonać. Żeby to lepiej zobrazować, opowiem konkretny przypadek – ostatnie dni wakacji. Planowałam wtedy wyruszyć na spływ kajakowy, chociaż wiosłowanie w skwarze to nie do końca moja bajka. Powód był jeden – jechał tam mój znajomy z pracy, który mocno zawrócił mi w głowie. Już sobie wyobrażam, jak moje wyzwolone przyjaciółki kręcą nosem. Tak, wiem – puściłam się w pogoń za facetem! Ale powiedzmy sobie szczerze, która z pań by się oparła? Jego długa czupryna, rozmarzony wzrok i jeszcze ten orzeł wytatuowany na barku... Gdyby pominąć kwestię tego ptaszyska, to gość wygląda kropka w kropkę jak wokalista Bon Jovi za młodu.

Nie miałam wiele szczęścia

Moja kumpela Stelka ciągle mnie motywowała, twierdząc, że te jedne wakacje są w stanie całkiem zmienić moje życie. Gadała, że podczas wiosłowania można się tak zabujać, że poza tą osobą – czyli mną – niczego innego się już nie dostrzega. Szczerze powiedziawszy, dokładnie na to liczyłam.

Ale cóż za pech! Wygląda na to, że los nie jest po mojej stronie. Podobno przez dwa tygodnie da się w kimś zakochać, ale nie jestem przekonana, czy to dotyczy również mnie. Za to mam wyjątkowy talent do pakowania się w kłopoty. Do tego stopnia, że oblałam sobie stopę wrzątkiem! Podczas naszego spływu kajakowego chciałam błysnąć przed moim Jonem Bon Jovim, który akurat spoglądał w moim kierunku. Miałam w planach wyskoczenie z kajaka z gracją niczym sarenka, ale zamiast tego potknęłam się i runęłam prosto na butlę z gazem. A moja kumpela akurat gotowała na niej wodę na herbatę. No i masz babo placek!

Tylko sam Stwórca zna powód, dla którego ustawiła ją tuż przy krawędzi – zapewne po to, by zastawić na mnie sidła. Z wyprawy kajakowej rzeką Brdą wylądowałam zatem na oddziale szpitalnym, a dzięki Stelce, która dzielnie przyjechała po mnie na kraniec kraju, dotarłam ze swoją opuchniętą i obolałą nogą do mieszkania. Stelka w czasie jazdy do domu ani na chwilę nie przestawała mówić, aż nie byłam w stanie tego znieść! Bez przerwy nawijała mi o swoim bracie.

Zdecydowałam się napisać do niego list

– Maćkowi też zawsze coś się przytrafia, tak samo jak tobie. Jak tylko się w kimś zauroczy, to od razu kończy się to jakimiś uszkodzeniami ciała. Z Marysią złamał sobie łuk brwiowy, a z Anką zwichnął bark. Nie, wcale nie chodzi o to, że wdaje się w bójki, po prostu ma tendencję do potykania się... I tak się przejął ostatnimi problemami, że jak dwa dni temu poszedł spać, to do rana dzisiaj nawet nie wstał z łóżka. Totalna załamka, nic dodać, nic ująć...

– A co się wydarzyło?

– A daj spokój. Wpadł do jego autobusu kanar i mu wypisał mandat, bo się okazało, że zgubił gdzieś bilet. A jakby tego było mało, to jeszcze dziewczyna, z którą miał randkę, olała go i nie pojawiła się na spotkaniu. To go dobiło totalnie. Teraz tylko leży i wspomina swoje życiowe błędy.

Jedną z moich najmocniejszych stron jest niewątpliwie pisarstwo. Wielokrotnie miałam okazję usłyszeć, że potrafię w wyjątkowy sposób przekonać ludzi do swoich racji za pomocą słowa pisanego. Podobno kiedy tworzę optymistyczne teksty, cały świat staje się jakby bardziej radosny i pogodny. Z kolei gdy piszę o czymś przygnębiającym, to zupełnie tak, jakby nagle zaczął padać deszcz. Mój szef czasami prosi mnie o napisanie w jego imieniu wyjątkowo istotnych wiadomości, bo jest przekonany, że jeśli to ja o coś poproszę, to na pewno to dostanę. Oczywiście nie ma to zastosowania w przypadku moich próśb o podwyżkę...

Patrzyłam z mojego okna na zakochaną parkę, która nie mogła od siebie oderwać ust pod moim blokiem i przyszło mi do głowy, że może uda mi się poprawić sobie nastrój, pisząc do kogoś. Ale pisanie siebie to bez sensu. Nagle olśniło mnie – a może by tak napisać do brata mojej przyjaciółki, Stelki? Facet w dołku to idealny materiał na to, by poćwiczyć swoje zdolności przekonywania.

Powiem mu po prostu, że życie jest niesamowite i warto je doceniać. Przekonam go, że miłość naprawdę jest na tym świecie, tylko musi mieć oczy szeroko otwarte i jej poszukać. No wiecie, takie pozytywne gadki-szmatki, co to mają poprawić humor i nastawienie.

Chwyciłam więc za kartkę i naskrobałam przydługi list, przepełniony optymizmem i pogodą ducha. Po chwili doszłam jednak do wniosku, że podpisanie się z imienia i nazwiska byłoby jakieś takie… krępujące. Jeszcze gotów pomyśleć, że na nim mi zależy albo coś w tym stylu. Bez dłuższego namysłu podpisałam się inaczej – Feliks Konieczny. Dlaczego? Bo Feliks z łaciny tłumaczy się jako „radosny”, a Konieczny, bo każdy musi być radosny. Czyż to nie ma sensu?

Bardzo mi się spodobał mój własny pomysł! Od razu sobie wyobraziłam, jak serią wiadomości pomagam wyjść z dołka jakiemuś rozbitemu przez los facetowi. No bo rzecz jasna, on mi odpisze, ja mu znowu odpowiem, on mi odeśle kolejną wiadomość, ja mu znów napiszę – i tak w kółko, a mój dar literacko-terapeutyczny rozbłyśnie pełnią blasku. Jedyny problem to adres – przecież nie mogę mu napisać swojego. Jakby tak się złożyło, że list w kopercie wpadłby w ręce Stelki, momentalnie by się kapnęła, że to ode mnie.

No ale od czego ma się sąsiadki! Wykręciłam numer do pani Hanki mieszkającej po drugiej stronie i opowiedziałam jej o wszystkim. Bardzo się śmiała, stwierdziła, że zachowuję się jak małolata, ale przystała na moją propozycję. Na koniec dodała, że zaniesie kopertę do skrzynki.

Sądziłam, że to może być jakiś złodziej

Dni leciały jeden za drugim, a zakochani, którzy przytulali się przed klatką, chyba powrócili do swoich zajęć w szkole. Ja niestety nadal byłam uziemiona przez infekcję, która wdała się w moją stopę. Tymczasem na moją terapeutyczną epistołę nie nadeszła żadna odpowiedź. Nuda mnie zżerała i wpadałam w coraz bardziej ponury nastrój.

Z nudów napisałam drugi list. O tym, że człowiek czasami w życiu miewa takie momenty, że mu się totalnie odechciewa wszystkiego, no bo na ten przykład gapi się w sufit z bolącą stopą i nieraz dochodzi do wniosku, że lepiej by było, jakby w ogóle go nie było na tym świecie... Każdemu się zdarza poczuć kompletnie zbędnym na tej planecie, skoro inni sobie dają radę, a tylko jemu nic nie wychodzi. Ale wiadomo, nie można się poddawać i tracić wiary, bo gdzieś tam czai się szczęście, tylko – cholera jasna – ciężko odgadnąć, w której uliczce. No i tak dalej, sama pozytywna energia. Podpisano: Feliks Konieczny. Pani Hania pokiwała głową, ale list i tak dostarczyła na pocztę.

W ten paskudny, deszczowy dzień nic dobrego się nie zapowiadało. Jak zwykle zresztą – zero jakichkolwiek niespodzianek, ani jednego listu w skrzynce, kompletna pustka w terminach spotkań. Moja kumpela Stella zdążyła już wyjechać na wczasy last minute, a reszta dziewczyn z pracy albo musiała ogarniać stos papierów po urlopie, albo odstawiać swoje dzieci do szkoły. Standard po prostu. Czego innego mogłam się spodziewać? Pogrążona w coraz czarniejszych myślach, nagle usłyszałam dźwięk telefonu.

– Dzień dobry pani Haniu, tak, tutaj Dominika, ale co się stało? Głos pani zupełnie inaczej brzmi! Czyżby coś się wydarzyło? – zapytałam z niepokojem, słysząc jej wystraszone, przyciszone słowa w słuchawce.

– Słuchaj Dominika, trudno mi to wytłumaczyć przez komórkę, ale… potrzebuję twojej pomocy. Musisz mnie uratować. – W głosie sąsiadki wyczuwałam wyraźne podenerwowanie. – Dasz radę już się ruszać?

– Spróbuję jakoś do pani dotrzeć, nawet jeśli miałabym kuleć po drodze – niepokój powoli zaczynał się budzić też we mnie.

– To postaraj się pośpieszyć, dobrze? Kompletnie nie mam pojęcia, jak się go pozbyć – te słowa zabrzmiały jeszcze bardziej enigmatycznie niż wcześniejsze.

Zastanawiałam się intensywnie, co miała na myśli. Czemu potrzebuje ode mnie pomocy i kto jej zagraża? Naraz przyszło mi do głowy, że być może jakiś złodziej dostał się do jej domu, próbując ją okraść, a w najgorszym wypadku pozbawić życia! Może zdołała ukryć się w toalecie, skąd rozpaczliwie błaga o ratunek?

Nie tracąc ani chwili dłużej, podjęłam decyzję o natychmiastowym działaniu. W mgnieniu oka chwyciłam za patelnię, która stała w kuchni i najszybciej jak potrafiłam, pognałam do mieszkania po drugiej stronie korytarza. Przytknęłam ucho do drzwi mieszkania sąsiadki. Rozmowa dobiegająca z wnętrza tylko utwierdziła mnie w moich złowrogich podejrzeniach.

– Nawet jeśli będzie mnie pan zmuszał, to i tak nie zdradzę tej informacji, więc proszę sobie darować – pani Hania podniosła głos. – Najrozsądniej będzie, jeśli po prostu pan stąd pójdzie!

Nie zdaje sobie pani sprawy z powagi sytuacji? To może być niebezpieczne! – odkrzyknął jej obcy, niski głos.

Sytuacja okazała się dużo poważniejsza niż przypuszczałam! Ten bandzior na pewno próbuje wyciągnąć z mojej kochanej sąsiadki, w jakim miejscu chowa gotówkę i biżuterię. Ona się nie poddaje, więc on zaczyna jej grozić! Najdelikatniej, jak tylko potrafiłam, nacisnęłam klamkę i lekko otworzyłam drzwi.

Od razu rzucił mi się w oczy. Górował w progu pokoju dziennego. Przerażona pani Hania tkwiła na sofie ze skrzyżowanymi ramionami, a jej twarz wyrażała niezłomność. Niewielu zdobyłoby się na taką determinację – w końcu był taki rosły, postawny, przemknęła mi nawet myśl, że jak na rzezimieszka to figurę ma wcale, wcale... Jednym ruchem tej swojej wstrętnej złodziejskiej łapy mógłby zetrzeć ją w proch. Nie było sensu zwlekać. Zaczerpnęłam zatem głęboki wdech, zacisnęłam pięść i...

Jest rada na to, by poprawić mu humor

Bum! Moim zamiarem było strzelić nicponia w kark, lecz trudno, on był rosły, a ja – drobniutka, więc faktycznie zdzieliłam go z całej siły, ale jedynie w ramię, gdyż nie sięgnęłam wyżej. Musiało być to jednak solidne uderzenie, bo napastnik zawył z bólu, pobladł i ciężko wsparł się o ścianę, patrząc na mnie z mieszaniną zdumienia i pretensji.

Na miłość boską, co pani robi, pani Dominiko? – wykrzyknęła pani Hania.

Trzeba przyznać, że moja interwencja nie wprawiła jej w pozytywny nastrój…

– Na początek kompletnie miesza pani w adresach, przez co muszę się tłumaczyć, a następnie napada pani na przypadkowe osoby. I to wszystko dzieje się w moim mieszkaniu!

W miarę upływu czasu zaczynałam rozumieć, że popełniłam kolosalną pomyłkę, że facet wcale nie jest żadnym rabusiem, a…

– To ten gość, któremu zanosiłam na pocztę listy – powiedziała mi sąsiadka, wyjaśniając sytuację. – Próbuje odnaleźć niejakiego Feliksa Koniecznego, który w swoich listach brzmi tak desperacko, że istnieje ryzyko, iż może targnąć się na własne życie. Czy to nazwisko coś pani mówi?

Poczułam się wręcz oszołomiona natłokiem informacji…

Ty jesteś tym Maćkiem? – zapytałam z niedowierzaniem. – Bratem Stelki?

Kontynuując masowanie swojego barku, facet zerknął na mnie spod zmarszczonych brwi i ponurym tonem burknął krótko:

– To ja.

W tamtym momencie mnie olśniło: rany, ale z niego niezłe ciacho!

Jak to w życiu bywa, ot tak sobie z kumplem Maćkiem siedzę na ławeczce. Jesteśmy oboje na zwolnieniu lekarskim. Moja noga wciąż nie doszła do siebie po wypadku, a jemu odezwała się stara, paskudna kontuzja barku. Zagadałam o tym i owym. Wytłumaczyłam mu całą sytuację z tymi listami – że nie chciałam, żeby się wystraszył, ale Stelka tyle mi nagadała o jego problemach, że pomyślałam, żeby jakoś go pocieszyć, no i przy okazji samą siebie. Zazwyczaj o wiele lepiej idzie mi gadanie i przekonywanie ludzi, a już szczególnie, jak mogę przelać słowa na papier.

– Cóż, faktycznie, twoja patelnia przyniosła mi pocieszenie – rzucił z przekąsem. Po chwili jednak zerknął na mnie radośnie i stwierdził: – Tak naprawdę sądzę, że mogłabyś poprawić mi humor – urwał, a ja spojrzałam na niego wyczekująco. – Wyobrażam sobie, jak spędzamy razem czas na tej ławeczce przez kolejne sześć dekad. Chyba że wolisz, żebym już się zmywał?

– Wcale nie musisz – odparłam, po czym obydwoje parsknęliśmy śmiechem.

Reklama

Dominika, 28 lat

Reklama
Reklama
Reklama