Reklama

Kiedy wprowadziłam się do mieszkania mamy, wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo. Każdy dzień zaczynał się od sprawdzenia, czy oddycha, czy nie potrzebuje pomocy, czy potrafi w ogóle poruszyć ręką albo powiedzieć słowo. Mama miała udar. Połowa jej ciała była jak martwa, a twarz – bez wyrazu. Wszystko spadło na mnie. Jestem najmłodsza z trzech sióstr, pracuję zdalnie jako graficzka, więc uznały, że to logiczne, że to ja zajmę się mamą. Basia mieszka za granicą i zawsze była „tą mądrzejszą”. Monika, matka dwójki dzieci, mówi, że „nie ma jak”. A ja? Ja zostałam tu, zamknięta w dusznym mieszkaniu pełnym pieluch, lekarstw i goryczy.

Reklama

Czułam się bezsilna

Nie miałam wyboru. Wysłałam siostrom wiadomość z prośbą o spotkanie online. Napisałam, że musimy porozmawiać o kosztach. Już nie dawałam rady. Praca leżała, klienci rezygnowali, a ja nie mogłam nawet spokojnie wziąć prysznica, bo mama krzyczała z łóżka, że chce się obrócić. Połączyłyśmy się wieczorem. Basia jak zwykle perfekcyjna, a Monika siedziała w kuchni, w tle wrzeszczały dzieci.

– No to mów – odezwała się Monika bez ogródek.

– Potrzebuję waszego wsparcia. Nie dam rady wszystkiego ciągnąć sama. Nie pracuję już normalnie, tracę klientów. Może chociaż dołożycie się do opieki?

Barbara zmrużyła oczy, jakby analizowała kontrakt.

– Ja ci mam płacić za to, że opiekujesz się własną matką?

– To nie o to chodzi... – próbowałam tłumaczyć, ale Monika już eksplodowała:

– Nikt ci nie kazał rzucać wszystkiego i się poświęcać, to był twój wybór! Ja mam dzieci, kredyty, życie!

– To nie była decyzja. Po prostu wy się wypięłyście. Nie mogłam jej zostawić!

Nie dramatyzuj – burknęła Basia. – Jakoś ci idzie.

– Nie idzie! – warknęłam. – Nie mam pieniędzy, nie mam czasu, nie mam was! Potrzebuję pomocy, a nie tekstów o tym, że to „mój wybór”.

Basia wzruszyła ramionami. Monika rozłączyła się pierwsza, rzucając jeszcze:

– Logiczne, że ty się nią zajmujesz. Ty nie masz nikogo.

Zostałam sama. Znów. Tylko mama w drugim pokoju oddychała ciężko. Spojrzałam na monitor. Zgasł. I we mnie coś też zaczęło gasnąć.

Byłam załamana

Baśka przyleciała nagle, bez zapowiedzi. Zadzwoniła z lotniska, że „wpada na chwilę, zobaczyć jak się mają sprawy”. Gdy tylko przekroczyła próg mieszkania, zrobiło się duszno. Miała na sobie drogi płaszcz i ten sam chłodny wyraz twarzy, co zawsze – jakby całe życie grała w grę, w której wygrywają tylko silni i pragmatyczni. Po godzinie obserwowania mamy, poprosiła mnie na rozmowę. Zamknęłyśmy się w kuchni.

– Chcę, żeby wszystko było jasne – zaczęła tonem księgowej. – Jeśli masz dostać mieszkanie, to ja chcę mieć to na papierze. Albo dzielimy się sprawiedliwie.

Patrzyłam na nią przez chwilę w milczeniu, nie wierząc, że to naprawdę padło.

– Sprawiedliwie? A co z miesiącami, które tu spędziłam? Zrezygnowałam z życia! – głos mi się załamał.

– Ale mieszkanie jest mamy. My wszystkie mamy do niego prawo.

– My wszystkie? Ty, która wpadasz raz na rok z winem pod pachą? Monika, która nawet nie potrafi zadzwonić? Ja tu śpię na rozkładanym fotelu. Każdego dnia boję się, że mama przestanie oddychać.

– Nie mieszaj emocji – skwitowała. – Po prostu chcę mieć pewność, że będzie uczciwie.

– To może podzielimy się też zmęczeniem? Nocnym wstawaniem? Wymianą pampersów?

Nie bądź dziecinna.

Wyszła, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Zostawiła po sobie zapach perfum i poczucie, że właśnie rozpoczęła się nowa rozgrywka. Ale nie o matkę.

Zaschło mi w ustach

Kilka dni później, późnym wieczorem zeszłam po butelkę wody do kuchni. Starałam się być cicho, żeby nie obudzić mamusi. Przystanęłam, gdy usłyszałam głosy. Siostry siedziały przy stole i o czymś dyskutowały. Myślały, chyba że śpię albo że nie usłyszę.

– Dobrze, że wróciłaś – powiedziała Monika, mieszając coś w kubku. – Trzeba to załatwić. Ona nie powinna dostać wszystkiego.

– Załatwimy notariusza. Matka mnie posłucha. Jeszcze nie jest ubezwłasnowolniona – Baśka była zimna jak lód.

Zamarłam. Mówiły o mnie. O mieszkaniu. Nie o mamie.

– Anka to emocjonalna idiotka – ciągnęła Monika. – Zrobi z siebie ofiarę, a potem będzie oczekiwać, że cały świat jej coś odda. Klasyka.

– Dlatego trzeba to przeciąć. Mamy prawo do mieszkania. Mama nie wie, co robi, a i tak długo nie pociągnie – dodała Barbara.

Zaschło mi w ustach. Nagle wszystko stało się jasne. Ich uprzejmości, ciepłe uśmiechy, krótkie telefony. To była gra. Czekanie aż mama umrze. A ja? Ja byłam tylko przeszkodą. Weszłam do kuchni, nie ukrywając, że słyszałam każde słowo.

– Nie przeszkadzam? – zapytałam chłodno.

Basia spojrzała na mnie i uniosła brew.

– To nie tak…

– Nie? A jak? Że matka da wam mieszkanie, a ja zostanę z niczym?

Monika wstała. Zbladła.

Nie dramatyzuj. Po prostu chcemy, żeby było sprawiedliwie.

– Sprawiedliwie? To słowo u was traci znaczenie.

Wyszłam, zanim zdążyły odpowiedzieć. W uszach mi dzwoniło. W głowie pulsowała jedna myśl: muszę się bronić.

Zaczęłam płakać

Następnego ranka mama była bardziej przytomna niż zwykle. Spojrzała na mnie spod półprzymkniętych powiek i poruszyła lekko ustami. Podałam jej wodę, poprawiłam poduszkę. I wtedy – pierwszy raz od tygodni – odezwała się wyraźnie.

– Aniu… jesteś?

– Jestem, mamo – ścisnęło mnie w gardle.

Milczała chwilę, a potem cicho, łamanym głosem zaczęła mówić:

– Wiesz… też kiedyś byłam w twojej sytuacji. I też byłam sama.

Usiadłam przy niej. Nie wiedziałam, o czym mówi. Matka nigdy nie wspominała swojej młodości. Albo tylko urywkami, półsłówkami, które znikały w przestrzeni jak dym.

Babcia zostawiła nam dom. Mój brat chciał go sprzedać. Siostry milczały. A ja… zostałam z nią. Do końca.

– Dlaczego nigdy nic nie powiedziałaś? – zapytałam.

– Bo pieniądze zawsze dzielą. I wy teraz też się przez nie gubicie – odparła.

Podała mi dłoń. Jej palce były cienkie jak pergamin.

– Zasłużyłaś na więcej. Wiem, że nie było ci łatwo. Chciałam ci to wynagrodzić… ale bałam się, co zrobią dziewczyny. One… one zawsze były silniejsze.

– Nie, mamo. One tylko były głośniejsze – odpowiedziałam cicho.

Popatrzyła na mnie uważnie. A potem wyszeptała:

– Jeśli mam jeszcze chwilę, chcę ją wykorzystać. Zrobimy to, jak będzie trzeba. Dla ciebie.

Zaczęłam płakać. Pierwszy raz przy niej. W tym wszystkim mama w końcu powiedziała, że mnie widzi i rozumie.

Musiałam zareagować

Basia zorganizowała rodzinne spotkanie. Napisała w wiadomości, że musimy wszystko ustalić jak dorośli. Spotkałyśmy się w niedzielę, przy tym samym stole, przy którym kiedyś jadłyśmy pierogi z truskawkami i śmiałyśmy się z kiepskich dowcipów taty. Tylko że dziś atmosfera była ciężka. Baśka zaczęła pierwsza.

– Nie chodzi o kłótnie. Chodzi o porządek. O dokumenty. O to, co po niej zostanie.

– A ja myślałam, że chodzi o mamę – odparłam.

Monika wciągnęła powietrze, jakby chciała coś wybuchowego powiedzieć, ale zamiast tego rzuciła:

– Ty też nie jesteś święta. Cały czas grasz ofiarę. Ale to był twój wybór, nikt ci nie kazał rzucać życia.

– Nie rzuciłam życia. Zostałam, bo ktoś musiał. A wy miałyście... wygodne wymówki.

Basia pokręciła głową.

Jesteś zbyt sentymentalna. Tak się nie da niczego załatwić. Potrzebna jest umowa.

– Umowa? – powtórzyłam powoli. – To może ja wystawię wam rachunek? Za pampersy, za karmienie, za czuwanie po nocach? Może policzymy wszystko?

Monika wstała gwałtownie.

– Ja chcę, żeby było sprawiedliwie dla wszystkich!

– Nie chcę waszych pieniędzy – przerwałam jej. – Chcę waszej obecności. Ale to najwyraźniej zbyt drogie.

Mama leżała, skulona pod kocem. Nie powiedziała nic. Ale łzy spływały jej po policzkach. Było już za późno na rozmowę.

Nie było mi wstyd

Po tamtej rozmowie z siostrami coś we mnie pękło. Już nie krzyczałam, nie tłumaczyłam, nie próbowałam udowodnić, że mam rację. Przestałam odbierać telefony. Przestałam walczyć o ich uwagę. Zajęłam się mamą – bez słów, bez pretensji. Karmiłam ją, myłam jej włosy, ścierałam łzy, które płynęły jej bezwiednie z kącików oczu. Czasem miałam wrażenie, że już nie jest tutaj, tylko gdzieś poza tym mieszkaniem, poza tym światem. Zaczęłam też planować swoją wyprowadzkę. Może za pół roku, może później – jeszcze nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że muszę się ratować, zanim zostanę tu zupełnie sama, zupełnie pusta. Kiedy powiedziałam mamie, że chyba czas pomyśleć o opiekunce i że potrzebuję odpocząć, spojrzała na mnie długo, uważnie. A potem kiwnęła głową. Nic nie powiedziała. Ale wiedziałam, że rozumie.

Nie wiem, co będzie z mieszkaniem. Nie wiem, czy kiedykolwiek pogodzę się z kimś, kto nazywa mnie siostrą, ale zachowuje się jak notariusz. Nie wiem, czy było warto. Czy poświęcenie miało sens? Ale wiem jedno. Zrobiłam, co mogłam. Nie dla pieniędzy. Nie dla wdzięczności. Dla siebie – żebym kiedyś mogła spojrzeć w lustro i nie czuć wstydu. Może nie chodziło o mieszkanie. Może chodziło o to, kto ile był wart w tej rodzinie. I może… ja byłam najmniej. Ale przynajmniej byłam. Do końca.

Anna, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama