Reklama

Czasami mam wrażenie, że moje życie to nieustanny szum – skrzynka mailowa pełna nowych kampanii, telefony od klientów, niekończące się spotkania. Marketing niby daje mi satysfakcję, ale od dawna czuję, że to wszystko zjada mnie od środka. Trzydzieści lat, a ja mam wrażenie, że minęło przynajmniej dwa razy tyle. Po rozstaniu z Markiem obiecałam sobie, że nikogo już nie wpuszczę zbyt blisko. Za dużo kosztowało mnie tamto zaufanie, a właściwie jego brak. Z dnia na dzień spakował walizkę, mówiąc, że nie potrafię się przed nim otworzyć. Pewnie miał rację. Nie umiałam, bo nigdy się tego nie nauczyłam.

Reklama

Mój ojciec… Do dziś pamiętam, jak siadał przy stole w kuchni, przeglądał gazetę i udawał, że mnie nie słyszy. Mogłam dostać najlepszą ocenę w klasie, mogłam wbiec do domu z rozwianymi włosami i krzyknąć: „Tato, zobacz!”, a on tylko kiwał głową, jakby właśnie podano mu prognozę pogody. Zero emocji. Tak dorastałam. Może dlatego, kiedy ktoś próbuje się do mnie zbliżyć, pierwsze, co czuję, to nie ciepło, tylko strach.

Natalia i Karolina, moje koleżanki, są zupełnie inne. One żyją chwilą. Natalia uwielbia głośne imprezy, Karolina wiecznie się śmieje i flirtuje, gdzie tylko się da. Dla nich wyjazd do domku w lesie był przygodą, możliwością „oddechu od cywilizacji”. Dla mnie czymś więcej. Ucieczką. Potrzebą ciszy, spokoju, odłączenia się od tego wiecznego hałasu i w mieście, i w mojej głowie.

– Znowu idziesz sama? Nie boisz się? – zapytała Karolina, kiedy szykowałam buty i koszyk na grzyby.

Wolę słuchać drzew niż ludzi. One przynajmniej nie udają – odpowiedziałam, nie patrząc jej w oczy.

To miała być kolejna zwykła poranna wyprawa. Tylko ja, mech pod stopami i zapach żywicy. Jeszcze nie wiedziałam, że ten las i ktoś, kogo tam spotkam, odmienią moje spojrzenie na świat.

Byłam roztrzęsiona i zdziwiona

Weszłam w las wcześnie rano, zanim Karolina i Natalia w ogóle zdążyły się obudzić. Lubiłam ten moment, kiedy ziemia jest jeszcze chłodna, powietrze przesycone wilgocią, a wszystko dookoła wydaje się niedotknięte przez człowieka. Początkowo szło mi świetnie. Znalazłam kilka dorodnych prawdziwków, parę podgrzybków, rozpoznałam nawet stanowisko kani, co mnie nieco ucieszyło. Czułam, jak opada ze mnie napięcie i ciężar ostatnich tygodni.

Zapatrzyłam się na mech, który porastał pień drzewa jak aksamitny kożuch i nawet nie zauważyłam, kiedy zmieniłam kierunek. Kiedy podniosłam głowę, nie rozpoznawałam ani jednej ścieżki. Żadnego punktu zaczepienia. Wszystko było zielone, powtarzalne, ciche. Próbowałam wrócić tą samą drogą, ale po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że tylko krążę. Najpierw poczułam złość. Na siebie, na las, na to, że nie zostawiłam żadnego śladu. Potem przyszła frustracja, a z nią lekki niepokój. Zaczęłam iść szybciej, robiąc coraz więcej hałasu, łamiąc gałązki, oddech miałam płytki, serce biło nieco za szybko.

– Zgubiłam się… – wyszeptałam, choć przecież nie było nikogo, kto miałby mnie usłyszeć.

Zaraz potem usłyszałam kroki i zamarłam. Ktoś nadchodził zza zakrętu leśnej ścieżki. Nie wyglądał na zbłąkanego turystę. Miał na sobie roboczą kurtkę i spodnie poplamione żywicą, w dłoni trzymał cienki kij. Był to mężczyzna o opanowanej twarzy, z brodą i wyraźnie spokojnym spojrzeniem.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Odruchowo cofnęłam się o krok, ale nie brzmiał groźnie.

– Zgubiłam się… Nie wiem nawet jak daleko zaszłam – powiedziałam, czując, że moje słowa brzmią głupio.

– Nie martw się. Znam tu każdy kamień – odparł, wskazując głową ścieżkę, którą przyszedł.

– To dobrze, bo ja nawet nie wiem, gdzie jest północ – rzuciłam z nutą sarkazmu.

Nie uśmiechnął się. Po prostu spojrzał na mnie uważnie i ruszył wolno przed siebie.

– Chodź. Pokażę ci, jak wyjść – powiedział i nie oglądając się, zaczął prowadzić.

Poszłam za nim, nie mając innego wyjścia.

– Pracuję tu. Codziennie – rzucił po chwili, jakby chciał dodać mi otuchy. – Widuję ludzi w lesie. Jedni się zachwycają. Inni się gubią.

Nie odpowiedziałam. Szłam w milczeniu, próbując zapamiętać drogę, ale myśli błądziły gdzie indziej. Był spokojny, może zbyt spokojny. Jakby ten las był jego domem, a ja intruzem, który przypadkiem przekroczył niewidzialną granicę. Po kilkunastu minutach zobaczyłam znajomy pień i rozpoznałam nasz domek pomiędzy drzewami.

– Dziękuję – powiedziałam cicho.

Skinął głową i odszedł tak samo spokojnie, jak się pojawił. Zostawił mnie z koszykiem w ręku, roztrzęsioną i… zdziwioną. Nie swoim zagubieniem, ale tym, jak bardzo nie chciałam, żeby już odszedł.

Miałam ochotę go zaprosić

Obudziłam się wcześnie, chociaż spałam krótko. Siedziałam z książką na tarasie, próbując czytać, ale wracałam do tej samej linijki dziesiąty raz. Myśli krążyły wokół mężczyzny z lasu. Wróci? A jeśli tak, to po co? Karolina przeciągnęła się leniwie i wyszła przed domek z kubkiem kawy.

– A ty czemu nie śpisz? – zapytała, zerkając na mnie z zaciekawieniem. – Myślałam, że po wczorajszej przygodzie zaszyjesz się w łóżku do południa.

Wzruszyłam ramionami, nie podnosząc wzroku.

– Wciąż czuję ten zapach lasu. Trochę jakby był we mnie.

Nie odpowiedziała. Usiadła obok, milcząc, co akurat było mi na rękę. Chwilę później usłyszałam odgłos kroków na żwirze. Spojrzałam w stronę ścieżki. To był on! Niósł pocięte drewno w ramionach, jakby przyszedł tu zupełnie przypadkiem. Miał na sobie tę samą kurtkę co wczoraj. Tym razem był jeszcze bardziej… zwyczajny. Ale w tej zwyczajności było coś, co nie dawało mi spokoju.

– Nie przeszkadzam? Pomyślałem, że może potrzebujecie drewna – rzucił spokojnie, odkładając szczapy przy schodach.

– My, czy ja? – zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Spojrzał na mnie uważnie, nieco dłużej niż wypadało.

– A to zależy, kto dziś zbłądzi w las – odpowiedział, jakby zupełnie serio.

Karolina zerknęła na mnie z uniesioną brwią, po czym wstała i zniknęła w domku. Zeszłam z tarasu, próbując zapanować nad bijącym sercem. Stanęliśmy naprzeciwko siebie, każde z rękami wzdłuż ciała, jakbyśmy nie do końca wiedzieli, co teraz.

– Nie musiałeś – powiedziałam, patrząc na drewno.

– Wiem. Ale pomyślałem, że może to pomoże ci się nie zgubić.

Zacisnęłam palce na krawędzi swetra. Milczenie między nami było dziwne – ani niezręczne, ani ciężkie.

– Masz na imię...?

– Kuba – odparł. – A ty?

– Ania.

Skinął głową, jakby to imię już znał. Nie zaproponowałam herbaty, a on nie spytał, czy może zostać. I może właśnie dlatego miałam ochotę zaprosić go do środka. Ale nie zrobiłam tego.

– Miłego dnia, Aniu – rzucił i odszedł, zostawiając mnie znów z pytaniami, które znałam już od lat, czyli czego ja się właściwie boję? I dlaczego tak bardzo nie chcę, żeby on przestał przychodzić?

Stał, jakby czekał na mnie

Od rana Natalia krążyła po domku jak jakaś osa. Zrobiła trzy kawy, dwa razy zmieniała bluzkę i co chwilę wychodziła na taras. W końcu rzuciła:

– Nie sądziłam, że natura działa na ciebie aż tak… zmysłowo.

Zamarłam.

– Przepraszam? – odwróciłam się w jej stronę.

– No wiesz, ten leśnik. Jak mu tam… Kuba? Codziennie tu przychodzi, a ty siedzisz jak uczennica z rumieńcem.

– Nie każdy kontakt z mężczyzną kończy się łóżkiem, wiesz? – odpowiedziałam ostro, aż Karolina uniosła wzrok znad książki.

Wyszłam. Las był bezpieczniejszy niż ten dom. Szłam szybko, byle dalej, byle głębiej. Nie wiedziałam, czy chcę myśleć, czy właśnie przestać. Po chwili zobaczyłam go – stał oparty o drzewo, jakby czekał.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Pokręciłam głową. Nie umiałam ubrać w słowa tej złości, która wcale nie była tylko o Natalii.

– Ludzie czasem gubią się nie tylko między drzewami – powiedział cicho.

Spojrzałam na niego. Chciałam odpowiedzieć, ale tylko usiadłam na mchu. Usiadł obok, nie pytając. Milczenie między nami znowu było jakieś… zrozumiałe.

Poszliśmy na spacer

Tego dnia nie wróciłam do domku na obiad. Nie miałam ochoty słuchać żartów Natalii ani udawać, że wszystko jest w porządku. Kuba zaproponował spacer wzdłuż rzeki. Nie protestowałam. Szliśmy powoli, w milczeniu. Dopiero po dłuższej chwili odezwał się pierwszy.

– Kiedyś miałem sąsiada, który wyjechał do miasta. Po roku wrócił, z podkrążonymi oczami. Powiedział, że szum drzew bardziej go uspokaja niż wszystkie tabletki razem wzięte.

– Też coś o tym wiem – odpowiedziałam.

– Masz tam kogoś? – zapytał.

– Nie. I nie wiem, czy to dobrze, czy źle.

Zatrzymał się, spojrzał na mnie uważnie.

– Nie trzeba mieć GPS-a, żeby wrócić. Trzeba tylko chcieć.

Zamilkłam. Stałam chwilę, niepewna, czy chcę powiedzieć to, co naprawdę czuję.

– A jeśli boję się wracać? Jeśli boję się w ogóle ruszyć?

Przez moment nie mówił nic. Potem usiadł na skraju brzegu i wskazał miejsce obok siebie.

To zostań. Tutaj. Ze mną. Tylko na chwilę.

Usiadłam. Nie przytulił mnie. Nie dotknął. Ale pierwszy raz od dawna poczułam, że jestem obok kogoś, kto niczego ode mnie nie oczekuje.

Nie zatrzymywał mnie

Niedziela zaczęła się od pakowania. Natalia rzucała ubrania do walizki z teatralnym westchnieniem, Karolina przeglądała telefon. Ja stałam w progu, patrząc na las, jakby miał mi coś jeszcze powiedzieć. Kiedy usłyszałam znajome kroki, nie zdziwiłam się. Kuba szedł bez pośpiechu, z rękami w kieszeniach. Zatrzymał się kilka metrów ode mnie.

– Już wracacie?

– Tak. Czas wrócić do rzeczywistości – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Nie wiem, kiedy wrócę – powiedziałam, choć nie pytał.

– Nie musisz się zgubić, żeby tu trafić – odpowiedział spokojnie.

Nie zrobił kroku bliżej. Nie próbował zatrzymać. Ale jego milczenie miało w sobie więcej niż wszystkie słowa, które słyszałam przez ostatnie miesiące. Wróciłam do miasta tego samego wieczoru. Siedząc przy biurku, patrzyłam na ekran laptopa, ale w głowie wciąż miałam jedno zdanie: „Nie zgubię się już ani razu. Ani w lesie, ani w sobie”.

Coś się zmieniło

Minęło kilka miesięcy. Wrzesień zmienił się w listopad, potem w grudzień, a ja znów żyję między kampaniami reklamowymi, prezentacjami, cięciami budżetowymi. Ale coś się we mnie zmieniło. Coś nie wróciło na swoje miejsce. Czasem, kiedy mam dość, otwieram galerię zdjęć w telefonie. Są tam dwa obrazy: szyszka na mchu i światło przebijające przez liście. Żadne z nich nie przedstawia ludzi, ale oba mają w sobie coś, co przypomina mi o nim.

Od czasu do czasu dostaję wiadomość od Kuby. Nigdy nie są długie. Zwykle zdjęcie nieba nad lasem. Albo jedno zdanie: „Dzisiaj pojawiły się gile”. „Ścieżka do twojego miejsca – wolna”. Odpowiadam rzadko, ale czytam wszystko. Nie wiem, czy to oznacza, że jesteśmy razem? Może nie musimy. Wiem tylko, że przestałam uciekać. I przed ludźmi, i przed sobą. Las już nie jest tylko miejscem. Jest jak dom, do którego mogę wrócić, kiedy chcę. I może właśnie to oznacza, że naprawdę się odnalazłam.

Anna, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama