„Poszłam do spowiedzi przed Wielkanocą. W konfesjonale usłyszałam głos, który kochałam 20 lat temu”
„– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – usłyszałam. Zamknęłam oczy. Głos. Ten głos. Niski, spokojny, znajomy do bólu. Serce stanęło mi w gardle. To nie mógł być przypadek. Ciało zamarło, ale w myślach otworzyły się drzwi do wspomnień, które zamknęłam dwadzieścia lat temu”.

- Redakcja
Od 15 lat jestem żoną Marka. Nie mamy dzieci. Początkowo tego pragnęliśmy, ale z czasem temat ucichł. Jak wiele rzeczy między nami. Żyjemy obok siebie. Marek wstaje pierwszy, ja piję kawę sama, wieczorem oglądamy wiadomości bez słowa. Nie ma kłótni. Nie ma też śmiechu. Jesteśmy grzeczni i przewidywalni. On mówi, że to stabilizacja. Ja myślę, że to cisza przed czymś, co nie ma już znaczenia.
Pracuję jako nauczycielka języka polskiego w liceum. Moi uczniowie są pełni emocji, życia, dramatów – zakochują się, kłócą, marzą. Czasem, kiedy słucham ich historii, tęsknię. Za sobą z przeszłości. Za sobą, która potrafiła czegoś bardzo chcieć. Która wierzyła.
Zbliżała się Wielkanoc. Sprzątałam dom, choć nikt tego nie zauważał. Uporządkowywałam przestrzeń, jakbym miała nadzieję, że porządek w szafach pomoże mi zapanować nad tym, co czułam w środku. W pewnym momencie podjęłam decyzję: pójdę do spowiedzi. Tak po prostu. Bo tak trzeba. Bo może... jeszcze coś poczuję.
Byłam w szoku
Kościół św. Andrzeja pachniał kadzidłem i wilgocią. Lubiłam tę mieszaninę zapachów, choć dziś wydawała mi się zbyt intensywna. W ławkach siedzieli ludzie – kobieta z dzieckiem, jakiś starszy pan z dużym szalikiem, grupka młodzieży z modlitewnikami. Zajęłam miejsce z tyłu, nie miałam ochoty rzucać się w oczy. Nawet przed Bogiem chciałam pozostać niewidzialna.
Wpatrywałam się w okno z witrażem. Matka Boska spoglądała z niego z łagodnym smutkiem, jakby rozumiała więcej niż inni. W ciszy kościoła każdy szelest brzmiał jak krzyk. Ktoś odchrząknął, ławka zatrzeszczała, ktoś inny zaszurał butem po posadzce.
Podeszłam do konfesjonału bez przekonania. Moje grzechy? Zaniedbanie. Milczenie. Brak miłości, której nie umiałam już dawać. Kiedy klęknęłam, przez chwilę trwała cisza. Potem padły pierwsze słowa:
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Zamknęłam oczy. Głos. Ten głos. Niski, spokojny, znajomy do bólu. Serce stanęło mi w gardle. To nie mógł być przypadek. Ciało zamarło, ale w myślach otworzyły się drzwi do wspomnień, które zamknęłam dwadzieścia lat temu. Nie odpowiedziałam od razu. Cisza ciążyła.
– Na wieki wieków… – wyszeptałam w końcu.
Nie musiałam go widzieć. Wiedziałam, że to Michał.
Wróciły wspomnienia
Pierwszy raz zobaczyłam Michała w bibliotece uniwersyteckiej. Siedział przy oknie, pogrążony w lekturze i obgryzał długopis, jakby od tego zależało jego życie. Zanim jeszcze się poznaliśmy, wiedziałam, że to ktoś ważny. Miał w sobie coś magnetycznego – nieład w spojrzeniu i spokój w ruchach. Jakby cały świat miał dla niego znaczenie, ale tylko on znał jego sens.
Zakochałam się po kilku rozmowach. O poezji, o tym, czy Bóg istnieje, czy warto się buntować. Wciągnął mnie w swój świat – intensywny, pełen pasji. A ja… ja czułam się przy nim najprawdziwsza. Byliśmy razem trzy lata. A potem zniknął. Bez słowa. Bez pożegnania. Przestał odbierać telefony, nie pojawiał się na uczelni. Słyszałam później, że wstąpił do seminarium. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Dlaczego nie powiedział? Dlaczego zostawił mnie z pytaniami? I czy to była prawda?
Przez lata starałam się nie wracać do tych chwil. Uczyłam się wycofywać myśli, zanim się rozwiną. Ale teraz… teraz siedziałam w ławce, po spowiedzi, a głos Michała wciąż dźwięczał mi w głowie. W domu byłam cicha, nieobecna. Marek rzucił tylko:
– Wszystko w porządku?
– Zmęczona jestem – skłamałam.
Nie miałam siły powiedzieć mu, że po latach wrócił ktoś, o kim nigdy tak naprawdę nie zapomniałam.
Musiałam poznać prawdę
Czekałam na niego po mszy. Stałam oparta o kamienny mur, jak uczennica, która nie wie, czy chce zostać zauważona. Michał wyszedł ostatni, w sutannie, z brewiarzem pod pachą. Zatrzymał się na moment, jakby coś przeczuwał. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zrobił krok w tył.
– Ania... – wyszeptał, a potem odchrząknął i już głośniej: – Nie spodziewałem się...
– Że mnie zobaczysz po drugiej stronie kratek? – przerwałam mu.
Uśmiechnął się blado, jakby ten żart go zranił.
– Przepraszam – powiedział po chwili. – Wiem, że wtedy...
– Nie, nie wiesz – weszłam mu w słowo. – Bo nigdy mi nie dałeś szansy powiedzieć, co wtedy czułam. Wiesz, co boli najbardziej? Nie to, że odszedłeś. Tylko to, że nie miałam pojęcia dlaczego.
Michał spuścił wzrok. Milczał długo, aż w końcu powiedział:
– Bałem się, że wybiorę ciebie, a nie Boga. I nie byłem pewien, czy potrafię kochać... jednocześnie was oboje.
Słowa zawisły między nami jak dym z kadzidła.
– A teraz? Potrafisz?
Nie odpowiedział od razu. Tylko westchnął, jakby niósł ciężar, którego sam już nie rozumiał.
– Codziennie się z tym mierzę – powiedział. – Nie wiem, czy wybrałem dobrze.
Spojrzałam na niego. Wciąż miał te same oczy. I wciąż potrafiły mnie rozbroić. Ale już nie tak łatwo.
Miałam mętlik w głowie i sercu
Kiedy zamknęłam za sobą drzwi kościoła, świat wydawał się obcy. Ludzie przechodzili obok mnie, uśmiechali się. Ja miałam w sobie niepokój. Wróciłam do domu i od razu poczułam znajome ciepło grzejnika, zapach gotującej się zupy. Marek stał przy kuchence, mieszał coś w garnku.
– Coś się stało? – spytał bez odwracania się.
– Nie – skłamałam.
Zanim zasnęłam, przeszukiwałam internet. Znalazłam jego zdjęcie. Michał – ksiądz Michał J., proboszcz parafii św. Andrzeja. Uśmiechnięty, otoczony dziećmi. Patrzyłam na ekran i nie wiedziałam, co czuję. Żal? Złość? Tęsknotę? Wszystko naraz.
Następnego dnia wzięłam wolne. Pojechałam do lasu, do tego samego, do którego kiedyś jeździliśmy razem. Michał i ja. Tam, gdzie kiedyś całowaliśmy się na ławce pod brzozą. Dziś ta ławka była zbutwiała, drzewo odarte z kory. Zamiast romantyzmu – zwyczajny cień. Wróciłam do domu z bolącą głową. Marek czytał gazetę, jakby nic się nie wydarzyło. A ja już wiedziałam, że nie wrócę do tego, co było. Że to, co się we mnie otworzyło, nie daje się znów zamknąć.
Byłam na niego zła
Spotkaliśmy się w bocznej kaplicy, po wieczornej mszy. Usiadłam na ławce, Michał stanął naprzeciw mnie, jakby nie wiedział, czy ma usiąść, czy uciec.
– Dlaczego teraz? – zaczęłam. – Dlaczego Bóg był ważniejszy dopiero po trzech latach wspólnego życia?
– To nie tak… – zaczął cicho.
– Nie tak?! – podniosłam głos, echo odbiło się od ścian. – Michał, zniknąłeś. Bez słowa. Bez wyjaśnienia. Wróciłeś jako ksiądz, a ja przez 20 lat nie wiedziałam, co się stało, dlaczego mnie rzuciłeś.
Zacisnął pięści. Widziałam, że chce coś powiedzieć, ale się powstrzymuje.
– Kochałem cię – powiedział w końcu.
– Kochałeś mnie i zostawiłeś? Bez rozmowy? Bez nawet jednej wiadomości?
– Bałem się, że zostanę. A wtedy nigdy nie dowiem się, czy byłem zdolny oddać się Bogu naprawdę. A może bałem się siebie… że nie wystarczę tobie, światu, nikomu.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Wreszcie dodał:
– Przepraszam.
– Nie wiem, czy ci wybaczę – odpowiedziałam. – Ale wiem jedno. Już przez ciebie nie będę płakać.
Wstałam i odeszłam. Po raz pierwszy od lat miałam wrażenie, że odzyskuję swój głos. Swój gniew. Siebie.
Wiem, że dobrze wybrałam
Nie poszłam więcej do tego kościoła ani w Wielkanoc, ani później. Złość minęła. Żal też. Została cisza, ale inna niż ta, którą znałam z codziennego życia z Markiem. Ta była spokojna. Wypełniona czymś ciepłym, miękkim. Może po prostu dojrzałością.
Zrozumiałam, że Michał był cieniem. Czymś niedokończonym, co musiało się domknąć. Ale to nie był mój świat już od dawna. Mój świat to Marek. Nasze kolacje w milczeniu, wspólne zakupy, herbata, którą mi parzy co wieczór. Może to nie jest namiętność. Ale to ktoś, na kim mogę się oprzeć.
Wróciłam do domu w niedzielę wieczorem. Marek siedział przy stole, czytał gazetę.
– Herbata? – zapytał, nie podnosząc wzroku.
– Chętnie – odpowiedziałam, ściągając płaszcz.
Potem podeszłam do niego i objęłam go od tyłu. Przez chwilę był sztywny. Ale po chwili oparł głowę na mojej ręce. Poczułam spokój.
Anna, 41 lat
Czytaj także:
- „W Wielkanoc zostałam sama jak palec z żurkiem i babką. Syn z żoną postanowili spędzać święta na plaży na Kanarach”
- „Zdradę faceta odkryłam tuż przed święconką. Jedna przypadkowa wiadomość w telefonie zniszczyła mi nie tylko Wielkanoc”
- „Wielkanoc z żoną i matką była dla mnie jak utknięcie między młotem a kowadłem. O rodzinnej sielance nie było mowy”