„Poszłam na pielgrzymkę, by modlić się o zdrowie. Wróciłam z przyszłym mężem”
„Zawsze byłam osobą wierzącą. Wychowano mnie na praktykującą katoliczkę. Regularnie chodziliśmy do kościoła, ale nie tylko w niedzielę, jak większość polskich katolików. Chodziliśmy także na wszelkie rezurekcje, roraty, rekolekcje i inne msze okolicznościowe”.

- Anna, 30 lat
Rodzice wychowali mnie w przeświadczeniu, że w życiu najważniejszy jest jedynie Bóg.
– Córcia, pieniądze to tylko pieniądze, raz są, raz ich nie ma, ludzie tak samo, bo są ułomni i potrafią zawieść czy zranić… Tylko wiara jest stała jak skała – pouczała mnie mama.
Ciężko było się z nią nie zgodzić. Faktycznie, wartości, które czasem przysłaniały mi wiarę, z czasem zawsze okazywały się być zwodnicze. Podążanie za pieniędzmi, za popularnością czy próżnością nie dawało mi szczęścia. Gdzieś na studiach wyklarowały mi się priorytety, z których nie chciałam już rezygnować: marzyłam o rodzinie. Oczywiście, rozwijałam się, pracowałam i bardzo to lubiłam. Kształciłam się na dietetyczkę i planowałam w przyszłości założyć swój własny gabinet. Nie ukrywałam jednak – ani przed sobą, ani przed nikim innym – że praca nie jest moim największym celem w życiu. Wierzyłam, że spełnię się jedynie w roli żony i matki.
Niestety, przejście od myśli do czynów było znacznie trudniejsze… Studia skończyłam, będąc samotna. Ba! Nigdy tak naprawdę nie miałam prawdziwego chłopaka. Moje koleżanki nawiązywały już poważne związki, mieszkały ze swoimi partnerami, a nawet się zaręczały, a ja nie potrafiłam przekroczyć granicy dwóch randek.
W wielu przypadkach „problem” stanowiła właśnie moja głęboka wiara. Odnosiłam wrażenie, że zniechęcam tym wielu potencjalnych partnerów. Oczywiście akceptowałam to: nie chciałam tworzyć związku z osobą, która nie szanuje moich wartości. Było mi jednak nieco przykro. Przecież moje przekonania nikogo nie krzywdziły, przeciwnie…
Imprezy, aplikacje, randki w ciemno
Zaczynałam szukać partnera coraz bardziej intensywnie. Miałam już 26 lat i nadal byłam kompletnie niedoświadczona w sprawach miłosnych. W przeszłości wyobrażałam sobie, że w tym wieku będę już po ślubie… Ech, gdyby tylko to było takie proste!
Korzystałam ze wszystkich sposobów na poznawanie nowych ludzi: korzystałam ze wszystkich zaproszeń na imprezy, chodziłam po klubach i koncertach, korzystałam z aplikacji randkowych, a nawet zdarzyło mi się pójść dwa razy na randkę w ciemno! I nic. Żadnych rezultatów.
– Co jest ze mną nie tak? Przecież jestem chyba ciekawą osobą… – żaliłam się koleżance po którejś z kolei nieudanej randce.
– Oczywiście, że jesteś! Ale może masz za wysokie wymagania? Wiesz, ciężko dziś trafić na wierzącego faceta w naszym wieku…
– Ale to moje główne i praktycznie jedyne wymaganie! Czy to naprawdę tak wiele? Kasia, żyję zgodnie ze swoimi zasadami. Nie będę umiała zbudować relacji z facetem, który nie wierzy albo nie szanuje mojej wiary – zirytowałam się.
– Wiem, wiem, ale… niewykluczone, że to właśnie dlatego jest ci trudno – wzruszyła ramionami koleżanka. – A może powinnaś się przejść na jakąś katolicką imprezę? – zaproponowała nagle.
– Hm, sama nie wiem… Ja jestem wierząca, ale jakoś nie ciągnęło mnie nigdy do takich miejsc – nie zareagowałam na tę propozycję zbyt entuzjastycznie.
– A może spróbuj? Jak ci się nie spodoba, to przecież nie musisz tam iść znowu! Ale przynajmniej poznasz ludzi, którzy na pewno dzielą twoje wartości.
„Może i racja? Co mi szkodzi?”, pomyślałam. Pomysł jednak wyparował mi z głowy kilka dni później, bo moje myśli zajęły przygotowania do pielgrzymki na Jasną Górę.
Jeździłam tam co roku
Bardzo lubiłam ten czas. Był to dla mnie moment wewnętrznego resetu, refleksji nad samą sobą. Zdarzało mi się poznać tam nowych ludzi, chociaż nie jeździłam na pielgrzymki w celach towarzyskich. Nie ukrywam, miło było jednak czasem spotkać osobę, z którą mogłam przejść wspólnie kolejny kilometr lub dwa i porozmawiać – zwłaszcza gdy zaczynała mi doskwierać samotność i czułam potrzebę nawiązania z kimś kontaktu.
Przez większość czasu skupiałam się jednak na modlitwie i zadumie. Bynajmniej nie jeździłam na pielgrzymki w celach „imprezowych”, jak mogli myśleć niektórzy. Spotykałam na swojej drodze wielu młodych ludzi, którzy traktowali pielgrzymkę jak pretekst do wyrwania się z domu, spod kontroli rodziców i spędzali ten czas na piciu alkoholu i głośnej zabawie. Dla mnie to zupełnie mijało się z celem, nie rozumiałam tego. To chyba dlatego raczej unikałam ludzi w swoim wieku na pielgrzymkach. Tym razem jednak coś się zmieniło…
Adam podszedł do mnie trzeciego dnia pielgrzymki i od razu znaleźliśmy wspólny język.
– Cześć, widzę, że jesteś jedną z nielicznych młodych osób, które nie przyjechały tu na imprezę… – mruknął, uśmiechając się do mnie szeroko.
– Zgadza się – odpowiedziałam. – Nie chcę wyjść na jakąś sztywniarę, ale jest tyle miejsc, w których można imprezować do woli. Czy naprawdę pielgrzymka jest jednym z nich?
– Dokładnie tak samo myślę – odparł. – Jestem Adam.
– Ania, miło mi – przywitałam się.
Nasza rozmowa płynęła zupełnie swobodnie. Dowiedziałam się, że Adam również jest wolny, jest w moim wieku i pochodzi z miasta oddalonego od mojego jedynie o kilkadziesiąt kilometrów. Obydwoje skończyliśmy właśnie studia – on chciał być fizjoterapeutą. Po zwyczajowym kilometrze czy dwóch, które czasem spędzałam w towarzystwie napotkanych ludzi, nasza rozmowa dalej się toczyła, a mnie nawet nie przeszło przez myśl, aby ją kończyć.
Wymieniliśmy się numerami
Z Adamem spędziłam resztę pielgrzymki. Czasem rozmawialiśmy, a czasem milczeliśmy, idąc obok siebie. Nie było wątpliwości, że czujemy się w swoim towarzystwie dobrze, mamy wiele wspólnych tematów, ale i, co najważniejsze, dzielimy swoje wartości i przekonania. Po pielgrzymce wymieniliśmy się numerami. Chociaż miło spędziliśmy razem czas, nie wiązałam dużych nadziei z tą relacją. Chyba byłam po prostu zniechęcona tyloma nieudanymi próbami…
Adam jednak pozytywnie mnie zaskoczył. Zadzwonił do mnie już kilka dni po pielgrzymce i zaproponował spotkanie w moim mieście.
– Wiesz, przepraszam, jeśli się narzucam, ale chyba nigdy nie spotkałem jeszcze takiej osoby, jak ty… Naprawdę ciężko dziś znaleźć kogoś, kto miałby tyle do powiedzenia, był zabawny, ambitny, a jednocześnie nie wyśmiewał wiary i nie gardził kościołem – powiedział mi przez telefon.
– Tak, skądś to znam – zaśmiałam się.
Spotkanie upłynęło nam wspaniale. Poszliśmy na kręgle i kolację, a buzie nie zamykały nam się praktycznie przez cały wieczór – mieliśmy tyle tematów!
– No proszę, kto by się spodziewał, że upolujesz męża na pielgrzymce – śmiała się moja koleżanka.
– Jeszcze nie mów „hop”! – zbeształam ją.
– No pewnie, nie będę zapeszać, ale musisz przyznać, że to najciekawszy facet, którego dotychczas poznałaś.
Owszem, musiałam to przyznać głośno. Z początku byłam wobec naszej relacji ostrożna i starałam się nie wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale faktycznie, ta znajomość w końcu przerodziła się w głębokie uczucie, które wzmacniało się z każdym kolejnym spotkaniem.
W końcu znalazłam ideał
Nasz związek był pełen wzajemnego szacunku, zrozumienia i wsparcia. Adam był dla mnie nie tylko partnerem, ale także najlepszym przyjacielem. Razem modliliśmy się, uczestniczyliśmy w mszach i rozwijaliśmy naszą duchową sferę. Był to związek, o jakim zawsze marzyłam – oparty na wspólnych wartościach i wierności Bogu, a jednocześnie pełen bliskości, przyjaźni i, najprościej w świecie, dobrej zabawy.
Po pewnym czasie Adam mi się oświadczył. Spotykaliśmy się chyba wtedy niespełna rok. Byłam nieco zaskoczona i wzruszona, ale nie wahałam się, udzielając odpowiedzi. Obecnie jesteśmy już trzy lata po ślubie i nadal co roku kontynuujemy pielgrzymki na Jasną Górę. Teraz są dla nas nie tylko czasem duchowego oczyszczenia, ale także sentymentalną podróżą, podczas której na nowo doceniamy to, że było nam dane się poznać.
Dziś, gdy patrzę na nasze wspólne życie, widzę, że warto wytrwale szukać tego, na czym nam zależy. Nigdy nie zrezygnowałam ze swoich ideałów i nie porzuciłam swoich zasad tylko po to, żeby znaleźć pierwszego lepszego mężczyznę, a Bóg w końcu wysłuchał moich próśb o wspaniałego męża i partnera.