„Poszłam na targ po dynię na zupę i wpadłam jak śliwka w kompot. Przystojny rolnik szybko chciał mi wcisnąć obrączkę na palec”
„– Chcę, żebyś była moją żoną – powiedział. Przez chwilę świat stanął w miejscu. Oświadczył się. Naprawdę się oświadczył. Mój umysł próbował nadążyć za tym, co właśnie się wydarzyło, a serce waliło jak oszalałe. Czy byłam na to gotowa? Przecież znaliśmy się od niedawna. To było zbyt szybko!”.

- Redakcja
Zupełnie przypadkiem tam trafiłam. Właściwie szukałam jakiegoś zwykłego straganu z owocami, może warzywami – nic szczególnego. Miałam zamiar zrobić prostą zupę dyniową, więc potrzebowałam dyni. Ot, tyle. Targ na rogu ulicy przyciągnął mnie swoim zapachem świeżych produktów, więc weszłam bez większego zastanowienia. Wtedy go zobaczyłam.
Był bardzo uprzejmy
Stał za swoim stoiskiem, przystojny, z tymi charakterystycznymi dłońmi – mocnymi, pracowitymi. Przed nim leżały różnorodne warzywa, ale to dynie przykuły moją uwagę. Wyglądały jakby były specjalnie dla mnie – idealnie dojrzałe, o intensywnym, pomarańczowym kolorze.
– Może pomóc w wyborze? – zapytał z uśmiechem, a jego niski głos od razu trafił gdzieś głęboko.
Podniosłam wzrok. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przytaknęłam, jakby sam oddech był nagle zbyt skomplikowany.
– Do zupy? – zapytał, a ja kiwnęłam głową.
– Tak, planuję zupę dyniową. Pierwszy raz będę robić – dodałam, czując, jak rumieniec wpełza mi na policzki.
– Dynia musi być odpowiednia. Pokażę ci, która będzie najlepsza – powiedział, po czym wyciągnął rękę po jedną z większych dyń i podsunął mi ją.
Nie mogłam oderwać wzroku od jego oczu, choć próbowałam skupić się na dyni. Było coś w jego spojrzeniu, co sprawiło, że zapomniałam na chwilę o całym świecie.
– Jest w sam raz. Powinnaś być zadowolona – dodał z uśmiechem, a ja poczułam dziwne ciepło rozlewające się po moim wnętrzu.
Kupiłam tę dynię.
Coś mnie do niego ciągnęło
Następnego dnia czułam, jak coś mnie ciągnie z powrotem na targ. Przecież już zrobiłam tę zupę! Ale tam, na straganie, czekał Marek, z tym samym uśmiechem, który sprawił, że nie mogłam przestać o nim myśleć.
– Dzień dobry – powiedział, widząc, że zbliżam się do stoiska.
– Dzień dobry – odpowiedziałam cicho, starając się, żeby moje serce nie biło zbyt głośno.
– Znów po dynię? – zażartował.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, przytakując głową, choć nie miałam pojęcia, co mogłabym jeszcze ugotować. Wydawało się to jednak mało ważne. Zamiast tego, skupiałam się na jego głosie, na tym, jak z każdym słowem mój stres powoli opadał.
– Zrobiłaś zupę? Jak wyszła? – spytał z zaciekawieniem, podając mi kolejną dynię, jakby wiedział, że znowu po nią przyszłam.
– Wyszła świetnie – odpowiedziałam, tym razem odważniej, a potem, sama nie wiem jak, rozmowa zaczęła płynąć. Marek opowiadał mi o swoich plonach, o pracy na gospodarstwie, o tym, jak czasem wstaje przed świtem, by doglądać roślin. Słuchałam zafascynowana, nie zdając sobie sprawy, że stoimy tak dłużej, niż planowałam.
Kiedy odchodziłam, wiedziałam jedno – jutro wrócę.
Zaprosiłam go na randkę
Targ stał się dla mnie codziennym rytuałem. Każdego ranka szłam tam, czując w sercu dziwne podekscytowanie. Udawałam przed sobą, że chodzi o zakupy, o te wszystkie świeże warzywa. Ale tak naprawdę to Marek przyciągał mnie na targ. On i nasze rozmowy, które stawały się coraz dłuższe, coraz bardziej osobiste.
Czasem pytał o moje życie, a ja mówiłam mu o pracy w mieście, o tym, jak to jest żyć w bloku, gdzie nie masz nawet skrawka ziemi dla siebie. Opowiadał wtedy o swoim gospodarstwie, o tym, jak ceni sobie spokój i przestrzeń, a ja, słuchając go, zaczynałam marzyć o innym życiu.
Pewnego dnia, nie wytrzymałam. Po długiej rozmowie o jego pasji do rolnictwa, o tym, jak przygotowuje swoje pole pod nowy sezon, zebrałam się na odwagę.
– Może... wypilibyśmy kiedyś kawę? – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam pomyśleć, co właściwie mówię.
Przez chwilę widziałam zaskoczenie w jego oczach, a serce zabiło mi mocniej. Czy to był błąd?
– Jasne, czemu nie? – odpowiedział spokojnie. – Co powiesz na sobotę?
Moje serce zamarło na chwilę, zanim poczułam falę radości. Zgodziłam się, choć w głowie krążyło tysiąc myśli.
Szybko mi się oświadczył
Nasze spotkania stały się codziennością. Zaczęło się od kaw, potem były spacery, a teraz wieczory spędzaliśmy razem, siedząc na jego tarasie, patrząc na pola, które ciągnęły się po horyzont. Każdy dzień spędzony z Markiem sprawiał, że coraz bardziej marzyłam o takim prostym życiu. A jednak wciąż czułam niepewność, coś, co nie dawało mi spokoju.
Pewnego wieczoru jakieś 2 miesiące później siedzieliśmy w ciszy, słuchając świerszczy, kiedy Marek nagle odwrócił się w moją stronę. Jego twarz była spokojna, ale widziałam coś nowego w jego oczach.
– Ewa, muszę ci coś powiedzieć – zaczął, a ja poczułam, jak moje serce przyspiesza. – Odkąd cię poznałem, wiem, że jesteś kimś, kogo szukałem przez całe życie.
Spojrzałam na niego, zaskoczona powagą jego tonu. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Marek wstał, sięgnął do kieszeni i... ukląkł przede mną.
– Chcę, żebyś była moją żoną.
Przez chwilę świat stanął w miejscu. W jednej sekundzie moje życie wywróciło się do góry nogami. Oświadczył się. Naprawdę się oświadczył. Mój umysł próbował nadążyć za tym, co właśnie się wydarzyło, a serce waliło jak oszalałe. Czy byłam na to gotowa? Przecież znaliśmy się od niedawna. To było zbyt szybko!
– Marek, ja... – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
Jego spojrzenie było pełne nadziei, a ja czułam się, jakbym nagle stanęła na krawędzi czegoś wielkiego, czegoś, co mogło zmienić całe moje życie. W mojej głowie pojawiły się pytania – czy to właściwa decyzja? Czy naprawdę byłam gotowa zostawić swoje dotychczasowe życie i pójść za tym uczuciem?
Wiedziałam jedno: odpowiedź nie będzie prosta.
Miałam mnóstwo wątpliwości
Minęły dwa dni od chwili, kiedy Marek ukląkł przede mną z pierścionkiem, a ja wciąż nie mogłam zebrać myśli. Spędziłam te dni w swoim mieszkaniu, gapiąc się w sufit, jakbym liczyła, że znajdę tam odpowiedź. To było szalone – z jednej strony czułam, że powinnam się cieszyć. Marek był cudowny. Ciepły, opiekuńczy, pewny siebie. Mężczyzna, z którym mogłabym zbudować dom. Z drugiej – ten dom miał być na wsi. Daleko od wszystkiego, co znałam.
– Ewa, co ty kombinujesz? – mruknęłam do siebie, przewracając się na drugi bok. W głowie ciągle pojawiały się pytania. "Czy to nie za wcześnie?" "Czy porzucenie miasta to dobry pomysł?" I najgorsze: "Czy naprawdę jestem gotowa na takie życie?"
Następnego dnia Marek napisał, pytając, czy wszystko w porządku. Wiedziałam, że czekał na odpowiedź. Zresztą, ja sama też czekałam. Nie chciałam go unikać, ale czułam, że jeśli spotkam się z nim teraz, nie będę potrafiła odmówić. A co, jeśli się zgodzę, a potem zacznę tego żałować?
Wieczorem postanowiłam pojechać do niego. Napięcie rosło z każdą minutą. Jechałam długą, wiejską drogą, próbując zebrać myśli. Musiałam być z nim szczera, nie mogłam udawać, że wszystko jest w porządku, jeśli wciąż miałam wątpliwości.
Gdy zapukałam do jego drzwi, otworzył od razu, jakby na mnie czekał. Widać było, że jest zdenerwowany. Nic dziwnego – odkąd się oświadczył, nie odzywałam się zbyt często.
– Ewa – zaczął, ale ja przerwałam mu jednym zdaniem:
– Musimy porozmawiać.
Nie byłam gotowa na takie zmiany
W jego oczach widziałam niepewność, której nigdy wcześniej nie dostrzegałam. Zazwyczaj był spokojny, pewny siebie. Teraz wyglądał, jakby bał się, że zaraz usłyszy coś, czego nie chce. Ale nie mogłam już odwlekać tej rozmowy. Zbyt długo nosiłam w sobie te wątpliwości.
– Rozumiem – odpowiedział, po czym gestem zaprosił mnie do środka.
Usiedliśmy na jego tarasie, z którego widok na pola i lasy zwykle uspokajał moje myśli. Dziś jednak nawet piękny krajobraz nie potrafił ukoić tego, co kłębiło się w mojej głowie. Wzięłam głęboki oddech.
– Marek, nie mogę przestać myśleć o twojej propozycji. O oświadczynach – zaczęłam, a on uważnie mnie słuchał. – Jesteś cudownym człowiekiem, naprawdę. Każdy dzień spędzony z tobą był wyjątkowy. Ale… – zawahałam się, widząc, jak jego twarz się napina.
– Ale? – zapytał cicho.
– To wszystko dzieje się tak szybko. Znamy się zaledwie kilka miesięcy, a ja już mam podjąć decyzję, która zmieni całe moje życie. Chcesz, żebym przeprowadziła się tutaj, do ciebie, na wieś. Żebym zrezygnowała z pracy, z miasta... To jest dla mnie trudne – powiedziałam, czując, jak słowa sprawiają mi ból. Widziałam, jak Marek delikatnie opuszcza głowę.
– Rozumiem – powiedział cicho, choć jego głos zdradzał emocje, których się nie spodziewałam. – Ale myślałem, że jesteś szczęśliwa, kiedy tutaj przyjeżdżasz. Wydawało mi się, że to miejsce ci się podoba. Że ja ci się podobam – dodał, a ja poczułam, jak moje serce zaciska się w bolesnym uścisku.
– Lubię to miejsce – odparłam szybko. – I zależy mi na tobie. Bardzo. Ale to dla mnie ogromna zmiana. Nie wiem, czy jestem gotowa, by z dnia na dzień rzucić całe moje dotychczasowe życie i zamieszkać tutaj na stałe. Potrzebuję więcej czasu – wyszeptałam, nie wiedząc, jak inaczej to wyrazić.
Marek przez chwilę milczał, patrząc na mnie, a potem delikatnie pokiwał głową.
– Rozumiem – powiedział w końcu. – Chciałem ci dać wszystko, ale może rzeczywiście się pospieszyłem. Jeśli potrzebujesz czasu, dam ci go.
Spojrzałam na niego z ulgą, ale i z bólem, bo widziałam, jak wiele nadziei pokładał w tym wszystkim. A ja? Sama nie wiedziałam, czy czas pomoże mi podjąć właściwą decyzję.
Musieliśmy się rozstać
Czas nie przyniósł odpowiedzi, na które liczyłam. Każdego dnia, kiedy wracałam do swojego mieszkania w mieście, czułam, jak narasta we mnie pustka. Marek przestał naciskać, dał mi przestrzeń, której potrzebowałam, ale to sprawiło, że nasza relacja zaczęła się rozmywać. Nie widywaliśmy się już codziennie. Czasem wysyłał krótkie wiadomości, a ja odpowiadałam równie zdawkowo. Każde kolejne spotkanie stawało się coraz bardziej napięte. Kiedy znów pojechałam na wieś, czułam, że to będzie nasza ostatnia rozmowa.
– Myślałam, że ten czas mi pomoże – zaczęłam, przerywając milczenie. – Ale im dłużej się zastanawiałam, tym bardziej byłam zagubiona. Marek, nie wiem, czy potrafię żyć takim życiem, jakiego ode mnie oczekujesz. Wieś... to dla mnie za dużo. Wciąż tęsknię za miastem, za moją pracą, za tym, co było częścią mnie przez całe życie.
Spojrzałam na niego, widząc, jak walczy ze swoimi emocjami. Chciałam, żeby zrozumiał, że to nie jego wina. Że to, co między nami było, było prawdziwe, ale... może po prostu nie miało szans przetrwać.
– Kocham cię, Marek – wyszeptałam. – Ale myślę, że to nie wystarczy.
Marek nie odwrócił wzroku. Patrzył na mnie z bólem, ale i zrozumieniem.
– Wiem – odpowiedział, jego głos był cichy, niemal złamany. – Też cię kocham, Ewa. Ale jeśli to życie cię nie uszczęśliwia, nie mogę cię zmuszać do czegoś, czego nie chcesz.
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wiedziałam, że to pożegnanie. Że nasza historia kończy się tutaj, na tym tarasie, gdzie jeszcze niedawno marzyliśmy o wspólnym życiu. Wstałam, czując, jak wszystko we mnie pęka, a jednocześnie... jakby coś zostało uwolnione.
– Żegnaj, Marek – powiedziałam cicho, odwracając się, zanim łzy spłynęły po mojej twarzy.
Kiedy odeszłam, wiedziałam, że to była właściwa decyzja. Ale serce bolało. I może już zawsze będzie.
Ewa, 29 lat