Reklama

Nie wiem, czy to kwestia świąt, czy po prostu samotności, ale w tym roku wyjątkowo mocno odczułam pustkę. Znowu wróciłam na święta do rodziców, do mojego rodzinnego miasta, do tego samego pokoju z dzieciństwa. Mama oczywiście cieszy się, że jestem – gotuje, jakbyśmy mieli karmić pułk wojska. Tata robi wszystko, żeby nie zapytać: „Iza, a może wreszcie kogoś poznasz?”. Ale nie musi pytać. Wiem, że tego właśnie by chciał.

Zauroczył mnie

Dlatego, kiedy dwa miesiące temu odezwał się do mnie Marcin w aplikacji randkowej, nie miałam większych oczekiwań. Przystojny, owszem, ale przede wszystkim uważny, delikatny, taki, który wie, jak rozmawiać z kobietą. Nie od razu flirtował, raczej słuchał. Pytał o książki, które lubię, o filmy, co mnie śmieszy, czego się boję.

Codziennie pisaliśmy, czasem długo w noc. A kiedy się spotkaliśmy raz, na kawie i spacerze w Krakowie, czułam, że to nie była tylko internetowa iluzja. Pachniał jak jesienny wieczór – trochę dymem, trochę słodko. Gdy wróciłam do domu, nie prałam szalika przez kilka dni.

Od tamtej pory codziennie rozmawialiśmy. Czułam, że zaczyna się coś prawdziwego. Nie wysyłał mi miliona swoich zdjęć, nie prosił też o moje. Raczej pytał: „Czy dzisiaj byłaś szczęśliwa?” i „Czego ci teraz potrzeba?”. Wierzyłam mu i bardzo chciałam, żeby w końcu coś się w moim życiu zmieniło.

Na pasterkę poszłam z rodzicami jak co roku, opatulona w długi płaszcz i wełniany szalik. Mróz szczypał w policzki, śnieg skrzypiał pod butami, a powietrze pachniało jakąś nostalgią, której nie potrafiłam nazwać. Kościół był już pełny. Weszliśmy do środka i ruszyliśmy do bocznych ławek.

Nie mogłam uwierzyć

Wszystko to było tak znajome, tak powtarzalne, aż znużone rutyną, ale wtedy go zobaczyłam. Stał kilka ławek dalej, lekko bokiem. Na początku nie byłam pewna, czy to on. Miał ciemną kurtkę, trochę spuszczoną głowę, ale ta sylwetka, ten sposób, w jaki się poruszał, jak przeczesywał włosy – znałam to.

Uśmiechnęłam się mimowolnie, prawie machnęłam do niego ręką, ale wtedy zobaczyłam kobietę obok niego. Ich dłonie były splecione, a przy nich dwoje dzieci. Jedno ciągnęło go za rękaw, drugie ssało kciuk i tuliło się do kobiety. Zamarłam. Poczułam, jak całe moje ciało się napina, jakby nagle było mi duszno. To nie był sen, to nie był ktoś podobny. To był Marcin, ten sam, który dzień wcześniej pisał mi, że tęskni, że śnił o mnie, że niedługo się zobaczymy. Ten sam, z którym budowałam coś nowego, coś mojego.

– Idziemy bliżej? – Szepnęła mama, łapiąc mnie za rękę, bo msza właśnie się zaczynała.

Skinęłam głową. Nie odpowiedziałam. Szłam jak automat, czując, że nogi mam ciężkie. Usiadłam w ławce i od razu spuściłam głowę. Zamknęłam oczy, jakby to miało cokolwiek zmienić. Może to brat? Może kuzynka z dziećmi? Może on tylko ją zna? Może się spotkali przypadkiem?

To był on

Nie patrzyłam już w ich stronę. Wpatrywałam się w ciemne drewno oparcia przede mną, w dłonie taty, w buciki dziecka w ławce obok. Kiedy ksiądz śpiewał kolędę, ja tylko poruszałam ustami. Kiedy ludzie unosili się z kolan, ja wstawałam ostatnia. Czułam, jak robi mi się słabo.

Po mszy wyszłam pierwsza, zanim jeszcze zdążyli wyjść rodzice. Nie czekałam na nich. Potrzebowałam powietrza, oddechu, czegokolwiek, co nie będzie duszne jak wnętrze kościoła. Śnieg nadal padał, choć drobniej. Ludzie wychodzili rozpromienieni, rozgadani, a ja czułam się, jakbym oglądała film, w którym nie biorę udziału. Szłam przed siebie, nie bardzo wiedząc dokąd, aż w końcu stanęłam przy samochodzie i po prostu czekałam.

W drodze do domu mama opowiadała coś o pięknej kolędzie, tata przytaknął. Ja odpowiedziałam jedno zdanie i zamilkłam. Siedziałam sztywno, patrzyłam przez szybę i udawałam, że wszystko jest w porządku.

Oszukał mnie

W domu zamknęłam się w pokoju. Usiadłam na łóżku, wzięłam telefon do ręki i od razu go odłożyłam. Potem znów go chwyciłam, przesunęłam palcem po ekranie, weszłam w rozmowę z Marcinem. Tam były te wszystkie słowa: o cierpliwości, o zaufaniu, o tym, że warto czekać.

Spojrzałam na ostatnią wiadomość: „Wszystko przyjdzie z czasem. Czuję, że to coś ważnego”. Zrobiło mi się niedobrze. Nie chciałam pisać, ale nie mogłam zostawić tego tak. Weszłam w naszą rozmowę i wystukałam krótką wiadomość: „Widziałam cię dziś w kościele. Nie musisz się tłumaczyć, tylko nie udawaj, że cię nie było”.

Przez chwilę patrzyłam na ekran, potem odłożyłam telefon. Nie minęło wiele czasu, kiedy pojawiła się odpowiedź: „Iza, to nie jest takie proste”. Poczułam coś między śmiechem a płaczem. Przecież to zawsze jest „nie takie proste”. Zaczęłam się zastanawiać, ile z tego, co mówił, było prawdą? Czy w ogóle istniało coś prawdziwego między nami? A może ja sobie to wszystko dopowiedziałam, zbudowałam z jego zdań coś, co wyglądało jak związek?

Skasowałam wszystko

Nie odpisałam już nic. Usunęłam rozmowę, numer też. Przez moment patrzyłam w pusty ekran, jakby miał mi coś jeszcze powiedzieć. To miał być nowy początek. Myślałam, że los się wreszcie odwróci, że to coś z Marcinem – nawet jeśli delikatne, niepewne – jest prawdziwe. A może po prostu potrzebowałam uwierzyć, że coś mnie czeka, że nie będę już sama? Ale tej nocy byłam sama i musiałam to wytrzymać.

Obudziłam się późnym rankiem, z głową ciężką od niespokojnych snów. Zeszłam do kuchni. Mama krzątała się przy stole, tata czytał gazetę. Nic nie mówili. Usiedliśmy razem do późnego śniadania. Jadłam w milczeniu, jakby przeżuwanie miało zająć myśli.

– Może pójdziemy później na spacer? – zaproponowała mama. – Do parku?

– Może – odparłam. – Zobaczymy.

Wróciłam do pokoju. Wzięłam telefon jeszcze raz i skasowałam całą aplikację. Już jej nie potrzebowałam. To zupełnie nie miało przyszłości. Włożyłam płaszcz i buty i poszłam z rodzicami na świąteczny spacer. Szłam, żeby wrócić do siebie.

Izabela, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama