„Poszłam z teściem na mszę, a on, zamiast się modlić, bajerował wszystkie sąsiadki. Aż się wstydu za niego najadłam”
„Pani obok odwróciła głowę, spojrzała na mnie z politowaniem. Kiedy ksiądz zaczął kazanie, zrobiło się jeszcze gorzej. Tato wyjął z kieszeni miętówki i częstował nimi wszystkie starsze panie siedzące w zasięgu ręki”.

- Redakcja
To miał być zwykły niedzielny poranek. Tylko że „zwykłe” poranki przestały istnieć, odkąd zamieszkaliśmy z moimi teściami. Z mężem uznaliśmy, że tak będzie najrozsądniej: my pomożemy im na starość, oni – nam przy dzieciach. Pomysł był piękny na papierze, w praktyce... cóż, różnie bywa. Tamtego dnia to nie teściowa dała mi się we znaki, tylko mój teść. Człowiek niby pobożny, zawsze pierwszy do pacierza i pomocy przy kościele. Wiedziałam też, że teść lubi być w centrum uwagi. Nie sądziłam, że zrobi z siebie podstarzałego Casanovę w... ławce w kościele. A już na pewno nie spodziewałam się, że będę musiała świecić za niego oczami przed połową parafii.
Zrobiłam się czerwona jak burak
Wyszliśmy z domu kwadrans przed dziesiątą.
– Przyspiesz kroku, bo inaczej nie załapiemy się na miejsce siedzące – zagaił teść, podpierając się laską bardziej dla szpanu niż potrzeby.
Ledwie weszliśmy do środka, tato rzucił okiem po ławkach i aż mu się oczy zaświeciły.
– O, pani Zosia z Ogrodowej, dawno jej nie widziałem... i pani Halinka! – pochylił się do mnie konspiracyjnie. – Zobacz, obie się ufarbowały. Chyba na młodsze chcą wyjść.
– Tato, jesteśmy w kościele – syknęłam.
Zamiast uklęknąć i skupić się na modlitwie, on kręcił głową jak na wieży obserwacyjnej. Prawą ręką udawał, że poprawia kołnierz, ale tak naprawdę machał w stronę pani Steni z warzywniaka.
– No i patrz, uśmiechnęła się do mnie! A nie mówiłem, że mam coś w oczach?
– Tato, proszę cię, skupmy się na mszy.
– Msza nie ucieknie, a dobry humor to łaska Boża!
Zrobiłam się czerwona jak burak. A to był dopiero początek.
Było mi wstyd
Siedzieliśmy w trzeciej ławce od przodu. W samym centrum wydarzeń. I jak to mówił tato: „Bliżej Boga, bliżej łaski”. Kiedy ksiądz zaczął czytanie, miałam cichą nadzieję, że teść wreszcie się uspokoi. A gdzie tam!
– Ta z lewej, w tym kapelusiku, to nie jest ta wdowa po tym kolejarzu?
– Tato, skup się, proszę.
– No przecież się skupiam. Na stworzeniu Bożym, co nie? – szepnął z uśmiechem i puścił oczko w stronę obcej kobiety.
Pani obok odwróciła głowę, spojrzała na mnie z politowaniem. Kiedy ksiądz zaczął kazanie, zrobiło się jeszcze gorzej. Tato wyjął z kieszeni miętówki i częstował nimi wszystkie starsze panie siedzące w zasięgu ręki.
– Z cukierkiem łatwiej słuchać kazań – wyszeptał, jakby dzielił się wielką teologiczną mądrością.
– Jeszcze trochę, a proboszcz każe nam wyjść z kościoła – mruknęłam przez zęby.
– Nie bój się, mamy immunitet. Byłem ministrantem!
Próbowałam zatopić się w modlitwie, ignorując szeptanki, uśmieszki i teatralne przeciąganie się mojego teścia. Wtedy wcisnął mi do ręki karteczkę.
– Co to?
– Podaj tej pani z przodu...
Wtedy już miałam ochotę zapaść się pod ławkę.
Bałam się, co jeszcze wymyśli
Miałam nadzieję, że teść w końcu spoważnieje, ale najwyraźniej rozkręcał się jak stara pozytywka. Gdy mieliśmy sobie przekazać znak pokoju, teść przechylał się do sąsiednich ławek z komentarzami.
– Pani Halinko, ależ pani dzisiaj pięknie wygląda. To ta nowa trwała, co pani mówiła?
– Tato! – szepnęłam ostrzegawczo.
Halinka tylko zachichotała.
– No co? Zasługuję na komplementy – odpowiedziała z uśmiechem, a ja zobaczyłam, jak tato zadowolony kiwa głową.
– Szerzenie dobra przez uśmiech – wyszeptał.
– Pokój z tobą i twoją śliczną fryzurką – rzucił do jakiejś pani, ledwo musnęli się dłońmi.
A potem jeszcze...
– Widziałaś, jak pani Basia się uśmiechnęła? Ona zawsze taka chłodna, a tu proszę!
– Nie komentuj mi tu teraz każdej miny!
– Dobrze, dobrze... tylko obserwuję. Człowiek uczy się ludzi. To ważne w życiu.
Odetchnęłam dopiero przy ogłoszeniach parafialnych. Wtedy tato wyjął z kieszeni długopis i zaczął coś bazgrać na odwrocie jakiegoś folderu.
– Tato, co ty znów robisz?
– Szkicuję plan, który może mi pomóc w duszpasterstwie emerytów...
Zamyśliłam się. To chyba nie był koniec jego „ewangelizacji”.
Stałam jak słup soli
Po mszy liczyłam na szybki powrót do domu, ale tato miał inne plany. Zamiast skierować się do wyjścia, ustawił się przy krzyżu misyjnym jak dyżurny święty i... zaczął przyjmować „pielgrzymki”.
– Pani Krysiu! – wyciągnął rękę do szczupłej blondynki z pieskiem na smyczy. – Jak tam kręgosłup? Lepszy? Modliłem się za panią!
– O, panie Stefanie, już dużo lepiej! – Krysia zarumieniła się jak uczennica. – A pan jak zawsze... elegancki.
– Staram się, staram się! – zaśmiał się, poprawiając płaszcz. – Mężczyzna musi dbać o siebie, nawet po siedemdziesiątce!
Stałam z boku jak słup soli. Ktoś mnie szturchnął.
– Ależ on jest czarujący! Zawsze taki uśmiechnięty – powiedziała do mnie kobieta w bordowym berecie.
– Tak, to... mój teść – wymamrotałam.
W tym czasie tato już był przy innej.
– A pani to chyba z chóru, prawda? Głos jak anioł. Wzruszyłem się przy psalmie!
– Oj panie Stefanie, pan to umie prawić komplementy!
– Bo ja wszystko robię z serca, proszę pani.
– Tato! – zawołałam z irytacją. – Wracamy. Mama czeka z obiadem.
– Już, już! Tylko ostatnie pozdrowienia!
I uściskał kolejną sąsiadkę. Ja tymczasem modliłam się, żeby nikt z miasteczka nie nagrał tego na telefonie.
Sprowadziłam go na ziemię
Gdy w końcu opuściliśmy kościół, teść przystanął przy kolejnej kobiecie.
– Pani Alu, ale ma pani piękne oczy! Dostrzegam spojrzenie kobiety z duszą artystki!
Pani Ala zachichotała jak nastolatka.
– Oj panie Stefanie, pan zawsze tak bajeruje!
– Nie bajeruję, mówię prawdę! Oliwko, słyszałaś?
– Słyszałam. I mam nadzieję, że mama tego nie słyszy – powiedziałam sucho.
– Oj tam, oj tam. Przecież ja tylko utrzymuję dobre relacje społeczne!
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, podeszła do nas kolejna znajoma. Wysoka, zadbana, pachnąca perfumami od kilometra.
– Panie Stefanie! Jak miło pana widzieć! Długo się nie widzieliśmy!
– Oj, bo ja ostatnio tylko kościół i dom. Teraz, jak panią spotkałem, to czuję, że żyję! – rozpromienił się teść.
Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.
– Naprawdę? Może jeszcze kawę pani zaproponujesz?
– A czemu nie? – odpowiedział bezczelnie. – Dobrze znać sąsiadki! Na starość człowiek nie wie, kto mu rosół przyniesie.
– Rosół to mama ci przyniesie – przypomniałam.
Zawiesił głos, spojrzał w dal i mruknął:
– No właśnie... mama.
I jakby trochę spoważniał.
Spojrzał na mnie błagalnie
Wróciliśmy do domu z solidnym poślizgiem.
– Gdzie wy się tak zasiedzieliście? Msza się skończyła czterdzieści minut temu!
– Zatrzymali nas... parafianie – zaczął teść niewinnie. – Tacy serdeczni. Rozmowni.
– Mhm – mruknęła mama i spojrzała na mnie. – A Oliwia co taka czerwona?
– Bo musiałam świecić oczami za „rozmowność” pewnego starszego pana – odparłam, nie patrząc na niego.
– No dobrze, dobrze – rzucił teść, zdejmując płaszcz. – Po prostu lubię ludzi. Może za bardzo.
– Lubić to jedno, a flirtować przy świętym obrazie to już co innego – mruknęłam.
– Oj, tam – uśmiechnął się rozbrajająco. – Ty to wszystko bierzesz tak serio. W życiu trzeba mieć trochę luzu!
Mama postawiła przed nim talerz rosołu.
– Zjedz, a potem idziesz ze mną do piwnicy – powiedziała twardo. – Trzeba posegregować słoiki po twoich koleżankach z chóru.
Spojrzał na mnie błagalnie.
– Ratuj...
– Nie tym razem, tato. Słowo daję, ja już z tobą drugi raz do kościoła nie idę.
– Ale przyznasz – szepnął, zbliżając się – nie było nudno?
Zacisnęłam usta. No nie było.
Oliwia, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W małżeństwie marzłam, więc poszukałam ciepła u innego mężczyzny. Szybko zostawił mnie na lodzie”
- „Gdy zakochałem się w kelnerce, rodzice zagrozili, że mnie wydziedziczą. Podjąłem najgorszą decyzję w życiu”
- „Mąż spakował walizki i uciekł do Ameryki, a mnie zostawił samą z trójką dzieci. To on miał być głową rodziny, a nie ja”