„Poszliśmy do lasu na grzyby we czworo. Zamiast zbierać prawdziwki i rydze, nabraliśmy chętki na miłosne igrzyska”
„Usiedliśmy na powalonym pniu. Marta sięgnęła do kieszeni po batonika i podała mi połowę. – Jesteś pierwszym facetem od miesięcy, który po prostu mnie słucha. – Jesteś pierwszą kobietą, która mnie nie ocenia. Oboje parsknęliśmy cicho. Było w tym coś niezręcznego, a jednocześnie jakaś dziwna ulga”.

- Redakcja
Pracuję jako informatyk i – co chyba najistotniejsze w tej historii – od kilku lat jestem mężem Anki. Mężem, który nie do końca wie, czy nadal zasługuje na to miano. Nie wiem, kiedy zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy z pracy zacząłem wracać później, ale bez powodu. Może wtedy, gdy wieczory przy wspólnym winie zamieniły się w osobne seriale i telefon w ręku. A może po prostu – życie zrobiło swoje, jak to się czasem mówi. Anka nadal mówi do mnie „kochanie”, ale jakby ciszej. Ja ją nadal kocham, chyba. Ale to uczucie jak stary sweter – przytulny, ale już wyciągnięty i bez kształtu.
Ten wyjazd do domku Pawła i Marty to był jej pomysł. „Może taki weekend dobrze nam zrobi”, powiedziała, patrząc na mnie tym spojrzeniem, które kiedyś przyprawiało mnie o zawrót głowy, a teraz raczej o wyrzuty sumienia. Paweł to mój znajomy z uczelni, typ wiecznie pewny siebie, trochę bufon, ale dobry kumpel. Marta – jego żona – to żywioł. Mówi, co myśli, nawet gdy nikt nie pyta. Ostatnio krążą plotki, że też nie najlepiej im się układa. Droga do domku była cicha. Ja prowadziłem. Anka patrzyła przez szybę, jakby próbowała się czegoś doszukać między drzewami. Z tyłu Paweł gadał o jakimś kliencie, który zwleka z podpisaniem umowy. Marta przerywała mu co chwilę, rzucając:
– Może gdybyś nie odbierał telefonu nawet przy kolacji, miałbyś więcej klientów, co?
– A może gdybyś nie komentowała każdego mojego ruchu, byłoby milej – odburknął Paweł.
Anka wtedy lekko się skrzywiła. Ja tylko mocniej złapałem kierownicę. I pomyślałem – serio, grzybobranie ma nam w czymkolwiek pomóc? Zatrzymaliśmy się przy małym domku otoczonym lasem. „Na odludziu będzie więcej spokoju” – mówiła Marta przez telefon, kiedy ustalaliśmy szczegóły. Odludzie... tak, tu nawet emocje mają echo. Czułem, że coś się wydarzy i że to nie będzie zwykły weekend.
Wszystko wyłaziło na wierzch
Domek był schludny, zadbany, z drewna i kamienia. Marta rzuciła torbę w kąt i od razu pomaszerowała do kuchni.
– Ktoś musi się tym zająć, bo jak znam życie, skończy się na chipsach i kabanosach – rzuciła, otwierając lodówkę.
Paweł rozsiadł się na kanapie z telefonem w dłoni. Anka zdjęła buty i zaczęła rozpakowywać torbę, jakby szukała zajęcia, byle nie musieć patrzeć w moją stronę. Ja kręciłem się bez celu. Próbowałem jakoś zacząć rozmowę, ale każde słowo brzmiało sztucznie. W końcu padło:
– Może zrobimy ognisko wieczorem?
– O ile Paweł łaskawie odłoży telefon i pomoże narąbać drewna – burknęła Marta, nie odwracając się od zlewu.
– Może Marta przestanie marudzić choć jeden dzień? – odbił natychmiast. – Jesteśmy tu dopiero pół godziny, a ja już słyszę pretensje jak po tygodniu.
Cisza. Napięcie jak w przewodzie przed spięciem. Anka stanęła przede mną z jakimś t-shirtem w ręce.
– Ty go wziąłeś, bo ja na pewno nie – powiedziała z wymuszoną lekkością, ale w oczach miała zmęczenie.
– Może. Nie wiem. Co za różnica?
– Różnica jest taka, że ty ostatnio nie wiesz nic. Ani co robimy, ani czy w ogóle jeszcze coś czujesz.
Spojrzałem na nią bez słowa. W kuchni zapanowała krępująca cisza. Nawet Marta zamilkła.
– Zrobię kawę – powiedziała Anka, uciekając wzrokiem.
Zacisnąłem usta. Tak, wyjazd miał nas zbliżyć. A na razie tylko wyciągał na wierzch wszystko, co udawaliśmy, że już dawno pod dywanem.
Poszedłem w las za Martą
Rano Marta obudziła nas wszystkich stukaniem w garnuszek. Dosłownie.
– Pobudka, kochani! Las czeka! Zbieramy grzyby, a nie frustracje! – wołała z kuchni, aż Paweł jęknął.
– Czy ona zawsze musi grać w teatr jednego aktora? – mruknął, przecierając oczy.
Zjedliśmy szybkie śniadanie w milczeniu. Tylko Marta coś trajkotała o tym, że muchomory są piękne, ale trujące jak niektóre relacje. Nikt się nie zaśmiał. Weszliśmy w las o dziewiątej. Przez pierwsze kilkanaście minut szliśmy razem. Marta znikała co chwilę za drzewami, krzycząc triumfalnie „prawdziwek!”, a Paweł z udawaną cierpliwością podążał za nią. Ja trzymałem się z tyłu z Anką. Szła szybciej ode mnie. Nie oglądała się. Na małej polance zatrzymaliśmy się, żeby wypić wodę. I wtedy jakoś... rozdzieliliśmy się.
– Ja pójdę tędy – powiedziała Anka, wskazując ścieżkę w prawo. – Paweł, idziesz?
– Jasne, czemu nie – wzruszył ramionami i ruszył za nią.
Zostałem z Martą. Patrzyliśmy za nimi przez chwilę w ciszy.
– No to pięknie – westchnęła i ruszyła w przeciwną stronę. – Chodź, informatyk. Może chociaż ty nie będziesz mnie pouczał, jak mam żyć.
Szliśmy chwilę w milczeniu, tylko buty szeleściły w liściach.
– Wiesz, że ten wyjazd to był ostatni pomysł Pawła? Że może tu, w lesie, zrozumiemy, czego chcemy?
– Anka mówiła coś podobnego – przyznałem.
– I co? Wiesz już, czego chcesz?
Spojrzałem na nią, ale nie odpowiedziałem od razu. Marta uśmiechnęła się półgębkiem.
– Ja też nie wiem. Ale wiem, czego nie chcę. I nie chcę już dłużej być tłem w czyimś życiu.
Milczeliśmy, ale to była inna cisza niż ta w domku. Mniej ciężka. Może dlatego, że między drzewami człowiek ma więcej przestrzeni na myśli.
Czuliśmy się dziwnie przyjemnie
Szliśmy z Martą przez mech i ściółkę, grzyby już dawno przestały być celem. Co jakiś czas pochylała się nad jakimś podgrzybkiem, ale zaraz prostowała się bez przekonania.
– Kiedyś Paweł patrzył na mnie tak, jakby był szczęściarzem – powiedziała nagle. – Teraz mam wrażenie, że jestem mu obojętna.
Spojrzałem na nią kątem oka. Jej twarz była spokojna, ale ręce zbyt mocno ściskały rączkę od koszyka.
– A ty? Patrzysz jeszcze na Ankę?
Zatrzymałem się.
– Nie wiem. Chyba się boję. Jakby każdy krok w jej stronę mógł coś zburzyć.
– Albo uratować – odpowiedziała cicho.
Usiedliśmy na powalonym pniu. Marta sięgnęła do kieszeni po batonika i podała mi połowę.
– Jesteś pierwszym facetem od miesięcy, który po prostu mnie słucha.
– Jesteś pierwszą kobietą, która mnie nie ocenia.
Zerknęliśmy na siebie i oboje parsknęliśmy cicho. Było w tym coś niezręcznego, a jednocześnie... jakaś przyjemna ulga.
Podsłuchałem Ankę i Pawła
Gdy przeszliśmy kawałek, zatoczyliśmy koło i wracaliśmy tą samą drogą. Gdy dochodziliśmy do leśnej drogi usłyszałem Ankę i Pawła, którzy też już wracali:
– On już mnie nie dotyka, wiesz? Od miesięcy. Nawet przypadkiem. Jakby się bał, że coś zepsuje.
Paweł spojrzał na nią z boku.
– Marta ciągle się ze mną kłóci. Mówi, że nie ma mnie w domu, a jak już jestem, to tylko fizycznie.
– I co na to mówisz?
– Że może gdyby przestała krzyczeć, to wróciłbym i duchem.
Anka przystanęła.
– Ja nie krzyczę. Ja milczę. I chyba to jeszcze gorsze.
Patrzyli na siebie przez chwilę, jak dwoje ludzi, którzy szukali ukojenia w słowach innych, bo we własnych domach zostały już tylko echo i domysły. Tego dnia w lesie padło wiele słów, które nigdy nie miały zostać wypowiedziane. Ale raz wypowiedziane i usłyszane, nie dawały się już cofnąć.
Role zaczęły mi się mieszać
Wracaliśmy niemal równocześnie – jakby las sam wypuścił nas o tej samej porze. Koszyki wypełnione byle jak, bardziej na pokaz niż dla rzeczywistego zbioru. Anka i Paweł szli przodem, rozmawiając cicho, z lekkością, której dawno u niej nie widziałem. Marta zerknęła na mnie kątem oka, jakby chciała sprawdzić, czy zauważyłem. Zauważyłem. I coś mnie ukuło. Może zazdrość. A może wstyd.
– Dużo tego nie nazbieraliście – powiedziała Marta na widok koszyka Anki.
– Mieliśmy inne priorytety – odparł Paweł, uśmiechając się pod nosem.
Słowa zawisły w powietrzu, trochę jak żart, trochę jak ostrzeżenie. W domku było cicho. Tylko czajnik syczał na kuchence. Marta wyciągnęła czerwone wino i kieliszki, rozkładając je teatralnie na stole.
– Za przetrwanie lasu – powiedziała, nalewając każdemu po trochu.
Usiedliśmy do kolacji. Duszone grzyby z patelni, chleb, trochę sera, wino. Jedliśmy wspólnie z jakąś niewypowiedzianą ulgą. Nawet jeśli każde z nas myślało o czymś innym.
– Ciekawe, ile w tych grzybach jadu, a ile prawdy – rzuciła Marta, mieszając widelcem.
– Zależy, kto je doprawiał – odpowiedziała Anka z półuśmiechem.
– Ja tam wolę pieprz od ciszy – dodał Paweł.
Zatrzymałem się z widelcem w połowie drogi do ust. Zaczynałem się gubić – czy to flirt? Szczypta prawdy? Czy tylko ja się czuję, jakbym siedział przy stole z nie swoimi partnerami? Wieczór płynął. Wino się kończyło. Śmiechy były cichsze, ale autentyczniejsze. Czułem się jak w teatrze bez reżysera. Albo raczej – jak aktor, który zapomniał, którą ma grać rolę. W łazience, patrząc w lustro, zadałem sobie pytanie, które chodziło za mną od leśnej wyprawy. Czy to, co poczułem przy Marcie, było tylko rozmową? Czy już zdradą? I czy Anka z Pawłem czuła się równie niewinna?
Nie wiedziałem, co czuję
Ostatni kieliszek wina Marta rozlała ostrożnie, z teatralnym namaszczeniem, jakby tym razem miało paść coś naprawdę ważnego. Płomień świeczki migotał między nami, wydłużając cienie i skracając dystanse.
– Dziś w lesie... – zaczęła Anka, bawiąc się brzegiem kieliszka – ...pomyślałam, że może łatwiej mówić rzeczy obcym niż własnemu mężowi.
– Może nie chodzi o obcość – odparł Paweł. – Może po prostu ktoś inny słucha bez... historii. Bez bagażu.
Zrobiło się cicho. Marta spojrzała na mnie. Wiedziała, że ja też dziś słuchałem.
– Historia to nie bagaż – powiedziała cicho. – To powinno być coś, co się razem niesie. A nie coś, co jeden dźwiga, a drugi udaje, że nie widzi.
Wymieniliśmy spojrzenia. Krótkie. Wystarczające.
– A może po prostu... – odezwałem się w końcu – ...wszystko się nam porozsypywało tak cicho, że nawet nie zauważyliśmy?
– Tylko że te okruchy leżą między nami i co chwilę w nie depczemy – dodała Anka. – I udajemy, że to tylko kurz.
Zadzwonił telefon Pawła. Spojrzał na ekran, ale nie odebrał. Położył go ekranem do dołu. Długo nikt nic nie mówił.
– To co teraz? – zapytała Marta. – Czyli co, udajemy dalej? Czy ktoś wreszcie powie coś, co naprawdę boli?
Ale nikt nie odpowiedział. W tamtej chwili siedzieliśmy we czworo przy jednym stole, ale każdy z nas był gdzie indziej. We wspomnieniach. W pragnieniach. W żalu. W tęsknocie. A ja, czułem... że wcale nie wiem, czy wolę odzyskać Ankę, czy dalej rozmawiać z Martą. I chyba właśnie to bolało mnie najbardziej. Noc zapadła, ciężka, lepka, duszna. Ale żadne z nas nie miało odwagi wyjść z tej rozmowy jako pierwsze.
Coś się w nas obudziło
Rano obudziłem się pierwszy. Wstałem cicho, żeby nie zbudzić Anki. Leżała na brzegu łóżka, twarzą odwrócona do ściany. Nie dotykaliśmy się całą noc. Ani razu. W kuchni zastałem Pawła, siedział już z kubkiem kawy, w tym samym t-shircie co wczoraj. Zerknął na mnie bez słowa i podał drugą filiżankę. Nie podziękowałem. Nie musiałem. I tak było w tym wszystkim więcej szczerości niż w większości naszych rozmów.
Po chwili doszła Marta, w swetrze Anki, z mokrymi włosami. Przysiadła się i oparła łokcie na stole. Bez makijażu wyglądała jak ktoś zupełnie inny. Jak ktoś, kto w końcu przestał grać. Ostatnia weszła Anka. Cicho, prawie bezszelestnie. Spojrzała na mnie, na Martę, na Pawła. I tylko skinęła głową. Jakbyśmy wszyscy wiedzieli, że nie ma już co komentować. Wszystko się wydarzyło. I nic się nie wydarzyło. Wszystko wisiało w powietrzu jak wilgoć po burzy.
– Zaparzę świeżą kawę – powiedziała spokojnie.
Usiedliśmy razem. Cztery filiżanki. Cztery serca. Cztery historie, które jeszcze wczoraj były ze sobą związane. A dziś... już nie wiadomo. Nikt się nie śmiał. Nikt nie płakał. Każde z nas było gdzieś pomiędzy. W drodze powrotnej nikt nie słuchał muzyki. Cisza nie była już niezręczna. Była jak plaster. Jak coś, co chwilowo łagodzi, zanim znowu zacznie boleć.
Nie wiem, co będzie dalej. Czy wrócimy do swoich ról. Czy zaczniemy coś od nowa. Może nie da się naprawić czegoś, co umarło z cichym westchnieniem. A może... to właśnie była ta chwila, kiedy coś się w nas obudziło. Bo czasem, żeby naprawdę zobaczyć drugiego człowieka, trzeba zabłądzić z kimś zupełnie innym.
Karol, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dałam się wyprowadzić w pole przystojnemu brunetowi. Pięknie mówił o miłości, ale zapomniał wspomnieć o żonie”
- „Odkładałam pół roku na wakacje z córeczkami nad morzem. Już 2 dnia w Mielnie okradli mnie z pieniędzy i godności”
- „Nie będę nazywać teściowej mamą, bo mama jest tylko jedna. Stara jędza wymyśliła perfidny sposób, żeby mnie upokorzyć”