„Powiedziałam tak we Florencji. Choć mój pierścionek lśni w toskańskim słońcu, moja przeszłość stale rzuca na niego cień”
„Wieczorem poszliśmy do małej restauracji ukrytej w jednej z bocznych uliczek. Świece na stolikach, wino, śmiech innych gości – wszystko jak z filmu, który miał się dobrze skończyć. Aż w pewnym momencie Sebastian wstał i ukląkł przy mnie. Zrobiło się cicho”.

- Redakcja
Mam trzydzieści lat i od pięciu lat jestem w związku z Sebastianem. Wszyscy znajomi mówią, że jesteśmy idealną parą – on analityk finansowy, ja pracuję w agencji kreatywnej, oboje kochamy podróże, planujemy wspólną przyszłość. W mediach społecznościowych wyglądamy jak katalogowe małżeństwo z aspiracjami: śniadania w nowoczesnej kuchni, selfie z górskich szlaków, filiżanki cappuccino w małych europejskich kawiarenkach. A jednak – gdzieś głęboko we mnie, jak ości po niedosmażonej rybie, coś czasem uwiera.
Z Sebastianem mamy swoje rytuały. Co piątek wieczorem sushi, sobotnie porządki przy wspólnej playliście, niedzielne rozmowy o przyszłości. O dzieciach, domu z ogrodem, psie, który będzie się wylegiwał na kanapie. Ja się uśmiecham, mówię „tak, oczywiście”, „też o tym marzę”, ale czasami, kiedy zasypiam, moje ciało jest napięte jakby coś we mnie chciało uciec. Tylko nie wiem dokąd.
Może to przeszłość. Może ojciec, który krzyczał i trzaskał drzwiami, a potem znikał na całe noce. Może matka, która siedziała przy kuchennym stole, łapała mnie za rękę i szeptała, że „musimy być ciche, bo tata wróci zmęczony”. Może dlatego wciąż mam poczucie, że jak zbyt mocno się z kimś zwiążę, to przestanę oddychać. W samolocie do Florencji trzymam Sebastiana za rękę. On mówi, że chciałby kiedyś, by nasz dom miał duże okna. Że może dwóch chłopców, albo dziewczynka i chłopiec, z buziami jak z naszej wspólnej fotografii. Ja kiwam głową, całuję go w policzek i mówię:
– Brzmi pięknie.
Ale we mnie jest cicho. Bardzo cicho. Jakby mój głos został w Polsce.
– Wyobrażasz sobie taki dom, z dużym tarasem? – zapytał, odchylając głowę, żeby spojrzeć na mnie.
– Mhm. Z białą kuchnią, i może tym twoim wymarzonym ekspresem, co sam mieli kawę?
– No pewnie! I dzieciaki biegałyby po trawie, a pies... może golden retriever?
– Zawsze chciałeś goldena.
– A ty? Co chciałabyś w tym naszym przyszłym domu?
Zawahałam się.
– Spokój – powiedziałam po chwili. – Tylko tyle.
Powiedziałam "tak"
Pierwszy poranek w Florencji pachniał kawą i czymś jeszcze – jakby niepokojem, który usiadł mi na ramieniu, zanim jeszcze zdążyłam otworzyć oczy. Sebastian był w świetnym nastroju. Od rana opowiadał o planach na dzień: Galeria Uffizi, most Złotników, kolacja przy rzece. Uśmiechałam się, kiwałam głową, wciągałam sukienkę przez głowę i powtarzałam sobie w myślach, że to przecież idealny wyjazd. Wszystko było dopięte, piękne, wysmakowane. Tak jak on.
Wieczorem poszliśmy do małej restauracji ukrytej w jednej z bocznych uliczek. Świece na stolikach, wino, śmiech innych gości – wszystko jak z filmu, który miał się dobrze skończyć. Aż w pewnym momencie Sebastian wstał i ukląkł przy mnie. Zrobiło się cicho.
– Renata – powiedział, wyciągając małe pudełko – zechcesz być moją żoną?
Zamarłam. Wiedziałam, że to może się wydarzyć. Ale i tak coś we mnie zgasło. Patrzyłam na jego twarz, a potem na pierścionek. Wydawał się ciężki, jakby symbolizował coś więcej niż tylko miłość. Uśmiechnęłam się. Powiedziałam „tak”. A w środku... byłam gdzie indziej. Napisałam do mojej przyjaciółki.
– Powiedziałam TAK! – napisałam i dodałam zdjęcie pierścionka.
Po chwili przyszła odpowiedź:
– O matko! A jak się czujesz?
Wpatrywałam się w ekran, zanim odpisałam:
– Dziwnie. Ale szczęśliwie. Chyba.
Zapaliła mi się czerwona lampka
Następnego dnia śniadaliśmy w hotelowym ogrodzie. Słońce dopiero przedzierało się przez liście oliwnych drzew, a na stoliku pachniały świeże rogaliki. Wszystko było jak z katalogu podróży poślubnych. Sebastian wydawał się zamyślony. Trzymał filiżankę kawy, ale jej nie pił. Kiedy zadzwonił jego telefon, odsunął się od stołu i odebrał szybko, nerwowo. Słyszałam tylko jego głos, ale ton... ten ton znałam.
– No mamo, teraz? Naprawdę? – mówił poirytowany. – Nie, nie będę teraz niczego załatwiać. Powiedziałem, że mam dość tych gierek! Dość!
Zacisnęłam dłonie na lnianym obrusie. Ten głos, napięcie, sposób w jaki niemal rzucił telefon na krzesło – wszystko przypomniało mi coś, co od lat próbowałam wyrzucić z pamięci. Ojca. Ten sam gniew. Ta sama impulsywność pod pozornym opanowaniem. Czułam, jak mój żołądek zaciska się w supeł.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, gdy wrócił.
– To tylko moja matka – odparł z westchnieniem. – Zawsze coś wymyśla. Już mam dość.
Sposób, w jaki wypowiedział te słowa... „już mam dość”... Od razu poczułam chłód w kościach. To były słowa, które ojciec powtarzał tuż przed tym, jak zaczynał krzyczeć na mamę. Albo milczeć przez całe dnie. Nie powiedziałam Sebastianowi nic. Ale w mojej głowie tamta scena z dzieciństwa już zaczęła się odtwarzać. I nie dała się zatrzymać.
Nie chcę wracać do tego, co było
Nie mogłam zasnąć. Leżałam na plecach w hotelowym łóżku, patrząc w ciemny sufit. Sebastian oddychał spokojnie obok, odwrócony do mnie plecami. Czułam się, jakbyśmy byli na dwóch różnych planetach. Po trzeciej usłyszałam dźwięk telefonu. Cichy, ale nie na tyle, by mnie nie obudzić. Sebastian wstał, przeszedł do saloniku i zamknął za sobą drzwi. Cicho podniosłam się z łóżka i przeszłam na palcach do drzwi, lekko je uchylając.
– Mamo, nie zaczynaj znowu – szeptał ostro. – Nie obchodzi mnie, co mówi ci ojciec. To twoja sprawa! I nie, nie wrócę do Polski teraz! – głos mu się podniósł. – Czy ty naprawdę musisz mi to robić?! Zawsze wtrącasz się, kiedy najmniej trzeba!
Stałam jak wryta. Widziałam jego twarz – napiętą, oczy błyszczące ze złości. W dłoniach zaciśnięty telefon, jakby zaraz miał go roztrzaskać.
W tej chwili zobaczyłam coś jeszcze – mamę siedzącą przy kuchennym stole. Cichą. Jak zawsze. Wtedy też nie mówiła nic, kiedy ojciec krzyczał. Ja stałam w drzwiach, podobnie jak teraz, i patrzyłam. Zamknęłam powoli drzwi i wróciłam do łóżka, ale już nie spałam.
– Dlaczego tak na nią krzyczysz? – zapytałam cicho, kiedy siedzieliśmy przy śniadaniu. Nie podniosłam wzroku znad filiżanki.
– Nie wtrącaj się. To moje sprawy rodzinne – odpowiedział, nawet nie patrząc na mnie.
– Twoje krzyki to też moja przyszłość – powiedziałam i nagle zrobiło mi się zimno, mimo że siedzieliśmy w pełnym słońcu.
Przeszłość nie daje tak łatwo o sobie zapomnieć
Siedzieliśmy razem na ławce w ogrodzie Boboli. Dookoła krzątały się grupki turystów, ktoś grał na gitarze, dzieci biegały między krzewami róż. Ale dla mnie wszystko to było wyciszone. Jakby świat odsunął się kawałek dalej. Nie planowałam mówić. Ale słowa same zaczęły wypływać.
– Mój ojciec... – zaczęłam i poczułam, jak głos mi drży – też tak mówił. Że ma dość. A potem krzyczał. Rzucał szklanką o ścianę. Czasem trzaskał drzwiami tak, że aż szyby dźwięczały.
Sebastian odwrócił głowę, spojrzał na mnie uważnie, ale nic nie mówił.
– A mama siedziała przy kuchennym stole. Zawsze w tej samej pozycji. Dłonie złożone, jakby się modliła, choć nie była religijna. Wtedy myślałam, że to normalne. Że tak wyglądają relacje. Że mężczyźni po prostu czasem muszą się wyładować, a kobiety milczą. Ale nie chcę tak żyć. Nie chcę tego w sobie nosić.
– Myślisz, że jestem jak on? – spytał cicho.
– Nie wiem. Ale się boję – odpowiedziałam szczerze.
Nie powiedział nic. Przez chwilę tylko patrzył przed siebie, na słońce przebijające się przez liście drzew. A potem... wstał.
– Chcesz wracać do hotelu?
– Nie. Chcę być sama – powiedziałam i odeszłam.
Nie miałam planu, gdzie iść. Po prostu szłam. Ulice Florencji były dla mnie obce, ale tego dnia dały mi coś, czego nie umiał mi dać Sebastian – przestrzeń do oddychania.
Między „tak” a „nie”
Znalazłam małą kawiarnię na rogu jednej z ulic niedaleko Piazza Santo Spirito. Weszłam, zamówiłam herbatę, usiadłam przy oknie. Nikt mnie tam nie znał, nikt nie wiedział, że dzień wcześniej przyjęłam oświadczyny. I nikt nie widział, że teraz trzymam telefon w dłoni, pisząc wiadomość, której nie odważę się wysłać. „Sebastian, przepraszam. Muszę to wszystko przemyśleć. Nie wiem, co czuję. Może... może wcale nie chcę być żoną. Może chcę być sobą, bez pierścionka, bez planów, bez przeszłości, która nagle znów tu jest”.
Usunęłam treść. Wpisałam inną: „Wrócę wieczorem”. Potem też ją skasowałam. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o szybę. W kawiarni ktoś mówił po włosku, dzieci śmiały się przy stoliku obok, barista nastawiał kolejną porcję espresso. A ja... czułam się zawieszona między „tak” a „nie”, między „zostań” a „uciekaj”. Nie każdy, kto mówi „kocham”, powinien stawać przed ołtarzem. Czasem „kocham” oznacza: „potrzebuję cię, bo boisz się odejść”. A czasem to ja się boję. Może bardziej niż powinnam. Ale co, jeśli to nie lęk, tylko intuicja?
Wróciłam do hotelu późnym wieczorem. Weszłam do środka cicho, nie zapalając światła. Wzięłam swoją torbę i przeniosłam się do drugiego pokoju, który wcześniej wynajęłam przez aplikację. Pierścionek wciąż miałam na palcu. Zdjęłam go dopiero, kiedy leżałam w łóżku. Położyłam go obok i przez długi czas patrzyłam, jak odbija światło lampki nocnej.
Pierścionek na dnie walizki
Rankiem, zanim jeszcze ulice Florencji się obudziły, spakowałam walizkę. Nie po cichu – bez ukrywania się. Sebastian nadal spał w naszym wspólnym pokoju. Nie budziłam go. Nie dlatego, że chciałam uniknąć rozmowy, tylko dlatego, że nic nowego nie miałam już do powiedzenia. Pierścionek włożyłam do kieszeni kurtki, ale potem, już przy windzie, wyciągnęłam go i schowałam na dno walizki, między zwinięty sweter a przewodnik po Toskanii. Nie potrafiłam go zostawić na stoliku. Może z przyzwyczajenia. A może z potrzeby zachowania ciszy tam, gdzie wcześniej było tyle napięcia.
Wsiadłam do pociągu do Rzymu. Sama. Bez planu. Bez rezerwacji. Patrzyłam przez okno na migające pola i domki z czerwonymi dachami, jakby chciały mi przypomnieć, że świat istnieje dalej, nawet gdy pewne rozdziały się zamykają. Nie wiedziałam, co zrobię, gdy wrócę do Polski. Nie wiedziałam, czy wrócę do Sebastiana. W moim sercu nie było nienawiści. Była tylko cisza. Ta sama, którą znałam z dzieciństwa. I której przez tyle lat próbowałam uciec.
Ale teraz nie uciekałam. Nie podejmowałam decyzji pod presją. Po raz pierwszy od dawna – byłam ze sobą szczera. Nie każda miłość kończy się przemocą. Ale też nie każda zaczyna się od bezpieczeństwa. A ja nie chciałam znów zgadywać, czy krzyk to tylko stres, czy zapowiedź czegoś więcej. Chciałam... odpocząć. Od oczekiwań, od obrazów idealnych związków, od siebie z przeszłości. Pierścionek nadal leżał w walizce. Może kiedyś go wyjmę. A może nie.
Renata, 30 lat
Czytaj także:
- „8 lat czekałam na pierścionek zaręczynowy, a on oświadczył się dopiero, gdy musiał. To nie tak miało wyglądać”
- „Kobieta mojego życia odrzuciła moje oświadczyny. Załamałem się, bez niej moje życie nie miało sensu”
- „Zerwałam zaręczyny, bo myślałam, że Jarek jest ze mną tylko przez ciążę. Bez łaski tatuśku, sama wychowam to dziecko”