Reklama

Całe życie byłem tym drugim. Tym mniej ważnym. Młodszym bratem Marka – oczka w głowie ojca, dumy rodziny, wzoru męskości i sukcesu. Marek zawsze wszystko miał pierwszy: pierwszy rower, pierwszy komputer, pierwszy samochód. A ja? Dostałem po nim wszystko z drugiej ręki – razem z przekonaniem, że nie jestem wystarczający. Ojciec nie bił, nie krzyczał. Po prostu patrzył przeze mnie. Jakby mnie nie było. A jeśli już coś mówił, to tylko wtedy, gdy Marek coś zawalił – wtedy byłem brany za zły przykład, „przestrogę”, co się stanie, jeśli Marek się nie postara.

Reklama

Po jego śmierci zjechaliśmy się do domu rodzinnego – z tym paskudnym zapachem starości i kurzem osiadłym na wszystkim, co zostało nietknięte od lat. Przyszedł czas na odczytanie testamentu. Nie oczekiwałem wiele. Serio. Ale gdzieś w środku tliła się iskra – że może, mimo wszystko, ojciec zostawił mi coś, co świadczy o tym, że mnie widział. Że wiedział, kim jestem. Chociaż przez sekundę.

Wieczorem, zanim przyjechał prawnik, nie mogłem zasnąć. Chodziłem po domu, jak duch – zaglądając do swojego starego pokoju, dotykając półki z książkami, które sam kupowałem, bo nikt mi ich nie dał. W lustrze zobaczyłem zmęczoną twarz czterdziestolatka z oczami chłopca. Czekałem. Nie na pieniądze, nie na ziemię. Czekałem na znak, że byłem synem, nie dodatkiem do rodziny Marka.

Aż potwornie mnie zemdliło

Prawnik miał okulary zsuwające się z nosa i ton, jakby czytał listę zakupów, nie ostatnią wolę człowieka. Siedzieliśmy w salonie – ja, Marek, mama i ciotka Teresa, która zawsze węszyła pieniądz.

– Dom na ulicy Słonecznej, wraz z przyległą działką... – zaczął prawnik – zapisany zostaje na rzecz Marka Nowaka.

Unoszę brwi. Nic nowego. Marek prostuje plecy.

– Udziały w firmie rodzinnej, konto oszczędnościowe, kolekcja zegarków i samochód – również dla Marka Nowaka.

Wtedy mama kaszlnęła nerwowo. A ja... ja poczułem, że zasycha mi w gardle. Moje nazwisko jeszcze nie padło. Jeszcze.

– Pan Oskar Nowak otrzymuje komplet książek z biblioteczki właściciela oraz rodzinne zdjęcie w ramce.

Zapadła cisza. Grobowa. I to nie przez sentyment. Patrzyliśmy na siebie – Marek z lekkim półuśmiechem, jakby czekał, aż coś powiem. Ale ja milczałem.

– Serio? – odezwałem się w końcu. – To wszystko?

Prawnik skinął głową. Marek podszedł do mnie, położył mi rękę na ramieniu i powiedział z takim fałszywym współczuciem, że aż mnie zemdliło:

– Tata wiedział, co robi. Nie przejmuj się.

Zamrugałem. Raz. Drugi. A potem tylko skinąłem głową i wyszedłem z pokoju. W środku wszystko mi buzowało. To chyba nie może być prawda? Coś tu śmierdzi. Tata nie napisałby takiego testamentu...

Wpadłem na coś grubszego

Przez całą noc przekładałem testament w dłoniach, jakby to był kawałek obcej układanki, który nijak nie pasował. Papier śmierdział nowością. A podpis? Podpis wyglądał znajomo… i jednocześnie obco.

To nie jego charakter pisma – mruknąłem do siebie, siedząc przy kuchennym stole.

Następnego dnia z samego rana pojechałem do kancelarii, w której ojciec załatwiał wszystkie sprawy od lat. Przyjęła mnie stara znajoma – pani Wójcik, sekretarka z zacięciem do herbaty i plotek.

– Pani Wójcik, mam pytanie. Ten testament... ojciec robił go u was?

Zerknęła na nazwisko notariusza.

– Nigdy nie słyszałam o kimś takim. A twój ojciec niczego tu nie podpisywał przez ostatnie półtora roku.

– A wcześniej?

– Ostatnio w sprawie zmiany zapisów firmowych. Ale testament? Nigdy.

Wyszedłem z duszą na ramieniu. Po powrocie do domu mama patrzyła na mnie zaniepokojona.

– Co ty znowu kombinujesz?

– Kombinuję? Próbuję zrozumieć, jakim cudem ojciec zostawił mi książki, a Markowi wszystko inne. Przecież sam mówił, że...

– Oskar, zostaw to. Testament to testament. Nie rób sobie wstydu.

Ale nie mogłem. Pojechałem do urzędu, potem do archiwum sądu. Nazwisko notariusza nie widniało w żadnym rejestrze. Wieczorem napisałem do znajomego grafologa. Gdy odpisał „to może być podróbka” – wiedziałem, że wpadłem na coś grubszego.

Nie miałem nic do stracenia

Grafolog nie miał wątpliwości – podpis pod testamentem nie należał do mojego ojca. Na dodatek data jego wystawienia pokrywała się z tygodniem, w którym leżał w szpitalu po wylewie, ledwo trzymając długopis.

– To nie on to podpisał. Ktoś to spreparował – powiedziałem głośno do pustego pokoju, jakby echo miało mi przyklasnąć.

Zgłosiłem sprawę do sądu. Nie miałem nic do stracenia. Marek wpadł w szał, gdy się o tym dowiedział.

Ty naprawdę jesteś żałosny – syknął. – Po trupie do spadku?

– Po trupie? – zaśmiałem się. – To ty kombinujesz po trupie ojca.

– Uważaj, bo cię pozwę za zniesławienie.

– Proszę bardzo. Mamy już jedną sprawę, drugą też wygram.

Kilka dni później, przeszukując stary kredens w gabinecie ojca, natknąłem się na coś dziwnego – koperta, zaadresowana do Marka. Nie otworzyłem jej. Nie od razu. Ale ciekawość w końcu wygrała. W środku był krótki liścik, pisany odręcznie, znajomym charakterem pisma, i mały metalowy klucz.

„Marek. Wszystko, co naprawdę cenne, schowałem tam, gdzie tylko ty znajdziesz. Nikt inny nie zrozumie”.

Stałem z tym listem w dłoni i czułem, jak złość znowu się we mnie gotuje. Nawet jeśli sfałszowali testament – ojciec i tak zostawił coś tylko Markowi. Jakby naprawdę wierzył, że tylko on na to zasługuje.

Znowu zostałem z niczym

Mimo że sąd unieważnił testament – czarno na białym, fałszerstwo – nie czułem satysfakcji. Wciąż miałem przed oczami ten list i klucz. Przeszukiwałem dom ojca wzdłuż i wszerz: piwnicę, strych, szopę z narzędziami. Pytałem ciotek, sąsiadów, nawet starą sprzątaczkę.

– Może coś kiedyś mówił? Coś ukrył?

– Twój ojciec? – mruknęła pani Irena. – On zawsze miał swoje sekrety. Ale jeśli coś schował, to nie dla ciebie.

W międzyczasie Marek zniknął. Po prostu zapadł się pod ziemię. Mama wzruszała ramionami.

– Ma prawo odpocząć. Właśnie stracił wszystko.

Tylko że ja czułem, że to nie było „odpoczywanie”. Po tygodniu się domyśliłem. Pojechałem do letniskowego domku nad jeziorem – tego, gdzie kiedyś jeździliśmy z ojcem na ryby. Zastałem Marka w piwnicy, pochylonego nad jakimś starym kufrem. Spojrzał na mnie z czymś w rodzaju triumfu.

– Znalazłem.

– Co?

– Prawdę.

W kufrze leżało złoto, papiery wartościowe, stare monety w plastikowych kapsułkach. Fortuna. Ojciec ukrył wszystko poza oficjalnym systemem. I tylko Marek wiedział, gdzie szukać.

– Klucz pasował do tej skrzynki. I tak. Wiem, co chcesz powiedzieć.

Stałem w ciszy. Znowu zostałem z niczym. A Marek – jak zwykle – miał wszystko.

Rozpłakałem się jak dziecko

Nie wytrzymałem. Wybuchnąłem.

Oszukałeś mnie. Oszukałeś wszystkich! Wiedziałeś o tym liście, o skrytce. Czekałeś tylko, aż ja zrobię za ciebie brudną robotę.

Marek spojrzał na mnie z chłodnym spokojem, którego zawsze mu zazdrościłem.

– Wcale nie. Też nie wiedziałem, gdzie to jest. Ale się domyśliłem. Ojciec zawsze mówił, że prawdziwa wartość nie leży w papierach.

– Prawdziwa wartość?! – syknąłem. – To może mi jeszcze powiesz, że te monety mają wartość emocjonalną?

Wzruszył ramionami.

Tata cię kochał. Po prostu wiedział, że nie poradzisz sobie z odpowiedzialnością. Ty zawsze szukałeś winnych, nie rozwiązań.

Zatkało mnie. Te słowa bolały bardziej niż wszystko, co Marek kiedykolwiek powiedział. Albo zrobił.

– Więc to twoja wersja prawdy? Że ojciec zostawił mi zdjęcie, bo uznał, że nie zasługuję na więcej?

– Może chciał ci przypomnieć, co jest naprawdę ważne.

Wyciągnął kopertę z pieniędzmi i podał mi.

– Masz. Połowa. Dzielimy się.

Odepchnąłem ją.

Nie chcę twojej jałmużny. Zatrzymaj wszystko. Tak jak zawsze.

Wyszedłem, zostawiając go z kufrem i jego filozofią. Wróciłem na górę, do pustego domu, gdzie na komodzie stało zdjęcie ojca z Markiem. Obaj się śmiali. Mnie tam nie było. I wtedy, po raz pierwszy od lat, rozpłakałem się jak dziecko.

Zasługuję na coś więcej

Po wszystkim wróciłem do miasta. Bez pieniędzy, bez brata. Miałem za to, to pięknie oprawione zdjęcie, na którym nawet mnie nie było. Codziennie mijałem je w przedpokoju – najpierw ze złością, potem już tylko z rezygnacją. Marek się nie odezwał. Ja zresztą też nie czułem potrzeby.

Zacząłem terapię. Po cichu, bez deklaracji. Psycholożka powiedziała, że to ważny krok. Ja tylko skinąłem głową, bo przecież przez całe życie przywykłem do tego, że nikt nie słucha, nawet jak się krzyczy. Czasem zastanawiam się, co by było, gdyby to mnie ojciec wybrał. Czy byłbym inny? Czy on naprawdę mnie znał? Może wiedział, że za bardzo się z tym wszystkim pogubię? Może nie ufał mojej sile? Nie wiem. I już się nie dowiem.

Ale jedno wiem na pewno – nie pozwolę, by ktoś jeszcze kiedyś decydował o mojej wartości. Ani Marek, ani ojciec z zaświatów, ani nikt inny. Zasługuję na coś więcej niż ochłapy z czyjegoś stołu. Choćby na święty spokój. A ten – o dziwo – w końcu powoli zaczął się w moim życiu pojawiać.

Oskar, 41 at


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama