„Pozbyłam się faceta, a przygarnęłam pupila sąsiadki. Nie ugotuje rosołu, ale przynajmniej słucha, co do niego mówię”
„Jego pojawienie się niosło ze sobą wiele nowych perspektyw, w przeciwieństwie do Konrada, który od naszego pierwszego spotkania tylko spadał w moich oczach. A przecież początkowo sprawiał wrażenie idealnego”.

- Listy do redakcji
– Monisiu, gdzie ty miałaś głowę? – zagadnęłam dziewczynę w lustrze. Ona tylko wzruszyła ramionami. Ludzie czasem się mylą. Grunt to umieć powiedzieć „moja wina” i iść do przodu. Bez rozpamiętywania i żalu.
– Zwłaszcza że nie ma czego żałować – rzuciłam okiem na torbę, do której przed chwilą wrzuciłam ciuchy Konrada.
Nie rozumiał, co się dzieje
Przez ostatnie tygodnie tych rzeczy uzbierała się cała masa. Mało brakowało, a sprowadziłby się do mnie na dobre! Popatrzyłam po pokoju i do sterty gratów dorzuciłam jeszcze dwa albumy o himalaistach, które kupiłam za ciężkie pieniądze, kiedy snuł opowieści o tym, jak razem polecimy na Kaukaz…
Wydawało się, że nasze wspólne życie będzie niekończącą się przygodą – zdobywaniem górskich wierzchołków i przełamywaniem własnych ograniczeń. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Nasze dni wypełniały ciągłe pretensje i kłótnie o byle głupoty, na przykład o to, że przyniosłam do domu nie to piwo, co trzeba. A przecież na początku naszej znajomości jawił mi się jako ideał. Był szarmancki, pełen marzeń i wizji naszej świetlanej przyszłości. Cóż, dość szybko moje naiwne wyobrażenia zderzyły się z brutalną rzeczywistością.
Klucz zazgrzytał w drzwiach… No i przyszedł mój ukochany.
– Monia, a ty już w domu? – usłyszałam w jego głosie zaskoczenie bez cienia radości.
– No a jak myślisz? – spojrzałam na niego słodko. – Masz randkę z tą laseczką, której wczoraj ściemniałeś przez komórkę, że siedzisz ciągle sam i nie masz co robić?
– Chryste – westchnął zrezygnowany. – Znowu zaczynasz? Gadałem tak tylko…
– Racja, szkoda czasu na te dyskusje – posłałam mu uśmiech i wyciągnęłam dłoń. – Dawaj klucze.
Wręczył mi je machinalnie i dopiero po chwili dotarło do niego, co się święci. Zerknął przerażonym wzrokiem na spakowaną torbę, brak własnej kurtki na wieszaku i pusty fragment ściany, gdzie wcześniej wisiał plakat z panoramą Himalajów.
Jednak poczuł żal
– Czy to jakaś nowa zabawa? – rzucił pytanie i dotknął mojej szyi dłonią, podnosząc włosy w geście, po którym jeszcze nie tak dawno miękłam jak masło.
– Chyba raczej nie – rozwiałam jego nadzieje.
– Wybacz mi, kochanie – odezwał się. – Moje zachowanie było bezmyślne, sam nie wiem, co mi przyszło do głowy. Czasami zachowuję się jak kompletny kretyn…
Konrad w tym momencie kojarzył mi się z wyrzuconą na brzeg rybą.
– Każdy powinien zdawać sobie sprawę z własnych poczynań: nawet drobna pomyłka podczas wspinaczki górskiej może być bardzo niebezpieczna. Ty sam mnie tego nauczyłeś – odparłam.
– No racja – napuszył się jak paw. – Ale chyba dostrzegasz, że ciągle znajdujemy się w grodzie Kraka?
– Niemożliwe! – parsknęłam ironicznie. – To znaczy, że jeszcze nie ruszyliśmy? Wcześniej goniłeś tak, jakby wszystko było już przygotowane.
– Dajmy temu spokój – przełknął obrazę. – Skupmy się na tym, co nas wzajemnie pociąga, okej?
Mówił, że jesteśmy dla siebie stworzeni, że nie kończy się związków ot tak i w sumie powinniśmy dać sobie jeszcze jedną szansę. Nudziło mnie to i nie mogłam się doczekać, aż zjawi się moja sąsiadka ze swoim mruczkiem.
– Jesteś wkurzona, bo nie pojechaliśmy w te Alpy? Serio?
– Chodziło o Kaukaz, nie Alpy – sprostowałam. – Lepiej już spadaj, Konrad, przecież jesteś uczulony na koty.
Zaopiekowałam się kotem sąsiadki
Jak to się dzieje, że po zerwanych związkach zostają nam w głowie przyjemne wspomnienia, chociaż na samym końcu i tak zawsze widzimy głupkowate miny facetów, które utrwalają się nam w pamięci? Konrad wyglądał jak śledź wyrzucony na brzeg – zrobił ryjek i wytrzeszczał gały.
Rozległ się sygnał domofonu, w końcu. Przycisnęłam guzik, wręczyłam Konradowi torbę, narzuciłam i wymusiłam na nim, by w końcu opuścił mieszkanie.
– Lepiej się pospiesz, bo złapiesz jakieś świństwo – przestrzegłam. – To pers. Staraj się przy nim wstrzymywać oddech, kiedy będziesz go mijał na klatce schodowej.
Kotek mojej sąsiadki to istna petarda. Ani trochę nie pożałowałam decyzji o opiece nad nim, kiedy ona pojedzie odwiedzić rodzinę.
– Proszę, oto książeczka zdrowia, kuweta, zabawki Horacego. Karmę na początek też mam. Resztę zamówiłam pod twój adres, zgodnie z naszymi ustaleniami, żwirek również. Dostawca powinien dotrzeć jutro. Ach, mój milusiński dziubaszku – wsunęła paluszki przez pręty transportera.
Popędziła do samochodu po kolejne akcesoria. Wystarczyłoby dla wszystkich zwierząt w ogrodzie zoologicznym.
– Jestem ci niesamowicie wdzięczna – niespodziewanie mnie przytuliła. – Nie zdawałam sobie sprawy, że działasz jako ochotniczka w przytułku dla zwierząt! Horacy – ponownie schyliła się nad transporterem – trafisz pod najlepszą opiekę, a pani może ruszać, by przywitać swojego pierwszego wnuka. Będziemy w kontakcie. Dzwoń o każdej porze – dodała jeszcze, ale nie byłam pewna, czy zwraca się do mnie, czy do kociaka, po czym zniknęła.
Wydawał się ideałem
Zaledwie dwa dni wystarczyły, abym nabrała przekonania, że podjęłam słuszną decyzję. Mój koci towarzysz okazał się znacznie mniej absorbującym współmieszkańcem niż były facet. Co więcej, jego pojawienie się niosło ze sobą wiele nowych perspektyw, w przeciwieństwie do Konrada, który od naszego pierwszego spotkania tylko spadał w moich oczach. A przecież początkowo sprawiał wrażenie idealnego – pełnego romantyzmu, snującego ambitne plany i zasypującego mnie górskimi historiami…
Zdecydowałam się nawet zapisać na fitness, aby móc mu dorównać podczas naszych wycieczek. Miałam poczucie, że jestem niczym druga Martyna, gotowa do przeżywania niesamowitych przygód, a tu nagle gość rozwalił się na kanapie przed telewizorem i nic innego poza tym go nie obchodziło.
Wsiąknęłam w ten koci światek. Trochę poczytałam w internecie o pokazach, popatrzyłam na fotki i już wiem, że to całkiem przyjemna sprawa. Sporo pieniędzy można zarobić na sprzedaży rasowych kociąt. Teraz nie byłam zaskoczona, że sąsiadka bez mrugnięcia okiem wyłożyła pięć stówek na nagłe potrzeby dla Horacego – w końcu ją na to stać.
Moje koleżanki z pracy non stop wypytywały mnie o Horacego. W pewnym momencie wpadłam na pomysł, żeby zebrać od nich zamówienia na kalendarze z jego podobizną – czemu by nie skorzystać z okazji? Ale kiedy Aśka spytała mnie, czy nie mam oporów przed sprzątaniem kuwety, lekko mnie zmroziło. Kot wprawdzie je, ale faktycznie, jeszcze ani razu nie zrobił kupy! Nic im nie wspomniałam o moich obawach, ale wracając z roboty postanowiłam wstąpić do weterynarza, żeby to wyjaśnić.
Nie wiedziałam, co mogło się stać Horacemu
– Idę już do domu – rzuciła lekarka w klinice weterynaryjnej. – Proszę przyjechać za pół godziny. Przekażę informację mojemu zmiennikowi.
– A nie dałoby rady po prostu wypisać mi teraz jakichś leków? – spytałam z nadzieją.
– Zwierzaka trzeba porządnie przebadać.
Kiedy wróciłam do domu, zobaczyłam, że Horacy jest jakiś niemrawy, spakowałam go do transportera i znowu pojechałam do weterynarza. Tym razem wyszedł do mnie wysoki facet z brodą. Szalenie przystojny.
– Pewnie coś zrobiłam źle – łzy napłynęły mi do oczu. – Nie mam pojęcia o tych zwierzakach, tata zawsze mi odmawiał, gdy chciałam pupila… Gdyby przyjaciółka mogła go zabrać, to nigdy bym nie podjęła decyzji, żeby zostać jego tymczasową opiekunką.
– Proszę nie płakać – mężczyzna z zarostem wręczył mi chusteczkę i postawił transporter na stoliku.
Delikatnie chwycił futrzaka i zbadał jego brzuszek. Nie miał obrączki, a nawet jej śladu. Zmierzył kociakowi temperaturę, zajrzał do oczu.
Nie mogłam oderwać oczu od jego rąk
– Nic poważnego, po prostu się zdenerwował nową sytuacją – oznajmił weterynarz. – Koty też mają uczucia, zupełnie jak ludzie i czasem reagują podobnie.
– Oj, wiem, Horacy to wspaniałe stworzenie – odparłam. – Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś mu się przytrafiło. Wspaniale, że do pana trafiliśmy.
Weterynarz przepisał specjalne tabletki i suplementy. Poprosił też, żebym za kilka dni przyszła na badanie sprawdzające.
– Oczywiście, na pewno się pojawimy – zapewniłam.
Późnym wieczorem, kiedy uporałam się już z myciem kociej toalety, po raz kolejny usłyszałam dzwonek telefonu. To był Konrad.
– Irytuje mnie to – zwierzyłam się Horacemu, kiedy spoglądał z wyrzutem na dzwoniącą komórkę. – Potrzebuję w życiu prawdziwego faceta, a nie życiowego nieudacznika, który tylko narzeka, że nie ma gdzie się podziać. Miał plany zdobycia Elbrusu, a od tygodnia nie może dotrzeć z Krakowa do Skawiny. Zablokujemy ten numer i pobawmy się wędką, co ty na to? Albo pogadamy o twoim doktorze – puściłam oczko do Horacego. – Ten gość to niezłe ciacho. Aż ci dzisiaj zazdrościłam. Ale nadejdzie czas i na wizytę Moniki.
Monika, 32 lata