„Poznałam go w kościele i wierzyłam w każde jego słowo. A on tylko wciskał mi tani kit dla pobożnych dziewczynek”
„Podniosłam oczy i. go zobaczyłam. Nowy. Wysoki. Przystojny. Miał brodę i ciemne oczy, które ani na chwilę nie odrywały się od ołtarza. Siedział równo naprzeciw mnie, dwa rzędy dalej. Wyglądał... inaczej niż reszta. Był skupiony, ale nie sztywny. Trochę jakby naprawdę wierzył, ale nie na pokaz”.

- Redakcja
W sobotnie wieczory zawsze chodziłam na tę samą mszę – 18:00, kościół św. Jakuba, ławka przy trzeciej kolumnie po lewej. Znałam tam prawie wszystkich z widzenia: starsze panie z różańcem, rodziny z dziećmi, chłopaków z ministrantury. Lubiłam tę powtarzalność. Dawała mi spokój. Poczucie, że coś w tym świecie jest stałe. Tylko że tamtego wieczoru wszystko się zmieniło.
Usiadłam jak zawsze, wyjęłam modlitewnik, poprawiłam płaszcz. I wtedy poczułam czyjś wzrok. Podniosłam oczy i... zobaczyłam go. Nowy. Wysoki. Przystojny. Miał brodę i ciemne oczy, które ani na chwilę nie odrywały się od ołtarza. Siedział równo naprzeciw mnie, dwa rzędy dalej. Wyglądał... inaczej niż reszta. Był skupiony, ale nie sztywny. Trochę jakby naprawdę wierzył, ale nie na pokaz. A przynajmniej wtedy tak myślałam. Po mszy ruszyłam powoli do wyjścia, wpatrzona w bruk pod stopami. I właśnie wtedy usłyszałam:
– Przepraszam... Można coś zapytać?
Zatrzymałam się. To był on. Uśmiechnął się lekko, ale nie zuchwale. Raczej z pewnością siebie.
– Czy to twoja parafia? Szukam jakiegoś miejsca, gdzie można się włączyć... Grupa modlitewna, spotkania, coś w tym stylu.
– Tak, to moja parafia. Mamy grupę biblijną w środę. Spotykamy się w salce obok plebanii.
– Super. A ty tam chodzisz?
– Czasem.
– To może... przyjdziesz też w środę?
Uśmiechnął się tym razem szerzej. I zanim zdążyłam odpowiedzieć, podał mi rękę:
– Michał. Dopiero się przeprowadziłem. Chyba dobrze trafiłem.
– Karolina – odpowiedziałam. – Myślę, że tak.
A potem poszedł. A ja przez resztę wieczoru tylko powtarzałam sobie w głowie: „Może to jest ten, o którego się tyle modliłam?” Bo modliłam się. Codziennie. O mężczyznę, który będzie mnie szanował. Który będzie wierzący. Czuły. Dobry. Tylko nie wiedziałam, że można wierzyć tylko w siebie. I też umieć to świetnie sprzedać.
Chciałam mu wierzyć
Michał zadzwonił już w poniedziałek. Powiedział, że myślał o mnie od momentu, gdy wyszliśmy z kościoła. Że chciałby mnie bliżej poznać. Że czuje, jakbyśmy się znali od zawsze. Nie broniłam się przed tym. Przecież właśnie na coś takiego czekałam. Nasze spotkania były takie... bezpieczne. Spacerowaliśmy po parku, piliśmy herbatę w kawiarenkach, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Michał opowiadał o swojej pracy – był architektem, pracował zdalnie, mówił, że ma elastyczne godziny. Często wspominał o „wartościach”, o tym, jak ważna jest duchowość, rozwój, „prawda o sobie”. Miał dar opowiadania. Mówił tak, że można było przymknąć oczy i uwierzyć. Po dwóch tygodniach zaprosiłam go do mamy. Kolacja w sobotę. Tradycyjnie – rosół, schabowy i sernik. Mama od razu go polubiła.
– Mówię ci, Karolinko, ten chłopak ma coś w sobie. Taki... spokojny. Z klasą.
– Tak, mamo – odpowiedziałam, choć coś we mnie się ścisnęło.
Bo przy stole Michał mówił wiele, ale o nic nie pytał. Opowiadał o sobie z rozmachem. A gdy mama zapytała, czy wierzy, powiedział tylko:
– Wierzę po swojemu. Nie w rytuały, tylko w sens.
Widziałam, jak mama lekko się skrzywiła, ale potem i tak przyznała, że „najważniejsze, że chłopak uczciwy”. A ja? Ja chciałam w to wierzyć. Nawet gdy Michał po raz trzeci odmówił wspólnej modlitwy słowami: „modlitwa to dla mnie coś zbyt osobistego”. Wieczorem, patrząc w sufit, zadałam sobie pytanie. Czemu tak bardzo chcę wierzyć, że on jest idealny? Przecież coś tu nie gra…
Michał dużo gadał
Z czasem Michał zaczął się zmieniać. Już nie był taki ciepły jak na początku. Częściej wzdychał, kiedy mówiłam o czymś, co mnie cieszyło. Unikał moich znajomych. A gdy zaprosiłam go na rekolekcje wielkopostne, parsknął śmiechem.
– Karolina, serio? Ty w to jeszcze wierzysz? Przecież to tylko teatr. Ludzie chodzą do kościoła, żeby się pokazać.
– A może nie wszyscy – próbowałam go bronić. – Może niektórzy naprawdę chcą się zbliżyć do Boga?
– Jasne – machnął ręką. – Ale nie potrzebuję księdza, żeby rozmawiać z Bogiem.
Tyle że… nie widziałam, żeby z nim rozmawiał. Ani razu. Zaczęłam się w tym wszystkim gubić. Michał był dobry w gadaniu – obracał wszystko tak, że zaczynałam się czuć głupio, że mam wątpliwości. A jednak coś we mnie pękało. Coraz częściej chodziłam do pracy z ciężarem w brzuchu. Aneta – moja koleżanka z pokoju nauczycielskiego – zauważyła to od razu.
– Źle wyglądasz. To przez niego? – zapytała prosto z mostu.
Wzruszyłam ramionami.
– Może po prostu musimy się dotrzeć.
– Albo to nie on. Karola, nie widzisz, że on cię wykorzystuje? Ten typ wygląda na zakochanego w sobie, nie w Bogu.
Chciałam ją wyśmiać. Ale nie potrafiłam. Wieczorem, gdy Michał po raz kolejny zignorował moją wiadomość i wrócił z „pilnej rozmowy z klientem”, siedziałam sama na kanapie, ściskając w dłoni różaniec. W głowie miałam tylko jedno. Dlaczego czuję się bardziej samotna w związku, niż jak byłam sama?
Serce pękło mi na pół
To był przypadek. A może odpowiedź na moje modlitwy. Wpadłam do jego mieszkania wcześniej niż zwykle. Miałam wolne popołudnie i stwierdziłam, że zrobi mu niespodziankę. Zanim zdążyłam zapukać, usłyszałam głos. Michał mówił przez telefon.
– Spokojnie, ona nic nie wie. Gra idzie, jak trzeba – powiedział, śmiejąc się cicho.
Zamarłam. Cofnęłam się o krok, serce mi waliło. Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca. A potem chłód. „Ona nic nie wie”. Czy chodziło o mnie? Nie wchodziłam. Poszłam do kawiarni. Siedziałam godzinę, próbując uspokoić myśli. A wieczorem, gdy zadzwonił, że mogę wpaść, po prostu zapukałam – jakby nic się nie stało. Ale nie potrafiłam dłużej udawać.
– Michał, gdzie pracujesz? – zapytałam znienacka.
Zamrugał.
– Jak to, gdzie? Tam, gdzie zawsze.
– Byłam dzisiaj tam. Z ciekawości. Nie znają cię. Nikt nie słyszał o tobie.
Zamilkł. Oparł się o stół, wziął głęboki wdech.
– To skomplikowane…
– To nie jest skomplikowane. To kłamstwo.
Spojrzał mi prosto w oczy. Zimno, bez cienia emocji.
– Karolina, ty chyba za dużo sobie wyobrażałaś. Od początku idealizowałaś wszystko. Ja nigdy niczego ci nie obiecywałem.
Zaniemówiłam. Serce pękło mi na pół, ale nie umiałam nawet płakać. Siedziałam w milczeniu, patrząc, jak wyciera blat, jakby to wszystko było normalne. A potem wyszłam. Na ulicy padał deszcz. I pierwszy raz w życiu nie chciało mi się wracać do domu.
Pierwszy przebłysk gniewu
Nie wiedziałam, gdzie iść, więc poszłam tam, gdzie wszystko się zaczęło. Do kościoła. Była środa, salka przy plebanii była pusta. Usiadłam na ławce i po prostu siedziałam. Nie modliłam się. Nie płakałam. Patrzyłam w punkt.
– Karolina?
To był ksiądz Tomasz. Znał mnie jeszcze z czasów liceum. Nigdy nie narzucał się, ale potrafił słuchać.
– Chciałam… tylko posiedzieć – powiedziałam, jakby to coś tłumaczyło.
– To zostań. A jak będziesz chciała pogadać, to wiesz, gdzie mnie szukać.
Dwie godziny później siedzieliśmy w jego gabinecie. Wszystko z siebie wyrzuciłam – całą historię, wszystkie niepokoje, wątpliwości, ból, który dławił mnie od środka. Ksiądz Tomasz milczał długo. A potem powiedział:
– Wiesz, nie każdy, kto mówi „Panie, Panie”, wejdzie do Królestwa Niebieskiego. Czasem wiara jest tylko przebraniem. Maską. Michał jej używał, bo wiedział, że dla ciebie to ważne. Ale nie wierzysz, chyba że Bóg dał ci go jako próbę?
Spojrzałam na niego.
– Nie wiem już, w co wierzę.
– Zacznij od prawdy. Przed sobą. Co czujesz?
Zacisnęłam powieki. W głowie dudniło mi jedno słowo. Zawód.
– Czuję się głupia. I pusta.
– Nie jesteś ani głupia, ani pusta. Po prostu zaufałaś komuś, kto nie był tego wart. To nie twoja wina, Karolina. Ale twoim zadaniem jest teraz to rozpoznać i się od tego uwolnić.
I wtedy poczułam coś nowego. Nie ulgę. Raczej pierwszy przebłysk gniewu. Na niego. I na siebie.
Dałam się nabrać na bajeczki
Michał odebrał za drugim razem. Powiedziałam krótko:
– Musimy porozmawiać. Twarzą w twarz.
Nie zapytał, o co chodzi. Umówiliśmy się u niego. Weszłam bez kurtki. Drżałam, ale nie z zimna. Siedział na kanapie z telefonem w ręce, uśmiechnięty, jakbyśmy się widzieli wczoraj.
– Hej. Wyglądasz… poważnie.
– Bo to poważne. Michał, ja wszystko już wiem. O tej pracy, o tym, że spotykałeś się z innymi, o tym, jak potrafisz grać. Wiem, że to, co mi mówiłeś, było tylko... scenariuszem. Piękną bajką dla grzecznej dziewczyny z kościoła.
Zamilkł. Wzruszył ramionami.
– Każdy w coś gra. Ty też. Święta dziewczyna, co wierzy w bajki o miłości. Mogłaś się domyślić szybciej.
– Myślałam, że jesteś uczciwy. Bo byłeś w kościele.
Zaśmiał się krótko, chłodno.
– Kościół to scena, Karolina. A ty byłaś tylko widzem, który dał się nabrać.
Zamknęłam oczy. Tyle słów cisnęło się na język – o nadziei, o uczuciach, o zawiedzionym zaufaniu – ale połknęłam je wszystkie.
– Zabieram swoje rzeczy. I wychodzę. Ty… nie musisz nic więcej mówić.
– Jak chcesz. I tak byś długo nie wytrzymała przy mnie. Za delikatna jesteś – rzucił, nie podnosząc wzroku znad ekranu.
Nie odpowiedziałam. Gdy wychodziłam, trzasnęły drzwi. Po raz pierwszy to ja wyszłam pierwsza.
Karolina, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Szukałem grzybów w lesie, a znalazłem coś lepszego. Tajemnicza grzybiareczka zrobiła mi wykład nie tylko o lejkowcach”
- „Na własne życzenie na starość wprowadziłam się do piekła. Z rodziną jednak najlepiej wychodzi się na zdjęciach”
- „Mój flirt z kolegą z biura zaczął się jak w tanim romansie. Cena tych kilku nędznych chwil namiętności mnie poraziła”