„Przystojny muzyk poruszył we mnie najczulsze struny. Tańczyłam jak mi zagrał, a on kłamał jak z nut”
„Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Starszego Greka z siwą brodą? Młodego chłopaka z obsesją na punkcie południowych brzmień? Zamiast tego zobaczyłam faceta koło 50., może więcej, w dżinsowej koszuli i z długimi włosami spiętymi w kucyk. Grał na buzuki, a kiedy mnie zauważył, uśmiechnął się”.

- Redakcja
Zawsze miałam wrażenie, że życie, które prowadziłam, nie było moje. Jakby ktoś wepchnął mnie w rolę matki, żony, księgowej i kucharki, a potem zwinął kulisy i zostawił w pustym teatrze. Kiedy dzieci dorosły i wyfrunęły, a w domu zrobiło się nieprzyjemnie cicho, postanowiłam wynająć pokój w starej kamienicy na Starym Mieście. Taki czas tylko dla mnie. Tylko moje myśli, moje książki, moje spacery.
Nie spodziewałam się wtedy, że co wieczór, jak w jakimś starym greckim filmie, będzie rozbrzmiewać muzyka – żywa, melancholijna, przeszywająca aż do kości. Najpierw mnie to drażniło. Potem – przyciągało. Aż w końcu zaczęłam siadać przy oknie i nasłuchiwać tych dźwięków z kubkiem herbaty w dłoniach. I któregoś wieczoru nie wytrzymałam. Założyłam płaszcz i zeszłam schodami na dół. Musiałam dowiedzieć się, kim jest ten człowiek, który nocami rozdzierał mi duszę dźwiękami buzuki.
Nie chciałam przeszkadzać
– Przepraszam… – zagadnęłam niepewnie, stojąc pod uchylonymi drzwiami piwniczki. – Pan tu… gra?
Głos mi się łamał. W rękach trzymałam pusty kubek, jakby był tarczą. Nie wiedziałam, czego się spodziewać – starszego Greka z siwą brodą? Młodego chłopaka z obsesją na punkcie południowych brzmień? Zamiast tego zobaczyłam faceta koło pięćdziesiątki, może trochę więcej, w dżinsowej koszuli i z długimi, ciemnymi włosami spiętymi w kucyk. Grał na buzuki, a kiedy mnie zauważył, uśmiechnął się, jakby wcale nie był zaskoczony moją obecnością.
– A widzisz, złapałaś mnie. Właśnie miałem kończyć.
– Nie chciałam przeszkadzać… – mruknęłam, ale on tylko wskazał krzesło stojące obok niego.
– Siadaj. Nie gryziemy tu gości.
Usiadłam. Pachniało kurzem, drewnem i winem. Muzyka już ucichła, ale wciąż czułam jej ślady gdzieś w klatce piersiowej.
– To… grecka muzyka, prawda?
– Retsina i buzuki – odpowiedział, jakby to miało wystarczyć. – Grałem kiedyś w tawernie na Krecie. A teraz gram tu, w piwnicy, dla siebie i czasem dla sąsiadów z okna numer siedem.
Poczułam, jak robi mi się gorąco na twarzy.
– Czyli... pan wie, że słucham?
– Zawsze gasisz światło i zostawiasz tylko lampkę. Łatwo cię wypatrzyć.
Zamilkłam. Przez chwilę tylko patrzyliśmy na siebie.
– Jestem Jolanta – powiedziałam cicho.
– Tomasz – odparł, wyciągając rękę. – Tomasz, który uciekł przed swoim życiem. I chyba nie tylko ja.
Uśmiechnęłam się. Cholernie smutno.
Oboje uciekaliśmy od czegoś
Od tamtego wieczoru przychodziłam niemal codziennie. Tomasz nie pytał, czemu, a ja nie tłumaczyłam. Siedzieliśmy razem w tej jego piwniczce, popijając wino z kubków po jogurcie i słuchając, jak dźwięki buzuki odbijają się od surowych ścian. Któregoś wieczoru zagrał coś innego. Smutnego, ostrego, a jednocześnie dziwnie znajomego. Przypominało mi piosenkę, którą ojciec nucił, gdy matka płakała w kuchni. Nie wytrzymałam.
– Dlaczego grasz tak smutno?
Zamilkł. Odłożył instrument.
– Bo z radośnie już nie umiem – powiedział spokojnie.
Patrzyłam na niego. Miał twarz człowieka, który wiele przeżył, ale nie narzeka. Nie opowiada historii przy pierwszym spotkaniu, tylko pozwala, by jego dłonie mówiły za niego.
– Miałem rodzinę – zaczął po chwili. – Żonę, dwie córki. Dom na kredyt, psa, grilla, nawet te przeklęte wakacje w Chorwacji co roku. Wszystko. I nie mogłem oddychać.
– Dlaczego?
– Bo mnie tam nie było. Ciało było, jasne. Ale głowa? Serce? To już dawno gdzieś uciekło.
Zamilkł. Potem uniósł wzrok.
– A ty, Jolanto, co tutaj robisz? W starej kamienicy, sama, z kubkiem po herbacie?
Spojrzałam na niego. Przez chwilę chciałam odpowiedzieć zdawkowo. Ale nie potrafiłam.
– Też uciekłam – przyznałam. – Od siebie, od dzieci, od obowiązków. Od codzienności. Zawsze byłam dla innych. Teraz... chciałam być tylko dla siebie.
– I jak? Udało się?
– Jeszcze nie wiem – powiedziałam cicho.
A potem on znowu zagrał. I wiedziałam, że jeszcze wrócę.
Łzy napłynęły mi do oczu
Wiosna przyszła niespodziewanie. Przez otwarte okienko wpadał zapach bzu i ciepłego deszczu. Tomasz siedział po turecku na starym dywanie, stroił buzuki i nucił pod nosem jakąś melodię. Grecką? Może. Ale dla mnie brzmiała jak coś znacznie bliższego – jak tęsknota.
– Dziś zatańczysz – rzucił nagle.
– Co?
– Taniec. Nie ma greckiej muzyki bez tańca. Nie próbuj się wykręcić – uśmiechnął się figlarnie. – I nie mów, że masz chore kolano.
– Nie mam, ale mam wrodzoną niechęć do wygłupiania się.
– To nie wygłup. To rytuał. Grecy tak leczą duszę.
Zagrał. Najpierw wolno, jakby zapraszał. Podeszłam ostrożnie. Czułam się jak dziewczyna z podstawówki na pierwszej potańcówce. On się tylko uśmiechał, kiwał głową, prowadził muzyką. Zaczęłam się poruszać. Powoli. Potem szybciej. Skakałam, klaskałam, śmiałam się, aż łzy napłynęły mi do oczu. Wszystko we mnie się poruszyło. Każdy nerw, każda myśl, każdy żal.
– Jolanta... – Tomasz podszedł i złapał mnie za dłonie, nie przerywając gry. – Pięknie wyglądasz, kiedy jesteś sobą.
Zatrzymałam się nagle. Złapałam oddech.
– Nikt mi tak nie powiedział. Nigdy.
– To się zmieniło – szepnął.
Wieczorem usiedliśmy obok siebie. Milczeliśmy długo. Potem pocałował mnie w dłoń. Powoli. Bez pośpiechu. Jakby dotykał czegoś świętego. A ja nie zaprotestowałam.
Nasze ciała spotykały się powoli
To nie był romans jak z filmów. Nie wpadliśmy sobie w ramiona i nie przysięgaliśmy sobie wieczności. Nasze ciała spotykały się powoli, nieśmiało, czasem z lękiem, czasem z rozpaczą. Ale było w tym coś czystego. Prawdziwego. Któregoś wieczoru, kiedy Tomasz masował mi stopy i nucił coś cicho, zapytałam:
– Nie boisz się, że to minie?
– Co?
– To... co mamy.
Zamyślił się.
– Wszystko mija, Jolu. Ale to nie znaczy, że nie warto tego przeżyć.
Milczałam. Może właśnie za to go pokochałam – za spokój. Za to, że nie obiecywał. Nie kłamał. Nie udawał. Spaliśmy razem na starym materacu, przy blasku świeczek. Budziłam się czasem i patrzyłam na niego. Miał zmarszczki wokół oczu i delikatną siwiznę na brodzie. Nie był jak moi dawni mężczyźni – nie dominował. Był. Po prostu był obok.
– Co powiesz dzieciom? – spytał pewnej nocy, gdy leżeliśmy razem pod kocem.
– Że jestem szczęśliwa.
– I że wrócisz?
Nie odpowiedziałam od razu. Przekręciłam się na bok, przytuliłam do jego pleców.
– Nie wiem. Może.
Cisza między nami była pełna znaczeń. Znał odpowiedź. I ja też ją znałam. Ale jeszcze nie umiałam się do niej przyznać.
Nasz krótki czas się skończył
Dostałam SMS-a od córki: „Mamo, Gabrysia płakała dziś pół wieczoru. Mówi, że tęskni. Może przyjechałabyś na weekend?” Zamarłam. Czułam, jak telefon parzy mnie w dłoń. Ostatnie tygodnie były jak sen – piękny, nierealny, ale jednak sen. A teraz budzik zadzwonił. Czas się obudzić. Tomasz zauważył zmianę. Zamilkłam przy winie. Nie tańczyłam, kiedy dla mnie grał.
– Co się dzieje?
Podałam mu telefon. Czytał długo. Potem oddał.
– Masz wnuczkę. To ważne.
– Tak – powiedziałam. – I dzieci. I życie, które zostawiłam jak starą walizkę w piwnicy.
Nie próbował mnie zatrzymać. Nie powiedział: „zostań”, „potrzebuję cię”, „nie wytrzymam bez ciebie”. Zamiast tego podszedł, pocałował mnie w czoło i szepnął:
– Dziękuję, że byłaś.
Spakowałam się rano. Mało tego było – kilka sukienek, książki, notatnik z zapiskami. I chustka, którą zostawił na mojej poduszce. Pachniała nim i winem. Kiedy wychodziłam, zagrał. Ostatni raz. Melodia była cicha, delikatna, i przypominała mi nas. Nasz krótki czas. Na schodach się obejrzałam. Stał w progu. Nie pomachałam. On też nie. Ale nasze oczy mówiły wszystko. Wróciłam do dzieci. Do obowiązków. Do życia. Ale wieczorami, kiedy jestem sama, zapalam lampkę, słucham greckiej muzyki i myślę o Tomku. O tym, jak przez chwilę nie byłam tylko matką, babcią, kucharką. Przez chwilę byłam sobą.
Nie każda miłość trwa wiecznie
Moje życie wróciło do starego rytmu. Obiady, zakupy, wizyty u lekarzy. Dzieci mówią, że wyglądam inaczej – „jakby spokojniej, mamo”. Nie wiedzą, że mam w sobie coś, czego wcześniej nie miałam – wspomnienie. Ciche, jasne i prawdziwe. Czasem zamykam oczy i słyszę dźwięk buzuki. Czasem śnię o jego dłoniach na moich plecach. A czasem wpadam na chwilę pod tamtą kamienicę. Słucham. Już nie gra. Może już go tam nie ma. Ale to nie ma znaczenia. Bo to, co się między nami wydarzyło, zostanie na zawsze. Nie każda miłość musi trwać wiecznie. Czasem wystarczy, że była.
Jolanta, 61 lat
Czytaj także:
- „Pojechałam na luksusowe wakacje, by zaimponować innym. Dziś wiem, że sympatii ludzi nie da się kupić jak all inclusive”
- „Mój mąż wysłał mnie w samotną podróż nad Morze Bałtyckie. To jego wina, że zamiast ryby, zjadałam kochanka wzrokiem”
- „Gdy mąż poszedł na emeryturę, zaczęłam myśleć o rozwodzie. Nie sądziłam, że złamie mnie jedno zdanie przy obiedzie”