„Poznałam skromnego nauczyciela, który udawał, że moje pieniądze nie mają znaczenia. Słono zapłaciłam za swoją naiwność”
„Zaintrygował mnie. Może dlatego, że nie miał pojęcia, kim jestem. A może dlatego, że nie próbował mi zaimponować. Albo dlatego, że wyglądał na kogoś, kto naprawdę słucha. Teraz czuję tylko wstyd. Że dałam się nabrać. Że uwierzyłam. Wierzyłam mu, kiedy mówił, że pieniądze nie mają znaczenia”.

- Redakcja
Zazwyczaj nie wierzę w przypadki. Może dlatego, że odkąd pamiętam, wszystko w moim życiu było starannie zaplanowane. Studia, przejęcie firmy po ojcu, inwestycje, nawet to, gdzie spędzam wakacje. Nie jestem spontaniczna. Nie lubię ryzyka. Ale Adam był wyjątkiem. Poznałam go zupełnie przypadkiem – chociaż, jak wspomniałam, w przypadki nie wierzę. To była jedna z tych głupich, jesiennych konferencji, na których niby muszę się pojawić jako sponsor, ale tak naprawdę umieram z nudów. On siedział w ostatnim rzędzie, w spranym swetrze, z książką, którą czytał pod stołem. „Zbrodnia i kara” – zapamiętałam to, bo mnie rozśmieszyło. Wszyscy wokół mówili o startupach i kryptowalutach, a on wracał do Dostojewskiego.
Zaintrygował mnie. Może dlatego, że nie miał pojęcia, kim jestem. A może dlatego, że nie próbował mi zaimponować. Albo – co bardziej prawdopodobne – dlatego, że wyglądał na kogoś, kto naprawdę mnie słucha. Teraz, z perspektywy czasu, czuję tylko wstyd. Że dałam się nabrać. Że uwierzyłam. Wierzyłam mu, kiedy mówił, że pieniądze nie mają znaczenia. Wierzyłam mu, kiedy powtarzał, że jestem „inna” niż wszystkie kobiety, które znał wcześniej. I wierzyłam mu, głupia ja, kiedy mówił, że kocha mnie dla mnie, a nie dla tego, co mam na koncie. Ale ten moment, kiedy zobaczył wyciąg z mojego banku… Tego nie zapomnę nigdy.
Wydawał się taki szczery i uczciwy
– Nie masz wrażenia, że on trochę za bardzo chce ci się przypodobać? – Aneta sączyła cappuccino, ale spojrzenie miała ostre jak brzytwa. – Taki… aż za bardzo uroczy.
– Anetka, ty zawsze coś wyniuchasz – westchnęłam, choć nie do końca umiałam ukryć nerwowy uśmiech. – Po prostu jest kulturalny. I zabawny. Nie wszyscy mężczyźni muszą być cynicznymi draniami jak Marek.
Zrobiła minę mówiącą „jak chcesz, twoje życie”, ale darowała sobie dalsze komentarze. Wróciłam myślami do naszej pierwszej randki. Adam zaprosił mnie na spacer po Starym Mieście, potem wpadliśmy do malutkiej księgarni, gdzie z pasją opowiadał o jakimś XVII-wiecznym traktacie o tolerancji religijnej. Nie rozumiałam połowy, ale słuchałam jak zahipnotyzowana. Facet mówił o historii jak o romansie, czyli z emocją, z ogniem. Wydawał się… prawdziwy.
– Ty nie wyglądasz na kogoś, kto zarządza imperium – rzucił nagle, gdy siedzieliśmy na ławce nad Wisłą.
– Dzięki? – zaśmiałam się.
– Nie, serio. Myślałem, że właścicielki firm to takie zimne damusie w szpilkach.
– A ja myślałam, że nauczyciele historii są nudni jak flaki z olejem.
Spojrzał na mnie z takim rozbrajającym uśmiechem, że aż mnie coś ścisnęło w gardle.
– Cieszę się, że się pomyliliśmy – szepnął.
I wtedy właśnie, nieco zbyt wcześnie, nieco zbyt śmiało, złapał mnie za rękę. A ja… mu pozwoliłam.
Luksus go męczył, wolał prostotę
Związek z Adamem był jak ciepły koc w listopadowy wieczór. Wszystko w nim wydawało się takie... bezpieczne. Drobne gesty, wiadomości o świcie: „Dobrego dnia, szefowo”, napary parzone w mojej kuchni z jego ulubionej mięty. Mówił, że ceni prostotę. Że luksus go męczy.
– Czuję się głupio, jak ktoś mi serwuje kawior i nie wiem, po co mi ta łyżeczka do masła – żartował, kiedy zabrałam go pierwszy raz do restauracji z gwiazdką Michelin.
– Możemy iść na pizzę, jeśli wolisz – zaproponowałam.
– Wolę z tobą być, nieważne gdzie. Ale serio, ta „espuma z foie gras” to była jakaś abstrakcja.
Roześmiałam się. On naprawdę wydawał się inny. Nie liczył, nie pytał, nie komentował mojego auta, zegarka, domu z ogrodem. A jednak... czasem czułam, że coś go gryzie w środku. Pewnej nocy, po dwóch kieliszkach wina, powiedział to pierwszy raz:
– Ja wiem, że nie pasuję do twojego świata. Ale nie chcę twojej kasy, Agata. Ja chcę tylko ciebie.
– Nie przyszło mi nawet do głowy, że miałbyś coś ode mnie brać.
– A może powinno. Bo wszyscy w twoim życiu coś brali, prawda?
Zamarłam. Uderzył w czuły punkt. Nieświadomie? A może z wyrachowaniem?
– Może właśnie dlatego chcę być inny – dodał cicho i pocałował mnie w czoło.
– Pieniądze to nie wszystko.
Wtedy mu uwierzyłam.
Zrobiło mi się niedobrze
– A więc twój Adam to nauczyciel historii, który nigdy nie mówi o pracy i jeździ Uberem, bo „lubi ludzi”? – Aneta patrzyła na mnie z ukosa. – No i nie ma konta na socjalach? Anioł normalnie.
– Nie każdy potrzebuje lajków, żeby istnieć – odburknęłam. Choć musiałam przyznać, że jej sceptycyzm zaczynał we mnie kiełkować.
Adam miał urok starego świata. Słuchał jazzu z winyli, mówił o Sokratesie przy śniadaniu, znał poezję na pamięć. Ale im bardziej się do mnie zbliżał, tym więcej dziwnych detali wypływało. Niby nie miał auta, bo „nie lubił stać w korkach”, ale któregoś dnia zauważyłam, że orientuje się podejrzanie dobrze w luksusowych markach. Skomentował mój zegarek:
– Audemars Piguet. Fajna robota, ale wolę klasyczne IWC.
Zamarłam.
– Skąd ty znasz się na takich zegarkach?
– Kiedyś miałem klienta kolekcjonera. Pomagałem mu potem katalogować zbiory. Stara historia – machnął ręką.
Brzmiało wiarygodnie. Jak wszystko, co mówił.
A potem – niechcący – zostawił w moim domu swój portfel. Zajrzałam tylko po to, żeby upewnić się, czy nie zostawił tam dowodu. I wtedy zobaczyłam kartę bankową. Złotą. Z konta, które z pewnością nie należało do żadnego przeciętnego nauczyciela historii. Nazwisko? Prawdziwe. Bank? Elitarny. Zrobiło mi się niedobrze.
– Kim ty jesteś, Adamie?
Nie mogłam już spać spokojnie
– Hej, co to za mina? – zapytał Adam, kiedy wrócił po portfel, całując mnie w szyję. – Znowu ktoś z zespołu cię zawiódł?
Chciałam go zapytać wprost o kartę. Ale nie potrafiłam. Jeszcze nie. Zamiast tego rzuciłam coś o awarii serwera i uśmiechnęłam się jak idiotka. Kilka dni później Adam pojawił się niespodziewanie w moim biurze. Z bukietem żółtych róż. Przypadkiem – jak twierdził – był w okolicy. A potem przypadkiem zobaczył otwarty laptop. Mój asystent zostawił go na chwilę z tabelką z danymi finansowymi. A ja… zapomniałam zablokować ekran.
– Ładna liczba zer – rzucił niby żartem, kiedy siedzieliśmy wieczorem u mnie. – Nie miałem pojęcia, że jesteś aż tak bogata.
– Przecież mówiłam ci o firmie – odpowiedziałam powoli. Coś w jego głosie mnie zmroziło.
– Mówiłaś. Ale jedno to wiedzieć, drugie zobaczyć na własne oczy. Wow, Agata. Ty nie masz pieniędzy. Ty masz cały świat.
– To coś zmienia?
Zamilkł na moment.
– Chciałbym, żebyś była zwykłą dziewczyną. Taką, która nie musi wybierać między wyspą a loftem w Nowym Jorku – rzucił cicho. – Ale rozumiem. Takie życie.
Wtedy pierwszy raz poczułam, że coś się między nami zmienia. Że ta jego adoracja, ta czułość, były jakby bardziej napięte. Uważne. Skalkulowane? Zasnęliśmy obok siebie. A ja po raz pierwszy w tym związku nie spałam spokojnie.
Byłam rozczarowana do cna
To było popołudnie jak każde inne. Do momentu, gdy zobaczyłam wiadomość od Anety, brzmiała sucho: „Wiesz, że twój Adam to nie do końca ten, za kogo się podaje?”. „Prześlij mi jego nazwisko. Mam pewne podejrzenia”. Nie odpisałam od razu. Coś mi mówiło, że nie chcę tego wiedzieć. Że jeśli zacznę grzebać, rozpadnie się to, co miałam. Ale ostatecznie wysłałam. Po godzinie dostałam odpowiedź: „Jego nazwisko figuruje w rejestrze KRS. Jest pełnomocnikiem w dwóch spółkach zajmujących się doradztwem inwestycyjnym. I nie, nie jest nauczycielem historii”. Wtedy wszystko we mnie pękło. Pojechałam do niego bez uprzedzenia. Otworzył drzwi z tym swoim uroczym uśmiechem, jakby nic się nie działo.
– Kłamiesz. Od początku – powiedziałam bez emocji, podając mu wydruk z rejestru.
Zbladł.
– Agata, ja tylko... chciałem zacząć z tobą od zera. Bez masek. Bez tytułów i kont. Żebyś zobaczyła we mnie człowieka, nie nazwisko.
– I dlatego wmówiłeś mi, że jesteś biednym belfrem, który jeździ Uberem, bo „lubi ludzi”?
Zamilkł. Ale nie zaprzeczył.
– Powiedz mi jedno – szepnęłam. – Kiedy naprawdę się we mnie zakochałeś? Zanim zobaczyłeś mój stan konta, czy po?
Nie odpowiedział. Zamknęłam za sobą drzwi. I wtedy zrozumiałam. Nie jestem nieufna. Tylko zmęczona. Zmęczona ludźmi, którzy udają, żeby się zbliżyć.
Bez rachunku serca
Minęły trzy miesiące. Adam próbował się kontaktować. Najpierw pisał do mnie długie wiadomości, w których przepraszał, tłumaczył się, a potem... błagał. Potem przestał pisać. Zniknął. Aneta twierdzi, że go ostatnio widziała. W drogim garniturze, z jakąś młodą blondynką. Może z klientką, może z kolejną „dziewczyną od projektu zero”.
Nie zabolało. Może trochę tylko gdzieś głęboko. Ale nie tak jak mogło. Bo ja już wiedziałam. On mnie nigdy nie chciał. On chciał emocji. Tej gry w „dwa światy”. On był zafascynowany jakąś chorą ideą bogatej kobiety, której udowodni, że pieniądze się nie liczą. Ale liczyły się. W każdej jego decyzji, w każdym spojrzeniu, które rzucał, gdy mówiłam mimochodem o inwestycjach, branży, cenach. On słuchał uważniej, niż chciałam wierzyć.
A ja? Naprawdę dałam mu siebie. Może nie wszystko, ale tyle, ile potrafiłam dać komuś po Marku, po tych wszystkich innych. Nie chciałam już udawać, że to mnie nie ruszyło. Więc zrobiłam coś innego. Zarezerwowałam weekend w spa. Sama. Bez żadnego Adama. Bez nikogo, kto mówi, że „chce tylko mnie”. I spędziłam dwa dni, patrząc w lustro. Bo może najpierw trzeba się nauczyć ufać sobie, zanim znów zaufasz komuś innemu. Może kiedyś znowu spróbuję. Ale tym razem na pewno z kimś, kto nie będzie mnie kochał „mimo wszystko”, tylko właśnie dlatego, jaka jestem.
Agata, 38 lat
Czytaj także:
- „Pojechaliśmy na Bali świętować rocznicę. Zostawił mnie tam z walizką i rachunkiem na 100 tysięcy”
- „Spadek miał zmienić moje życie, lecz przyniósł tylko nieprzespane noce i awantury. Już wolałem być biedny”
- „Córka zachowywała się dziwnie po powrocie z kolonii. Kiedy wyznała swój sekret, byłam wściekła”